Na mrocznej ulicy pojawiły się znikąd dwie postacie. Obydwie były zakapturzone, więc nie było widać ich twarzy. Jedna z nich trzymała dwie reklamówki. Stała nieruchomo i najwyraźniej wpatrywała się w drugą, która stała od niej ze dwadzieścia metrów dalej. Druga postać podeszła do pierwszej.
- Co tam masz, Miranda? – zapytała druga postać, wskazując na reklamówki w ręku pierwszej.
- Daj spokój Jordan – odpowiedziała pierwsza – Mówisz jakbyś nie wiedział po co tu jesteśmy… No, ale lepiej wejdźmy do środka – dodała, odwracając się i zmierzając w kierunku starego domu koło jakiegoś ponurego kościoła.
Jordan i Miranda weszli przez czarne, obdrapane drzwi do domu w którym było równie ciemno jak na zewnątrz. Przeszli przez obskurny przedpokój i weszli do kuchni. Miranda położyła reklamówki na podłodze obok zardzewiałej kuchenki. Otworzyła szafkę, stojącą obok lodówki i wyjęła z niej patelnię. Postawiła ją na kuchence i podpaliła. Wzięła butelkę oleju i wlała zawartość na patelnię.
- Aha – powiedziała Miranda, schylając się po jedną z reklamówek i rzucając ją Jordanowi – Weź to, idź do salonu i zapal w kominku. Po minucie wrzuć do niego drewno, które jest w tej torbie.
Jordan posłusznie usłuchał Mirandy, a ona wróciła do swojej części planu. Podniosła z podłogi drugą reklamówkę i wsypała całą jej zawartość na patelnię. Okazało się, że w środku były… ryby. Zamiast zacząć się smażyć jak wszystkie inne normalne ryby, w zamian zaczął unosić się z nich dym. Po minucie wrócił Jordan, a gdy Miranda rzuciła mu pytające spojrzenie, odpowiedział:
- Już się pali…
Tymczasem dym z ryb zaczął robić się coraz gęstszy. Można już było w nim zobaczyć coś w rodzaju zarysu twarzy. Twarz robiła się coraz wyraźniejsza i jakby bardziej materialna. Była to twarz starego, pomarszczonego człowieka. Oczy miał zamknięte. W czasie gdy dym tuż nad głową starca robił się coraz gęstszy i uformował się w końcu w siwe włosy, z głowy zaczęła wyrastać reszta ciała. Po chwili już całe ciało starego człowieka unosiło się nad patelnią. Było już całkowicie materialne, a dym powoli znikał, podobnie jak ryby, z których na patelni zostały teraz tylko ości. Mężczyzna otworzył oczy, poleciał kawałek do przodu i wylądował na podłodze obok Mirandy i Jordana, jakby nigdy nic.
- Odziej mnie, Mirando – powiedział mężczyzna spokojnym, ochrypłym głosem. Był to Anioł Ryby, a teraz obmacywał nowo odzyskane ciało.
Miranda machnęła ręką i znikąd pojawił się czarny płaszcz, który natychmiast opadł na ramiona Anioła Ryby.
Anioł Ryby podszedł do Mirandy, wziął jej dłoń i pocałował ją. Następnie podszedł do Jordana i uścisnął mu rękę.
- Dziękuję, przyjaciele – powiedział – ale zdawało mi się, że macie przywrócić do życia jeszcze… - ale urwał, bo w drzwiach kuchni stanął brzydki, nagi mężczyzna. A był to… Anioł Drewna, który kilka sekund temu wyszedł z kominka w salonie.
- Moje ubranie, Mirando – powiedział zimnym, niskim głosem.
- A-ale… - zaczął Jordan. Wyglądał na wystraszonego. – Ale Miranda nie ma dla ciebie ubrania.
Anioł Drewna spojrzał na Mirandę, unosząc brwi. Miranda popatrzyła najpierw na Jordana, potem na Anioła Ryby, jakby szukała u nich pomocy, ale jej nie znalazła, więc ukłoniła się przed Aniołem Drewna i zaczęła się rozbierać. Do Anioła Drewna dopiero po kilku sekundach dotarło co Miranda ma zamiar zrobić.
- Nie, Miranda! – powiedział chłodno Anioł Drewna – Nie będę nosił babskich ciuchów! Ubierz się z powrotem.
- Nie mogłeś jej tego powiedzieć kilka sekund później? – zapytał z żalem Anioł Ryby, bo Miranda była już bliska zdjęcia bielizny.
- Jeżeli chcesz sobie na nią popatrzeć nago – wycedził Anioł Drewna, stając twarzą w twarz z Aniołem Ryby – to nie teraz! Teraz mamy ważną rzecz do zrobienia, a twoje popędy nam nie pomogą! – Anioł Drewna odwrócił się od niego i zapytał – No dobra, a może ktoś z was chociaż ma moje okulary?
Miranda, która już się ubrała, pospiesznie sięgnęła do kieszeni i wyjęła okulary. Anioł Drewna wziął je bez słowa.
- A właściwie to czyj to dom? – zapytał
- To dom jakiegoś polskiego księdza – odpowiedziała szybko Miranda.
Nagle usłyszeli kroki i z ciemnego przedpokoju ukazał im się jakiś facet, celujący w nich pistoletem.
- Co robicie w moim domu? – wrzasnął
- A co? – prychnął Anioł Drewna – Kim ty w ogóle jesteś?
- Jestem Father Spider! – wydyszał mężczyzna – Father Spider, słyszysz?
- CO?? Kolejny polak? – zapytał głupio Jordan.
Father Spider bez żadnego ostrzeżenia przebiegł koło nich, wyskoczył przez okno, rozbijając przy tym szybę i już pędził ciemną, opustoszałą ulicą.
- Cholera, zwiał nam – powiedział po chwili milczenia Anioł Ryby.
- Dobra, dopadniemy go niedługo. Teraz jest nieważny. Chodźmy lepiej stąd – powiedział Anioł Drewna i wyszedł z kuchni. Gdy byli już na zewnątrz, idąc chodnikiem, odezwał się Anioł Ryby.
- A właściwie to dlaczego tak późno nas ożywiliście? Od bitwy minął już ponad miesiąc. Nie uskarżam się… pytam tylko z czystej ciekawości.
Miranda rzuciła mu obrażone spojrzenie.
- Sam wiesz, że Jordan został poważnie zraniony, więc musieliśmy się stamtąd wynieść. Poza tym inni chodzili po polu bitwy i zbierali ciała. Więc przez kilka następne dni nie mogłam się tam pokazać, bo znowu by mnie zaatakowali, a Jordan nie był w stanie walczyć, więc ja sama bym nie dała rady. Dopiero niedawno zabrałam stamtąd to co z was pozostało, czyli ryby i drewno. Więc się ciesz, że mi się udało, bo mogło by się nie udać, a ty byś teraz nie istniał, rozumiesz?
- Okej, okej, tylko zapytałem.
- Mirando, a gdzie się ukrywaliście przez ten cały czas? – zapytał nagle Anioł Drewna.
- Eee… my… to znaczy ja, Jordan i Zebra Head ukrywaliśmy się w szopie przy jakimś domu… Nie wiem… to było chyba… 47 Suffolk Road.
- Hahaha! – zaśmiał się Anioł Drewna – Dla ludzi, którzy tam mieszkają chyba będzie lepiej, jak nigdy nie wejdą do tej szopy. Przenosimy się tam teraz?
- Och, nie – odpowiedziała Miranda z uśmiechem – znalazłam lepsze miejsce. Zebra Head już na nas tam czeka.
Błysnęło i po chwili cała czwórka zniknęła.
*
10 mil od tego miejsca, Zimosambel spał, oparty o szybę w swojej sypialni. Nagle zegarek stojący na jego szafce nocnej zapikał, oznajmiając godzinę szóstą rano. Zimosambel gwałtownie się obudził. Wiedział, że za godzinę będzie musiał się zacząć ubierać, bo dziś pierwszy raz od ponad miesiąca pójdzie do szkoły. Było to dla niego obojętne, ale wiedział, że szkoła bez Dyrosambela nie będzie taka sama. Gdy pomyślał o tych wydarzeniach sprzed miesiąca zrobiło mu się smutno, więc spróbował znowu zasnąć. Jednak mu się to nie udało, więc po półgodzinie wstał wściekły na cały świat i zaczął się ubierać, wciąż nie mogąc wyrzucić z pamięci umierającego Dyrosambela. Gdy włączył komputer, od razu włączył Gadu-Gadu, żeby sprawdzić czy jest dostępny ktoś, z kim będzie mógł porozmawiać o czymś, co go uwolni od tych posępnych myśli. Jednak tylko Infobot i Alice byli dostępni, więc ze smutkiem wszedł do internetu, by tam poszukać pocieszenia.
To stało się w ułamku sekundy. Zimosambel spojrzał jeszcze raz w prawy, dolny róg monitora, lecz już się nic nie wydarzyło. Mógłby przysiąc, że właśnie zobaczył tam napis ‘Dyrosambel jest dostępny’. Włączył szybko okno GG z listą kontaktów, ale Dyrosambel był niedostępny, tak jak przez ostatnie 56 dni. Musiało mu się to zdawać. Po prostu myślał o Dyrosambelu i zobaczył jego imię na ekranie swojego monitora. Jedno było pewne; już nigdy nie pogada z Dyrosambelem na GG.
Piątek 11 Września 2009
Zimosambel po czterech dniach w szkole nie poczuł jakiejś szczególnej sympatii do nowego dyrektora, którym został brat bliźniak Dyrosambela. Bracia różnili się dwoma rzeczami: Brat Dyrosambela miał duży pieprzyk na czole i miał dłuższą twarz. Jednak nie rzucało się to bardzo w oczy. Gdyby pierwszego dnia Zimosambel nie wiedział, że Dyrosambel nie żyje, pomyślałby, że to właśnie on. Zimosambel nie chciał, żeby nowy dyrektor wypytywał go o Dyrosambela, lub o to jak zginął, bo sam chciał przestać o tym rozmyślać. Spodziewał się, że dyrektor, podobnie jak brat, będzie go zapraszał często do swojego gabinetu. Jednak przez te cztery dni dyrektor nie dawał po sobie poznać, że Zimosambel to ktoś godny uwagi, ktoś z kim mógłby porozmawiać o śmierci brata. Dyrektor po prostu go ignorował, więc Zimosambel nie pozostał mu dłużny i zachowywał się wobec dyrektora tak samo jak dyrektor do niego.
Pierwszego dnia przyszedł nowy uczeń – Miłosz Dura. Został natychmiast przyjęty do Sambelów. Jednak Zimosambela, już niewiele obchodził cały ten Zakon Sambelów, bo teraz już nie mieli swojego głównego przywódcy – Dyrosambela. Poza tym uznał, że wojna chyba już się skończyła, bo przez cały ten czas od śmierci Dyrosambela nie słyszał o żadnych tajemniczych zaginięciach lub morderstwach, za którymi mogła stać Miranda lub Zebra Head. Uznał też, że skoro nie słyszał nic o Jordanie, Witosambel musiał go zabić podczas wojny.
Jednak dopiero po kilku godzinach, dowiedział się jak bardzo się mylił; wieczorem, gdy wrócił do domu wszedł na wupe i zobaczył artykuł w którym było napisane o nowym morderstwie w środkowej Anglii. Z artykułu wynikało, że ofiarą była jakaś starsza pani. Sąsiedzi, którzy usłyszeli jakieś hałasy z domu ofiary, natychmiast wyszli z domu by dowiedzieć co się stało, ale było już za późno. Zobaczyli jak z domu wybiega dwóch zamaskowanych mężczyzn, krzyczących coś o drewnie i rybach. Po kilku minutach mieli wybiec zamaskowana kobieta, nastolatek i facet z głową zebry.
Zimosambela zatkało. Nie mógł wyksztusić żadnego słowa. Tego się nie spodziewał. I tak oto, po ponad miesiącu, Tempest i Jordan znowu dają o sobie znać.
Czwartek 24 Września 2009
Gdy Bitosambel wychodził dziś rano z domu do szkoły, myślał o oficjalnym oświadczeniu policji z przed tygodnia, w którym mówili o tym, że Jordan, Tempest i Armia Światła są w kraju i mordują. Od tamtej pory Bitorambell słyszał tylko o dwóch morderstwach; jakiejś starszej pani i jakiejś innej starszej pani. A wcale nie było udowodnione, że za tym stała Armia Światła; byli oni tylko o to podejrzani. Bitosambelowi poprawił się przez to nieco humor, bo wiedział, że jak mieli władzę pierwszym razem, to w tak długim czasie zabiliby dużo więcej osób. Jego dobry humor niestety już nie był taki dobry, gdy dochodził do szkoły. Wtedy dopiero sobie przypomniał, że nie wziął stroju od wf-u. Wyjął szybko komórkę z kieszeni i zadzwonił pod 999.
- Z tej strony Pavlos – odpowiedział telefon – Jeżeli masz jakiś problem, zostaw wiadomość po sygnale.
Bitosambel zostawił wiadomość, w której prosił, żeby Pavlos przywiózł mu strój od wf-u. Gdy siedem minut później, kiedy był już pod szkołą, usłyszał dzwonek, ujrzał samochód Pavlosa, zatrzymującego się przy wjeździe na SrusSrark. Gdy Bitosambel szedł w stronę sali gimnastycznej na Srasembli, Pavlos jeździł koło szkoły, prawdopodobnie szukając swojego Bitosia. Okazało się, że nie ma Srasembli, więc Bitosambel podszedł do samochodu Pavlosa. Sięgnął po swój worek od wf-u z tylnego siedzenia.
- Dzięki, Pavlosie – powiedział Bitosambel – ale co on taki mokry? – Bitosambel popatrzył na swój worek od wf-u z obrzydzeniem; ściekała z niego jakaś czerwona ciecz.
- Życzę udanego dnia – powiedział z naciskiem Pavlos, trzasnął drzwiami auta i odjechał. Bitosambel stał w tym samym miejscu jeszcze przez około pół minuty, kiedy się zorientował, co się właśnie stało. Dlaczego Pavlos dał mu worek, który był cały we krwi? To pytanie dręczyło go, aż do początku pierwszej lekcji, kiedy okazało się, że Bitosambel nie będzie miał wf-u, tylko musi iść na spotkanie Skul Kałnsil.
Na muzyce, Bitosambel, Zimosambel, Witosambel, Czarnosambel i Olkojordan poszli do Sraktis Sruma. Zimosambel zobaczył, że w lewym dolnym rogu szafki wiszącej na ścianie jest namalowana litera ‘J’ – symbol Jordana. Zimosambel postanowił, że będzie musiał kiedyś zbadać tą szafkę, w której, jak kiedyś wciskał im Anioł Drewna, był bojler.
Gdy Bitosambel, Witosambel i Dimosambel wracali do domu, Bitosambel przy wejściu w tajny tunel do domu Dimosambela stanął w bombę, prawdopodobnie przygotowaną przez Jordana. Bitosambel jednak tylko zniszczył sobie buta i kawałek spodni.
Kiedy Bitosambel był w szkole, zapomniał o Pavlosie i swoim okrwawionym worku na wf, ale gdy tylko Pavlos podjechał, Bitosambel patrząc na jego smutną twarz przypomniał sobie.
Nie próbował przekonać Pavlosa, by coś powiedział o swoim dziwnym zachowaniu dziś rano, bo wiedział, że Pavlos i tak mu nic nie powie.
Gdy podjechali pod dom, zobaczyli wielki tłum ludzi stojących przy wejściu do ich ogródka.
- Co się…? – zaczął Pavlos, ale Bitosambel już wiedział. Wyraźnie było widać, że Pavlos jest zakłopotany.
Bitosambel wyszedł z samochodu i od razu wyskoczyła do niego z tłumu grupka ludzi. Łatwo można było poznać, że są to dziennikarze.
- Jak pan myśli, kto to mógł zrobić? – pytali jego i Pavlosa dziennikarze.
- Ale o co chodzi? – zapytał Bitosambel, przekrzykując dziennikarzy.
- Tam jest ciało! Zabili go! Zabili! – wrzeszczała jakaś stara baba, stojąca przy płocie.
- Kogo zabili? – zapytał Bitosambel – Dajcie mi przejść. – Bitosambel zawołał do tłumu ludzi, po czym zaczął się przepychać do furtki, przez którą się wchodziło do ogródka. Nagle, instynktownie spojrzał na Pavlosa. Pavlos wyglądał na przerażonego. Spojrzeli sobie w oczy.
Bitosambel wiedział jak to robić, w końcu Zimosambel go tego kiedyś uczył. Bitosambel spróbował wedrzeć się w świadomość Pavlosa. Skoncentrował się na jego twarzy, najlepiej jak mógł, aż nagle wszystko spowolniało i ucichło. Nagle wszystko zniknęło, a po sekundzie wszystko znów się pojawiło.
Bitosambel stał w tym samym miejscu co jeszcze przed chwilą, tyle tylko, że nie było już tam tylu ludzi. Nagle z domu wyszedł… Pavlos, z workiem Bitosambela w ręku. Najwyraźniej Bitosambelowi udało się wedrzeć do świadomości Pavlosa, bo ten zdawał się nie zauważać Bitosambela, co w normalnym świecie byłoby niemożliwe.
Kiedy Pavlos zamykał drzwi na klucz, skradł się za nim jakiś facet i zaczął go dusić. Pavlos jednak się nie dał. Chwycił mocno worek i uderzył w twarz tego faceta raz, drugi, trzeci… aż w końcu… raz uderzył tak mocno, że nieznajomy zaczął krwawić. Pavlos przeszedł przez ciało nieznajomego, wszedł przez furtkę do ogródka, otworzył drzwi szopy i już chciał wrócić po nieznajomego, ale w szopie zobaczył, coś czego się nie spodziewał; był tam jakiś stary, drewniany stolik, na podłodze leżał materac a spod niego wystawały jakieś papiery, które wyglądały na plany i wykresy.
Pavlos spojrzał na bezwładne ciało nieznajomego i zrozumiał. Ten oto facet, leżący przed nim ukrywał się w jego szopie przez niewiadomo jak długo, a teraz postanowił wyjść z niej i go zaatakować, może nawet zabić. Tylko po co miałby to robić? Pavlos znowu spojrzał na ciało nieznajomego i wyglądał, jakby znowu coś zrozumiał
- Tyy, pokaż swoją twarz – powiedział Pavlos. Spojrzał z góry na twarz nieznajomego, a to samo zrobił Bitosambel. Nie mógł uwierzyć. To był Zebra Head!
- Co? – Pavlos wyglądał na równie wstrząśniętego – To ty? Pomagier tamtego… czarnego? Pomagier największego wroga mojego syna i jego przyjaciół?
Zebra Head pokiwał głową i wyszczerzył swoje żółte zęby. Pavlos podniósł worek Bitosambela i…
- ZABIJĘ CIĘ! – wrzasnął – ZABIJĘ!
- NIEEE!!! – krzyczał Bitosambel, ale i tak już nic nie mógł zrobić, bo wracał do rzeczywistości. Teraz stał na przedzie tłumu i patrzył w puste, martwe oczy Zebra Heada. Nie mógł na to patrzeć. Wycofał się i wbiegł do domu, nie zważając na wołanie Pavlosa. Nie mógł w to uwierzyć; Zebra Head ukrywał się w ich szopie. Tylko dlaczego? A potem Pavlos zabił go workiem od wf-u Bitosambela. Teraz Bitosambel chciał tylko jednego; spotkać się z Zimosambelem i poprosić go by przyjął Pavlosa do Sambelów.
Piątek 25 Września 2009
Ostatniego wieczoru Bitosambel porozmawiał sobie z Pavlosem o tym co się stało. Pavlos wyglądał na zaskoczonego tym, że Bitosambel nie jest zły, że jego tata został mordercą. Bitosambel wiedział, że Zebra Head to jeden z najwierniejszych pomocników Jordana, więc to morderstwo było sukcesem Sambelów. Policja wciąż nie wiedziała KTO zabił Zebra Heada. Jednak nie tego wszyscy się chcieli najbardziej dowiedzieć, tylko tego JAK Zebra Head został zabity. Policja chyba nigdy się jeszcze nie spotkała ze śmiercią spowodowaną uderzeniami worka, więc nikt oprócz Pavlosa i Bitosambela nie wiedział, jak Zebra Head naprawdę został zabity.
Pomimo wczorajszych wydarzeń, Bitosambel obudził się w dobrym humorze. Było dość wcześnie rano, więc poszedł grać w DBV. Gdy włączał komputer wyjrzał przez okno i zobaczył, że z domu naprzeciwko ktoś na niego patrzy. Od razu rozpoznał Stojana, jego wielkiego przyjaciela. Pomachał do niego, ale Stojan nawet się nie poruszył. Po prostu stał i patrzył się w okna domu Bitosambela. Ten pomachał jeszcze raz, ale Stojan ani drgnął. Bitosambel wziął lornetkę i ponownie spojrzał przez okno. Popatrzył w okno, w którym stał Stojan. Od razu rozpoznał, że coś jest nie tak. Po chwili zorientował się co. Stojan miał na sobie koszulkę z wielkim ‘J’ – symbolem Jordana.
Bitosambel nie mógł w to uwierzyć. Zawsze myślał, że Stojan to jego przyjaciel.
Otworzył okno. To samo zrobił Stojan.
- Myślałem, że jesteś po naszej stronie! – krzyknął wściekły Bitosambel.
- Ja tylko wykonuję polecenia – odkrzyknął Stojan, po czym zatrzasnął okno i zniknął za zasłonami.
Bitosambel nie wiedział co myśleć o zdradzie Stojana. Znowu mu się popsuł humor. Jednak po pierwszej lekcji ponownie się trochę poprawił, bo Zimosambel dał mu żeleczki.
Poniedziałek 28 Września 2009
Dzisiaj na Srasembli Maher miał jak zwykle problem z laptopem, a potem gadał przez pół godziny. Nagle wszyscy usłyszeli trzask, zobaczyli czerwoną plamę na czole Mahera, i Mahera upadającego na ziemię. Większość osób zaczęła krzyczeć i pchać się do wyjścia z sali, w tym Zimosambel. Cała szkoła myślała, że było to morderstwo, ale nie znali strasznej prawdy… Okazało się, że to Dimosambel stał na zewnątrz, pił soczek i gdy już go wypił postanowił z całej siły naskoczyć na nadmuchany kartonik i tak się akurat złożyło, że resztki soczku, które zostały w kartoniku wleciały przez otwarte okno do sali, a Maher specjalnie upadł, by poprawić efekt. Dimosambel został aresztowany, ale wypuszczono go cztery godziny później, a karę dostał taką, że musiał wrócić do szkoły na lunch i na ostatnią lekcję.
Na angielskim, który był ostatnią lekcją, Zimosambel był wywołany do dyra przez jakiegoś downowatego 11 – klasistę. Zimosambel był zaskoczony, bo nowy dyrektor jeszcze nigdy z nim nie rozmawiał, a co dopiero zapraszał do swojego gabinetu.
Zimosambel z bijącym sercem zapukał do drzwi gabinetu dyrektora. Odpowiedział mu jakiś gburowaty głos. Wszedł do środka. Nowy dyrektor siedział za biurkiem pisząc coś szybko na wielkim kawałku papieru.
- Ach, to ty – odezwał się, nie podnosząc głowy znad papieru, i nie przestając pisać – chciałem ci tylko powiedzieć, że Jordan chce cię porwać. To tyle. Możesz iść.
- Słucham? – zapytał zdziwiony Zimosambel
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że Jordan chce cię porwać – powiedział ponownie dyrektor, tym razem wolniej, chociaż wciąż nie przerywając pisania – bo kiedyś, jak zapewne wiesz chciał cię zabić… teraz jednak zmienił taktykę – skończył dyro, a po chwili milczenia dodał – To więc oznacza, że w przeciągu kilku dni dostaniesz ochronę i kryjówkę…
- Ale dlaczego chce mnie porwać?
- Prawdopodobnie, chce wycisnąć z ciebie informacje o Sambelach – odrzekł dyrektor, wstając i odchodząc od biurka, chociaż wciąż patrzył się gdzieś w bok – No, możesz już wracać na lekcje.
Po czym lekko wypchnął Zimosambela z gabinetu.
Piątek 2 Października 2009
Zimosambel znowu obudził się dziś wcześnie. Nie mógł dłużej spać więc włączył komputer i wszedł na GG. Jak zwykle dostępni byli tylko Infobot i Alice. Wszedł więc na wodbo i zaczął grać. Po kilku minutach grania, zauważył coś, co nie powinno się zdarzyć. W prawym dolnym rogu ekranu pojawił się napis ‘Dyrosambel jest dostępny’. Zimosambel próbował przycisnąć Alt + Tab, by wodbo szybko zeszło na pasek, ale właśnie komputer zaczął ścinać. Gdy w końcu gra mu zeszła, włączył GG, ale Dyrosambela już nie było. Tym razem wiedział, że mu się to nie wydawało. Zimosambel doszedł do wniosku, że ktoś musiał się włamać na GG Dyrosambela, bo Dyrosambel…nie żył ( ), a jego ciało jest teraz gdzieś w Irlandii Północnej. Chyba, że…
- Zimosambel, śniadanie! – usłyszał z dołu głos mamy.
Zimosambel spojrzał na zegarek. Była 7:26. Zaczął się ubierać, po czym zszedł na śniadanie.
Na drugiej lekcji, do klasy wszedł Maksik i kazał iść Zimosambelowi do gabinetu Dyra. Zimosambela to zdziwiło, bo przez pierwsze tygodnie nowy dyrektor w ogóle z nim nie rozmawiał, a teraz nagle drugi raz w tym tygodniu zaprasza go do swojego gabinetu.
Zapukał w drzwi gabinetu Dyra. Tym razem usłyszał wyraźne ‘Proszę’. Wszedł i zobaczył Dyra, który był odwrócony do niego plecami i udawał, że szuka czegoś na półkach.
- Witaj, Zimosambelu – powiedział Dyro – Idź do Chapela, tam ktoś na ciebie czeka.
Zimosambel odczekał chwilę, by się upewnić, czy Dyro nie ma już mu więcej do powiedzenia. Najwyraźniej nie, bo Dyro już się do niego więcej nie odezwał, więc Zimosambel wyszedł z jego gabinetu, po czym udał się do Chapela. Ostrożnie otworzył drzwi. Na krześle siedział Pavlos Number Two, a obok niego oparty o ścianę stał jakiś mężczyzna, którego Zimosambel nie znał. Pavlos Number Two miał na twarzy i rękach liczne skaleczenia i rany. Do prawego policzka przyciskał zakrwawioną chusteczkę. Zarówno mężczyzna, nieznany Zimosambelowi jak i Pavlos byli jacyś dziwnie smutni, jednak na widok Zimosambela, Pavlos Number Two wyraźnie się ucieszył.
- Ooo, Zimosambel! Długośmy się nie widzieli, co? – powiedział Pavlos, podchodząc do Zimosambela i uciskając mu rękę.
- Taa… - przyznał Zimosambel – Ale co się stało?
Pavlos Number Two spojrzał posępnie na Zimosambela, usiadł, znowu przycisnął chusteczkę do policzka i dopiero po chwili przemówił:
- Bitłąk nie żyje.
Zimosambela zatkało. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Nie musiał prosić by Pavlos Number Two powtarzał, bo wiedział, że to nie może być żart, patrząc na posępne twarze Pavlosa i drugiego mężczyzny.
- J-jak to się stało? – zapytał Zimosambel, kiedy już odzyskał głos.
- Zabił go Pakoos – odpowiedział Pavlos No. 2
- Kto to jest Pakoos?
- Największy wróg Bitłąka z Zimowej Bitwy. To ten mały konusek, który ma taki zwalony akcent.
- A-a jak t-to się stało? – zapytał wstrząśnięty Zimosambel
Pavlos No. 2 głośno odetchnął i zaczął mówić:
- Przed początkiem roku szkolnego, Król Bitłąk zaproponował mi bym udał się z nim na południe Szkocji, do jakiejś puszczy, by obserwować kryjówkę Czarnych Kotasów. A więc 5 września już tam byliśmy i obserwowaliśmy ją, żeby zobaczyć czy naprawdę cała Armia Światła i Czarne Kotasy się rozpadły. Ukryliśmy się tak, że mieliśmy dobry widok na kryjówkę, lecz było prawie niemożliwe, by ktoś kto znajdował się w środku zauważył nas. Mieliśmy zostać na tydzień, jednak już po trzech dniach, ktoś się pojawił. Był to Jordan. Wtedy już wiedzieliśmy, że przeżył Wielką Bitwę; że Witosambel go nie zabił. Kilka minut później przybili również Anioł Drewna, Anioł Ryby i Miranda. Jednak chyba tylko tam przenocowali i wynieśli się. Przez trzy tygodnie, pojawienie się Tempestu i Jordana było największym wydarzeniem, bo przez ten czas nikt inny nie zaglądał do kryjówki. Wtedy zaczynałem przekonywać Bitłąka, że nie ma sensu dłużej tam siedzieć, ale on nie chciał jeszcze odchodzić; mówił, żebyśmy zostali tam jeszcze tydzień. Dla mnie to była strata czasu, ale zostałem. Następnego dnia, znowu pojawił się Jordan, Tempest i kilku innych; prawdopodobnie Czarne Kotasy. Po godzinie, może dwóch usłyszeliśmy krzyki. Było ich dwóch, biegli w naszą stronę. Najwyraźniej pokapowali się, że ich obserwujemy, więc zaczęli nas gonić. Wzięliśmy z Bitłąkiem część sprzętu i zaczęliśmy uciekać. Ja z przodu, Bitłąk za mną. Po kilku minutach usłyszałem strzał, i krzyk Bitłąka. Dostał w nogę. Kazał mi brać sprzęt i uciekać. Nie chciałem go zostawić, ale kazał mi to zrobić. Dużo czasu na myślenie nie miałem, więc zrobiłem co mi kazał Bitłąk. Z tyłu usłyszałem okrzyk triumfu. Po głosie poznałem, że to Kalesonymojejżony…
- Kto to jest? – zapytał niespodziewanie, nieznany Zimosambelowi mężczyzna.
- To gość, który dostał od Bitłąka śnieżką w ryja… - odpowiedział nieprzytomnie Pavlos No. 2 - Więc uciekałem, a po około minucie z daleka usłyszałem Pakoosa, który coś mówił, tym swoim zrypanym akcentem… wiedziałem, że odnalazł Bitłąka. A potem usłyszałem strzał… i śmiech Pakoosa. Nietrudno się domyśleć co się stało, nie?
Zimosambel pokiwał głową i usiadł.
- No a ja miałem tyle szczęścia, ze udało mi się uciec – ciągnął Pavlos No. 2 – 5 dni wracałem i przyszedłem prosto tutaj. Tylko wiecie co jest najdziwniejsze? Że Jordan, jak się dowiedział, że Bitłąk nie żyje, podobno strasznie się wk**wił!
Na Zimosambelu ta nowina nie zrobiła wielkiego wrażenia. Wciąż nie mógł uwierzyć, że Bitłąk nie żyje.
- A co masz takiego pokaleczonego ryja? – zapytał mężczyzna, którego Zimosambel, mimo tego, że siedzi z nim w jednym pomieszczeniu od około trzech minut, wciąż nie znał.
- Ciekawe jak ty byś wyglądał, jakbyś najpierw uciekał przez las, przed mordercami, a potem przez 5 dni wracał do domu – odpowiedział Pavlos No. 2 – Ahaa… Poznajcie się… Zimosambelu, to jest Witłąk. – wskazał na mężczyznę – A właściwie, od teraz, Król Witłąk. Zajmie miejsce Bitłąka.
Zimosambel uścisnął mu dłoń i kiwnął głową. Witłąk się uśmiechnął.
- Wiecie co? – zapytał Pavlos No. 2 - Może byśmy się wybrali na grób Dyrosambela w Irlandii Północnej? Co o tym myślicie?
- Noo, ja szczerze mówiąc… – odrzekł Zimosambel – …myślałem ostatnio o tym. A kto by pojechał?
- Ja, Witłąk i ty – odpowiedział Pavlos.
- A… on? – zapytał Zimosambel, wskazując kciukiem w kierunku, w którym znajdował się gabinet dyrektora.
- On już był… - odpowiedział Pavlos, machając ręką – To kiedy? Może w poniedziałek, co?
- Nie! – sprzeciwił się Zimosambel – W poniedziałek idę na wesołe miasteczko.
- To we wtorek?
Zimosambel i Witłąk pokiwali głową.
- No to ustalone – powiedział Pavlos No. 2, po czym wyszedł z Chapela, a Zimosambel i Witłąk za nim.
Poniedziałek 5 Października 2009
Gdy Zimosambel czekał na Bitosambela, Witosambela i Dimosambela przy młocie, przypomniał sobie, co mówił brat Dyrosambela kilka dni temu; że Jordan będzie próbował go porwać i że dostanie ochronę. Rozejrzał się dookoła i zobaczył Króla Witłąka.
- Elo! – powiedział Witłąk – Dobrze się bawisz?
- Nie udawaj niewinnego – odburknął Zimosambel – po ch*** tu przyszedłeś? Po to żeby mnie chronić? Nie trzeba… sam se mogę poradzić…
- Eee, no wiesz… brat Dyrosambela kazał mi cię pilnować – odpowiedział zaskoczony Witłąk – Poza tym, nie zapominaj, że Jordan chce cię porwać! Teraz ma świetną okazję… dyrektor mówił, że jego zdaniem w ogóle nie powinieneś iść na to wesołe…
- Co on sobie myśli? – wykrzyknął Zimosambel – Ja już sobie z nim porozmawiam… Nie jutro, bo jutro jedziemy do Irlandii, ale… w środę z nim pogadam. Może jeszcze myśli, że zza rogu wybiegnie na mnie Jordan, z workiem na ziemniaki w ręku i będzie chciał mi go założyć na gło…? – ale urwał, bo nagle wokół niego ludzie zaczęli piszczeć i wrzeszczeć. I nagle zza sklepu ze świecącymi gównami wyskoczył… JORDAN! Śmiał się i biegł prosto na Zimosambela, a w ręku miał… worek na ziemniaki! Zimosambel nie w pełni świadom tego co robi wskoczył na koniec młota, który właśnie leciał przy ziemi. Wiedział co ma robić, kiedy koniec młota, na którym był, będzie na samej górze. Pędził coraz szybciej, a najwyższy punkt był już tuż-tuż. Postarał się jak mógł, już wyskakiwał… i już leciał w górę, ale nagle zaczął spadać; jeszcze szybciej. Wiedział, że jak znowu opadnie na koniec młota, będzie musiał znów podskoczyć. Udało mu się. Robił tak jeszcze kilka razy, aż doszedł do perfekcji. Za dziesiątym razem zrobił salto, pokazując środkowy palec wściekłemu Jordanowi, który stał na dole, rozrywając worek na ziemniaki na strzępy. Po 58 razach znudziło mu się skakanie i poszedł do domu. Gdy włączył komputer Pavlos Number 2 napisał mu na GG, że mają lot do Irlandii Północnej o 3 w nocy, i żeby się spotkali przy szkole o 1.00.
Wtorek 6 Października 2009
Zimosambel w ogóle się nie położył spać. Pięć minut po północy kończył się właśnie pakować. Wszystkie rzeczy, które miał ewentualnie ze sobą zabrać, leżały na jego łóżku. Już niewiele z nich zostało, bo większość włożył do plecaka. Jednak miał mały dylemat; nie wiedział co wybrać: pachniucha czy papier toaletowy? Nie mógł wziąć obydwu rzeczy, bo plecak był tak wypchany, że tylko jedna z tych rzeczy mogłaby mu się zmieścić. Chwycił papier toaletowy i wrzucił do plecaka.
- Ch** Ci w doopę PV! – powiedział do pachniucha i wywalił go przez otwarte okno.
Zapiął jeszcze plecak, zostawił liścik dla rodziców i wyszedł z pokoju. Zszedł cicho na dół do frontowych drzwi i wyszedł z domu. Zaczął iść w stronę szkoły. Gdy już dotarł do czerwonej bramy szkoły, zaczął się rozglądać za Pavlosem Number Two i Witłąkiem. Nie zajęło mu to dłużej niż dwie sekundy, bo w świetle latarni, nietrudno było ich zauważyć, stojących przy głównym wejściu do szkoły. Gdy podszedł bliżej, zobaczył, że Witłąk był jak zwykle rozpromieniony, a Pavlos Number Two sikał do czarnej skrzynki na listy.
- Elo, Zimoch! – wykrzyknął od razu Witłąk – Jak leci? Naprawdę niezły byłeś na tym młocie!
- Nom – przytaknął Pavlos Number Two, zapinając rozporek – Witłąk właśnie mi mówił. Podobno Jordan godzinę później zabił jakieś kolejne dwie stare babcie… żeby odreagować. Ty to masz talent! Zawsze mu uciekniesz… No, ale dobra – powiedział, biorąc do ręki plecak Zimosambela i rozpinając go – zobaczymy co wziąłeś… PAPIER TOALETOWY!!?? Chłopie, my tam nie jedziemy po to, żeby srać! – wyrzucił papier za siebie – Ok, co tam jeszcze masz? Puszkowana fasola… :/ - fasolę też wyrzucił za siebie – banany, żeleczki, chipsiki! Ciebie chyba POJE*AŁO! – wrzucił plecak Zimosambela do najbliższego kosza – Nie przyda ci się to jak będziemy w Irlandii! My tam jedziemy na grób Dyrosambela, a nie będziemy wpier*alać chipsiki, a potem się podcierać.
Zimosambel zrobił obrażoną minę.
- Skoro ja nie mogę brać bagażu, to dlaczego ty bierzesz taką wielką torbę? – powiedział Zimosambel, wskazując na torbę podróżną, opartą o drzwi.
- Nie łudź się – wtrącił Witłąk, zwracając się do Zimosambela – Ten palant – wskazał na Pavlosa No. 2 – nikomu nie pokaże co tam chowa!
- Pokażę wam, jak już będziemy na miejscu! – odpowiedział Pavlos Number 2, zakładając torbę na ramię – A teraz już chodźmy, bo przyjechała taksówka.
Zimosambel spojrzał, na drogę, od górnej strony murka. Rzeczywiście stała tam taksówka. Gdy już zapakowali torbę Pavlosa No. 2 do bagażnika i usiedli, zafascynowany taksówkarz zaczął coś do nich gadać po arabsku.
- Hidusaghisdasdyugudasgdasgydi!! :D:D:D:D ydsaiudshaiduhiudhsai! Sambel! Sambel! Sambel, yeah? – zapytał wskazując na Zimosambela.
- Co on pierdzieli? – zapytał Pavlos Number Two, który usiadł na przednim siedzeniu, obok taksówkarza.
- Chyba cię poznał, Zimochu! – powiedział uradowany Witłąk, który usiadł razem z Zimosambelem na tylnym siedzeniu. – Odpowiedz mu! :D
- Yeah… - odpowiedział Zimosambel wystraszonym i ochrypłym głosem.
- Eee, tam… ty to słaby jesteś – powiedział Pavlos Number Two, machając ręka, jakby Zimosambel nie był warty uwagi.
Przez całą drogę na lotnisko, taksówkarz cały czas coś gadał, a Zimosambel rozumiał z tego tylko jedno słowo - ‘Sambel’, które taksówkarz powtarzał co średnio 10 sekund. Na lotnisko dotarli długo przed czasem, ale samolot miał półgodzinne opóźnienie. Gdy już siedzieli w samolocie, okazało się, że całe to opóźnienie było spowodowane złamanym skrzydłem, które specjaliści musieli doklejać, używając plasteliny. W końcu wylecieli, a lecieli wyjątkowo długo, bo prawie dwie godziny. Na lotnisku, celniczka zatrzymała Pavlosa Number Two, bo nie mogła odczytać, co pisało w jego paszporcie, a wszystko dlatego, że Pavlosowi wylała się na niego musztarda, podczas lotu, kiedy zrobili sobie mały, poranny lunchyk. Jednak po kwadransie, celniczka pozwoliła mu przejść, bo właśnie w tej chwili zauważyła Zimosambela.
- Hey, baby! – zawołała do Zimosambela, trzepocąc rzęsami.
Zimosambel zaczął żałować, że nie wziął pachniucha.
Na bagaż czekali jeszcze godzinę, bo coś się popsuło. Kiedy już wyszli na zewnątrz Belfast City Airport była 7:05. Na cmentarz dotarli około 9:00, przez korki w mieście. Gdy taksówka podjechała pod cmentarz, Pavlos Number Two zapłacił i wyskoczył szybko na zewnątrz. Nie czekał nawet na Witłąka i Zimosambela, tylko biegł w stronę głównej bramy.
- Ej, poczekaj! – zawołał Witłąk
- Alejka 140, grób 999 – odkrzyknął Pavlos No. 2 od wejścia, po czym zaczął znowu biec. Po 10 minutach, Zimosambel i Witłąk dotarli do alejki 140, a po następnych dwudziestu do grobu 999.
Zobaczyli plecak Pavlosa Number Two, jakieś potłuczone kawałki marmuru i kupkę ziemi a przy nich głęboka dziurę, w środku której był Pavlos. Wyglądało, że wykopał ją samemu.
- Pavlos! Czy to jest… czy to był… grób Dyrosambela? – zapytał zszokowany Witłąk .
- Taa… - odpowiedział Pavlos, nie przerywając kopania, a Zimosambel zrozumiał.
- Ty tu nie przyjechałeś, po to by odwiedzić grób Dyrosambela! – powiedział Zimosambel oskarżycielskim tonem – Tylko po to by go rozwalić…!
- To nie tak, Zimosambel – odrzekł Pavlos, wychodząc z dziury – Podobno w jego trumnie jest jego testament i pamiętnik. Ty byś nie chciał się dowiedzieć, co Dyrosambel pisał w swoim pamiętniku? Może były tam tajne informacje o Armii Światła, które mogłyby pomóc nam, Sambelom? Pomyśl!
- Dlaczego ktoś miałby kłaść pamiętnik i testament Dyrosambela w jego trumnie? – zapytał buntowniczo Zimosambel.
- Podobno, na pierwszej stronie jego testamentu pisało wyraźnie, że może on zostać odczytany dopiero rok po jego śmierci, a przez ten rok trzymany w jego trumnie. A po co my mielibyśmy czekać aż tyle? Jak możemy sami sobie go wyjąć.
- Ja nie będę nic czytał! – powiedział stanowczo Zimosambel – jeżeli jego wolą było, to żeby nikt tego jeszcze nie czytał, ja ją uszanuję.
- No to się wypchaj, szlachetny zgredzie – warknął Pavlos Number Two – chodź, Witłączku, mój ty kochany. Pomożesz mi otworzyć tą trumnę?
Witłąk wzruszył ramionami i wszedł do dziury za Pavlosem. Wściekły Zimosambel usiadł na ławce. Po minucie usłyszał głos Pavlosa Number Two:
- Gówno, tu nic nie ma! Żadnego testamentu, tylko ten chole… tylko ten Dyrosambel. – Gdy Pavlos wyszedł z dziury, rzucił Zimosambelowi wściekłe spojrzenie – Idę się przejść!
Zimosambel pomyślał, że skoro i tak już otworzyli trumnę, to fajnie by było zobaczyć znowu Dyrosambela. Podszedł do dziury i usiadł na brzegu. Witłąk siedział naprzeciwko. Obydwoje patrzyli się na ciało Dyrosambela. Zimosambel pomyślał, że ciało wiele się nie zmieniło, chociaż zauważył, że coś nie pasowało do reszty; że to nie była twarz Dyrosambela jaką znał. I wtedy to zobaczył. Zamrugał, by upewnić się czy dobrze widzi.
- Witłąk – zagadnął Zimosambel – Jaki on ma kolor oczu? – wskazał na Dyrosambela.
Witłąk wychylił głowę do przodu i zmrużył oczy, wpatrując się w te martwe oczy.
- Noo, zielony… chyba – odpowiedział niepewnie.
- No właśnie – odrzekł niecierpliwie Zimosambel – a jaki kolor oczu ma Dyrosambel?
- Zielony?
- Niebieski, tępaku! – krzyknął Zimosambel – Ale czy to…? Nie, to niemożliwe! Ale może?
- Ale o co chodzi? – zapytał Witłąk
- Posłuchaj – powiedział Zimosambel rzeczowym tonem – Ja dobrze znałem Dyrosambela. I wiem… NIE!... ja jestem pewny, że on miał niebieskie oczy! A ten tutaj ma zielone! A to znaczy, że tu nie leży prawdziwy Dyrosambel!
- Jeżeli nie tu… – powiedział powoli Witłąk – …to gdzie?
Popatrzyli na siebie, a Zimosambel zrozumiał. Witłąk spojrzał na niego przerażony, a Zimosambel zerwał się na równe nogi.
- A-ale co ty chcesz zrobić? – zapytał Witłąk
- Muszę się jak najszybciej z powrotem dostać do Anglii! – powiedział i po chwili już biegł. Za pół godziny już był na Belfast City Airport. Podbiegł do stanowiska sprzedaży biletów i wydyszał:
- Łan… tiket… to ist… midlands… plis.
- Fri! Fri, not łan! - usłyszał za sobą głosy. Okazało się, że byli to Witłąk i Pavlos Number 2.
- Oczywiście – odpowiedział sprzedawca – Dziś o 17:00 może być?
- Co!!?? – wrzasnął Zimosambel – a wcześniej się nie da?
- To jest najwcześniejszy.
- Ok, ile to będzie? – zapytał Zimosambel, oddychając szybko.
- 980 funtów, sir.
- CO!!?? – powtórzył Zimosambel – Paweł ty płacisz – zwrócił się do Pavlosa Number 2.
- Chyba cię popier*oliło! Ja nie płacę!
Na Zimosambela szczęście, obok przechodziła celniczka, którą uwiodły jego wdzięki.
- Hey, walking stick! Give me ticket behind free? – zapytał Zimosambel.
- Takie ciacha latają za darmo :) – odpowiedziała i pocałowała Zimosambela w policzek w taki sposób, że zrobił niekontrolowanego buraczka.
Wściekły sprzedawca dał bilety Pavlosowi, Zimosambelowi i Witłąkowi, a gdy odwrócili się do niego plecami, pokazał im środkowy palec.
Usiedli na krzesłach i przez następne kilka godzin w ogóle się do siebie nie odzywali, tylko patrzyli na zegarek. W końcu nadszedł czas. Tym razem samolot nie miał opóźnień, wyleciał o czasie i przyleciał nawet przed czasem. Gdy Zimosambel wypadł na zewnątrz lotniska, zapytał:
- Gdzie mieszka Dyrosambel? Czy tam… jego brat?
- Nie wiem – odpowiedział Pavlos No. 2 – ale dzisiaj miał dłużej zostać w szkole, więc może jeszcze tam go zastaniesz.
Zimosambel od razu pobiegł na postój taksówek i wsiadł do tej, która była najbliżej. Rozkazał taksiarzowi jechać najszybciej jak może. W końcu po pół godzinie był już przy szkole. Gdy wysiadł, spojrzał na zegarek. Była 19:33. W gabinecie dyrektora paliło się światło. Zimosambel przeskoczył przez murek, przebiegł przez oszkolone drzwi (dosłownie, bo nawet nie fatygował się by je otworzyć, tylko przeskoczył przez szkło.) Przebiegł przez Srentans Srola i walnął pięścią trzy razy w drzwi gabinetu dyrektora. Nawet nie pozwolił dyrektorowi odpowiedzieć, bo od razu wpadł do gabinetu. Dyrektor stał odwrócony w stronę okna.
- Nieźle to wymyśliłeś! – krzyknął Zimosambel – A teraz spójrz na mnie! Spójrz! Pozwól mi spojrzeć w twoje niebieskie oczy!
- A jednak się domyśliłeś – odpowiedział dyrektor, odwracając się do Zimosambela i po raz pierwszy – od bardzo długiego czasu – spojrzał mu prosto w oczy – Witaj Zimosambel!
- NIE! – zawył Zimosambel – Jak to możliwe? Jak? Przecież widziałem jak ginąłeś! Byłem tam! A ty jednak żyjesz! Jak…?
- Uspokój się – odpowiedział Dyrosambel – wszystko ci opowiem, ale się uspokój. Usiądź lepiej.
- Wolę stać!
- Więc stój. Ale pozwól mi powiedzieć…
Dyrosambel spojrzał z troską na Zimosambela. Poczekał, aż Zimosambel się trochę uspokoi i zaczął mówić:
- A więc… właściwie wszystko zaczęło się gdzieś mniej więcej godzinę przed Wielką Bitwą w tamtym roku. Jeszcze w ogródku domu Jordana. Pamiętasz jak odszedłeś stamtąd, żeby się przygotować?
Zimosambel kiwnął głową.
- No właśnie… potem po kilku minutach reszta zaczęła się rozchodzić. Zostałem tylko ja, Bitłąk i Pavlos Number 2. Nie mogłem dłużej czekać. Powiedziałem Bitłąkowi, żeby został ze mną na osobności. Pavlos wyraźnie chciał też zostać, ale jednak w końcu poszedł, rzucając na nas podejrzliwe spojrzenia. Upewniliśmy się, że na pewno nikogo więcej nie ma i pokazałem Bitłąkowi… tajną klapę, w ogródku Jordana. A w niej był… mój brat bliźniak…
- Zielonooki?
- Tak. Więc plan był taki, że on zamiast mnie pójdzie na pole walki, a ja wyjadę, bo… bo miałem coś do załatwienia…
- Co!!?? – oburzył się Zimosambel – Wydałeś brata na pole walki? Wydałeś go na… na śmierć?
- To nie tak jak myślisz… mój brat był bardzo chory. Niewiele czasu mu już zostało, on sam to też wiedział, a bardzo chciał pomóc. Powiedziałem o nim Bitłąkowi, bo miałem do niego wielkie zaufanie. A gdybyśmy zginęli obaj; ja i mój brat, wtedy Bitłąk by został jako jedyna osoba na świecie, która by znała prawdę. A gdyby Bitłąk też zginął, to wtedy nikt…
- Ty i twój brat? – oburzył się Zimosambel – A dlaczego ty? Ty gdzie byłeś? Pewnie siedziałeś w New York City i popijałeś szampana…
- Ranisz mnie, Zimosambelu – powiedział Dyrosambel ostrym tonem – najpierw jednak pozwól mi powiedzieć co mam ci do powiedzenia, potem zadawaj pytania… No więc w ten sposób mój brat poszedł na bitwę i niestety zginął. Dowiedziałem się o tym dopiero jak wróciłem; na początku września. Przez całe wakacje byłem odcięty od świata, nie wiedziałem co się dzieje. Wtedy nadszedł czas bym przyszedł z powrotem do szkoły jako mój brat…
- Po co? Nie było łatwiej zostawić to miejsce dla kogo innego? Tak to byś nie musiał unikać kontaktu wzrokowego ze mną i w ogóle…
- Wróciłem by cię chronić! Nawet jeżeli z tobą nie rozmawiałem, to byłem i w każdej chwili mogłem cię ochronić. Nawet nie wiesz w jakim jesteś niebezpieczeństwie. Jordan chce cię porwać…
- Ale nie zabić – wtrącił Zimosambel – myślałem, że jak chciał mnie zabić to byłem w większym niebezpieczeństwie…
- Ale on jak cię porwie, na pewno ma również zamiar potem cię zabić! Najpierw cię wykorzysta w nie wiem jaki sposób, a potem na pewno cię nie oszczędzi. Zrozum, że jesteś dla niego wielkim zagrożeniem…
- Dobra, już się nie podlizuj – odpowiedział naburmuszony Zimosambel – ale cały czas nie odpowiadasz na moje pytanie: Co robiłeś przez wakacje?
- Nie mogę ci teraz powiedzieć – odpowiedział Dyrosambel ze smutną miną, a Zimosambel prychnął pogardliwie – Tak, nie mogę… ale mam zamiar to zrobić.
- Taa? – zapytał zdziwiony Zimosambel
- Tak… miałem zamiar… miałem zamiar się ujawnić i o wszystkim ci opowiedzieć, kiedy już będę pewny… w każdym razie, na pewno ci to powiem, ale daj mi jeszcze trochę czasu…
Zimosambel kiwnął głową i się zamyślił. Więc wyjaśniły się te chwile, kiedy Dyrosambel był dostępny na GG. Przez cały czas myślał, że ktoś się włamał na jego numer, ale takiego obrotu sprawy się nie spodziewał. Pomyślał, że powinien czuć się szczęśliwy, z powodu tego, że Dyrosambel żyje. Jednak teraz przypomniał sobie coś jeszcze.
- Zaraz – powiedział Zimosambel, marszcząc czoło – przecież, wtedy… na wielkiej bitwie, kiedy twój brat zginął… on miał wtedy niebieskie oczy…
- Haha, o tym też pomyślałem – odrzekł Dyrosambel, szczerząc zęby – Mój brat założył wtedy specjalne szkła kontaktowe, przez które wydawało się, że ma niebieskie oczy…
- Dobra, dobra… już wiem – odpowiedział zrezygnowany Zimosambel – Daj mi chwilę odpocząć, muszę sobie to wszystko poukładać…
Usiadł przy biurku Dyrosambela i wziął gazetę, która leżała na stosie papierów. Nie miał zamiaru jej czytać, ale jednak na pierwszej stronie zobaczył coś, co przykuło jego uwagę. Na górze gazety widniał nagłówek: ‘DOMNIEMANY CZŁONEK ARMII ŚWIATŁA NIE ŻYJE’, czytaj więcej strona 2, a pod spodem było zdjęcie Pakoosa. Zimosambel otworzył na stronie drugiej i zobaczył kolejne zdjęcie Pakoosa. Tym razem stał z rodzicami przy jakiejś ruderze, a opis pod zdjęciem mówił: ‘Zajekurw Walonyogór (pseudonim: Pakoos) z rodzicami podczas tegorocznych wakacji w Afganistanie.’
Zimosambel nie czytał całego artykułu, tylko czytał niektóre urywki, takie jak:
‘Wielu mówi, że Zajekurw Walonyogór był członkiem Armii Światła, jednak jego babcia, pani Pierdzichooj Walonyogór twierdzi, że jej wnuk zawsze był bardzo spokojnym i opanowanym chłopcem…’ albo ‘Ciała Pakoosa i jego rodziców znaleziono w Poniedziałek 5 Października rano, pod łóżkiem w hotelu, w którym spędzali wakacje…’ albo ‘Z sekcji zwłok wynika, że Pakoos i jego rodzice zostali zastrzeleni ponad miesiąc temu…’
Zimosambel po tym zdaniu nie czytał już więcej artykułu, tylko wpatrywał się w słowa:
‘…zostali zastrzeleni ponad miesiąc temu…’
- Ponad miesiąc temu? – pomyślał Zimosambel – przecież Pavlos Number Two mówił, że dwa tygodnie temu właśnie Pakoos zastrzelił Bitłąka.
- Ej, Dyrosambelu – zagadnął Zimosambel – Chodź zobacz jakie głupoty tu wypisują.
Dyrosambel podszedł do Zimosambela i przeczytał zdanie, w którym pisało, o tym, że Pakoos zginął ponad miesiąc temu…
- Hehehe – zaśmiał się Zimosambel – ale oni się znają! Pavlos No. 2 mówił, że dwa tygodnie temu Pakoos zabił Bitłąka, to jak to możliwe, żeby zginął miesiąc temu? Ale amatorzy, co nie?
- Nie sądzę – powiedział powoli Dyrosambel. Wyglądał na wystraszonego – Myślę, właśnie, że to Pavlos…
- Co? – pomyślał Zimosambel; był zaskoczony reakcją Dyrosambela – Przecież Pavlos Number Two nie kłamał…
Jego mózg zaczął nagle jakby sam pracować. Cały jego umysł przemawiał przeciwko Pavlosowi. Nagle przypomniał sobie jego słowa. Pavlos Number 2 mówił, że ledwo zdołał uciec z puszczy, w której była kryjówka Jordana i że nigdy tam nie wrócił, a potem, że Jordan się wściekł na Pakoosa, że zabił Bitłąka. Skąd Pavlos mógł wiedzieć, że Jordan był zły? Przecież mówił, że od razu stamtąd uciekł…
Zimosambel zerwał się na równe nogi.
- On nas zdradził! – krzyknął – Dyrosambelu, Pavlos Number Two nas zdradził!
- Wiem o tym – Dyrosambel wydawał się być przerażony.
Już nic więcej nie powiedzieli, bo drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem i stanął w nich…
- Wreszcie się domyśliliście! – powiedział od drzwi, Pavlos Number Two, celując pistoletem w Dyrosambela – Mój plan się powiódł, nie?
- Ja tu nie widzę żadnego planu – odpowiedział spokojnie Dyrosambel – Prawda, okłamałeś Witłąka i Zimosambela, że Pakoos zabił Bitłąka, a potem namówiłeś ich na wyjazd do Irlandii Północnej. Myślałeś, że w ‘moim’ grobie znajdziesz mój testament, prawda? Jednak byłeś tak tępy, że sam byś nie zrozumiał co w nim zapisałem, więc potrzebowałeś pomocy Zimosambela, tak? To akurat było sprytne posunięcie, ale po co ta cała historia, z tym, że Pakoos zabił Bitłąka i że Jordan się wkurzył, gdy się o tym dowiedział?
- To nie Pakoos zabił Bitłąka! – zaśmiał się szyderczo Pavlos Number Two – Ja to zrobiłem! Tylko mój pan, Jordan się nieźle zdenerwował, kiedy się dowiedział, że to zrobiłem. Prawie mnie zabił, kazał mi naprawić swoje błędy. Myślałem, że wy wiecie, dlaczego był zły, więc dlatego wróciłem i zapytałem was. Czy to naprawdę takie trudne do zrozumienia?
- Bardzo sprytnie, Pavlosie – rzekł Dyrosambel, kiwając głową – tylko dlaczego zabijałeś Bitłąka? Wiem, że nigdy się do tego nie przyznasz, ale byłeś zazdrosny, tak? Byłeś zazdrosny, że przed Bitwą pokazałem mojego brata Bitłąkowi, a nie tobie?
- Już wtedy o tym wiedziałem! – powiedział Pavlos; wyglądał teraz jak szaleniec – podsłuchałem waszą rozmowę i od razu powiedziałem o tym Jordanowi! On wie! On wie, że żyjesz. Dzięki mnie! – Pavlos No. 2 wyglądał na dumnego z siebie. Wyglądał przez kilka sekund na zamyślonego, a potem oświadczył – Tak, mój plan miał luki, jednak udało mi się go doprowadzić do końca. Jordan na pewno się ucieszy, że cię zabiłem, i że ciebie – wskazał na Zimosambela – porwałem i dostarczyłem do niego.
Pavlos Number Two podniósł wyżej pistolet. Zimosambel zamknął oczy, gotów na uderzenie. Usłyszał nagle huk pocisku i ciało upadające na ziemię. Otworzył oczy i zobaczył Dyrosambela całego i zdrowego, wpatrującego się w coś, co było na zewnątrz gabinetu. Zimosambel podszedł do drzwi i zobaczył Witłąka z uniesionym pistoletem i ciało Pavlosa Number Two na ziemi.
- Uff, w ostatniej chwili – powiedział Witłąk, ocierając czoło i chowając pistolet do kieszeni – Prawie was miał…
Przez chwile panowało milczenie, a potem…
- Nie wiem, jak mam ci dziękować! – zawył Dyrosambel i rzucił się w ramiona Witłąka. Witłąk trochę zaskoczony poklepał go po plecach – Ok, ok, już dosyć! Jednak myślę, że należą mi się jakieś wyjaśnienia…
- Oczywiście, Witłąsiu, oczywiście – powiedział Dyrosambel, ocierając oczy – Ale, Zimosambel… zgodzisz się na coś takiego, żebyśmy już nie byli Sambelami, tylko powiedzmy… Jeleniami?
- Ok… ale dlaczego akurat Jeleniami?
- No, bo… dopiero teraz się skapnęliście, że żyję, więc Jelenie będzie paso…
- Dobra, jak chcesz – powiedział Zimojeleń, machając ręką – ja już sobie lepiej pójdę, bo nie spałem od wieków, a ty tutaj posprzątaj – wskazał na ciało Pavlosa Number Two – i wyjaśnij wszystko Witłąkowi…
- Podwieźć cię? – zapytał Dyrosambel
- NIE! Rzygam autami, samolotami i tym całym szajsem. Wolę się przejść. Nara.
I wyszedł na zewnątrz. Zaczął iść i próbował sobie poukładać w głowie wszystko co dziś usłyszał i zobaczył. Z transu został wyrwany dopiero w parku.
- Elo – usłyszał znajomy głos.
- Miłosz? – zapytał Zimojeleń, odwracając się i podchodząc do przyjaciela – co ty tu robisz?
- Mam tu dziś coś do załatwienia – odpowiedział, a Zimojeleń zobaczył w jego oczach złowieszczy, czerwony błysk.
- Aha – odpowiedział Zimojeleń, nie chcąc mieć już dzisiaj więcej problemu – To ja nie będę przeszkadzał…
- Ależ nie, nie przeszkadzasz – odrzekł Miłosz – Powiem więcej; jesteś tu niezbędny!
- N-naprawdę? – zapytał Zimojeleń i poczuł, że zaczyna się pocić – Co ty robisz? NIEE! NIEEE! NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!
Środa 7 Października 2009
Kiedy Zimojeleń się obudził, nie mógł sobie przypomnieć dlaczego leży na ziemi w parku, dlaczego czuje się tak podle i dlaczego prawie nic nie widzi. Czuł ostry ból poniżej pleców. I nagle prawda na niego spłynęła, jak fala tsunami, o której ostatnio uczył się na geografii. Nigdy wcześniej nie czuł się tak poniżony i słaby jak teraz. Pomyślał, że Miłosz musiał mu w nocy zabrać albo rozbić okulary. Wstał i zaczął iść w stronę ulicy. Przeszedł na jej drugą stronę, nie wiedząc gdzie idzie.
- Zimojeleń…! Zimojeleń! – usłyszał jakiś znajomy głos i skapnął się, że to Dyrojeleń zatrzymał się na poboczu i go woła – Boże, co ci jest? Kto ci to zrobił?
Zimojeleń nic nie odpowiedział tylko wsiadł do samochodu.
- Kto ci to zrobił? – powtórzył Dyrojeleń
- Nie mogę ci powiedzieć! – odpowiedział Zimojeleń histerycznym głosem.
- Dlaczego? Co się stało?
Zimojeleń tylko pokręcił głową.
- Mam złą wiadomość – rzekł Dyrojeleń – Miłosz odszedł od Jeleni. To znaczy jest po stronie Jordana…
Zimojeleń zalał się łzami.
- OK, spokojnie, Zimosiu… zawieźć cię do domu?
Zimojeleń pokiwał głową.
Gdy dotarli na miejsce, Zimojeleń wyszedł z auta i nawet nic nie powiedział. Od razu poszedł na górę do swojego pokoju i rzucił się na łóżku. Wreszcie mógł się porządnie wyspać.
*
Tymczasem w kryjówce Armii Światła, Jordan nie był w najlepszym humorze. Ktoś właśnie zapukał do jego gabinetu.
- Wejść! – rozkazał i w drzwiach ukazał się Anioł Drewna.
- Co tym razem? – zapytał Jordan
- Złe wieści – odpowiedział Anioł Drewna – Pavlos Number Two… nie żyje.
- CO!!?? – wrzasnął Jordan – Świetnie, po prostu świetnie! Kto go zabił?
- Niejaki Król Witłąk – odrzekł Anioł Drewna
- Witłąk? Dupek. On jest teraz naszym celem numer 1. Rozwalcie go!
- Myślałem, że Zimosambel jest naszym celem numer 1, Czarny Panie…
- Był… ale i tak najpierw musimy znaleźć ICH tajną kryjówkę, żeby go dostać :/
- Co ma pan na myśli? – zapytał Anioł Drewna
- To, tępaku, że Zimosambel nie jest już Zimosambelem tylko Zimojeleniem. Zmienili nazwę wczoraj wieczorem! A to znaczy, że mają nową główną kwaterę główną, a TO znaczy, że dopóki się nie dowiemy gdzie ona jest, to nie możemy porwać Zimojelenia! Tak sobie to cwaniaki wymyślili :/
- Mądrze – przyznał Anioł Drewna
- Taak – powiedział Jordan - dlatego musimy się upewnić, że nie stanie się to w przyszłości… Drewniak! Jak już skończycie z Witłąkiem, znajdźcie mi jakiegoś dobrego assassina.
- Oczywiście – odpowiedział Anioł Drewna – Ale po co?
- Po to, by zabił następnego, który wymyśli nową nazwę dla tej ich beznadziejnej organizacji.
- Tak jest – powiedział Anioł Drewna i wyszedł, mijając się w drzwiach z…
- Miłosz! – ryknął Jordan – Witaj! … a gdzie jest Zimojeleń do cholery?
- Nie ma… - odpowiedział cicho Miłosz.
- Jak to nie ma!!??
- Zrobiłem co kazałeś – zaczął się tłumaczyć Miłosz - Zaskoczyłem go w parku i tak dalej… ale wiesz, że jak jestem w takiej sytuacji, to nie panuję nad sobą…
- Z tobą jest więcej problemów niż korzyści! – westchnął Jordan, chowając twarz w dłoniach – Po prostu zejdź mi z oczu… Chociaż nie… poczekaj na Mirandę, ona cię wyprowadzi… będzie bezpieczniej, jak wyprowadzi cię kobieta, żebyś znowu nie stracił nad sobą panowania…
Poniedziałek 12 Października 2009
Bitojeleń szedł do szkoły. Nagle przed nim pojawiło się dwóch Ninja. Obydwoje mieli Symbol Jeleni - Głowę Jelenia na bluzach. Wywalili Bitojelenia na ziemię, a on zdołał tylko wykrztusić:
- Co jest, panowie?
Nagle pojawił się Stojan i popatrzył na Ninja spode łba.
- ZOSTAWCIE GO! – zasyczał.
Obydwoje puścili Bitojelenia.
- WYNOŚCIE SIĘ STĄD! – zagrzmiał Stojan – I WIĘCEJ SIĘ TU NIE POKAZUJCIE!
Ninja zniknęli, Bitojeleń wstał i przeszedł obok Stojana.
- STÓJ! – krzyknął Stojan.
Bitojeleń miał go zamiar zignorować, ale nagle sobie przypomniał, że to człowiek Jordana.
- Wysyłasz na mnie tych Jeleniów, mimo że pracujesz dla Jordana, tak…?
- Nie! – odpowiedział Stojan, rzucając Bitojeleniowi gazetę – zobacz drugą stronę.
Bitojeleń otworzył na drugiej stronie, gdzie była tabelka.
JORDAN - Główny Boss VS. DYROJELEŃ – Główny Boss
TEMPEST JELENIE
Anioł Drewna – Boss Zimojeleń - Boss
Anioł Ryby 20000 – 41000 członków
Miranda
ARMIA ŚWIATŁA KURY DOMOWE
Orgasmatron – Boss Boss - ?
3000 – 7000 5 członków
CZARNE KOTASY GOSPODYNIE WIEJSKIE
Kalesonymojejżony – Boss Boss - ?
9000 – 12000 członków 18 członków
CZARNE KOTASY KLUB ŚMIERDZIELI
CZARNYCH KOTASÓW Boss - ?
Daniela – Boss 200 członków
Liczba członków - 1
KLUB JABŁECZKARZY
Miłosz - Boss
Kimol
Liczba członków - 2
KLUB KANAPECZKARZY
Miłosz - Boss
Kimol
Dimon
Liczba członków - 3
KLUB NOOBÓW
Mateo – Boss
100 – 450 członków
KLUB POJEBÓW
Boss - ?
40 członków
KARTOFLASY
Boss - ?
90 członków
INNE
Pani Polka Leśny Gw*******l
Organizacja: ?
Miejsce pobytu: ?
- No i? – zapytał Bitojeleń, rzucając okiem na tabelkę.
Stojan bez słowa wskazał mu palcem miejsce, gdzie pisało:
NAJWIĘKSZE ZDRADY:
Dimon:
JELENIE Klub Kanapeczkarzy
Bitor:
JELENIE ARMIA ŚWIATŁA
- CO?? – krzyknął Bitojeleń – Jaka k**** Armia Światła? Nooby, ja jestem w Jeleniach.
- Już wysłałem list do redakcji, by to poprawili – powiedział Stojan – Mam nadzieję, że już nie będzie takich jak tamci Ninja…
- Jak to…? – zapytał Bitojeleń – Dlaczego… Dlaczego mi pomagasz? Przecież… ty pracujesz dla Jordana…
- Czyżby? – zdziwił się Stojan – a skąd ci to przyszło do głowy?
- A wtedy, kiedy mnie obserwowałeś? – żachnął się Bitojeleń – Wtedy, przez okno… Kilka tygodni temu. Mówiłeś, że tylko wykonujesz polecenia… I miałeś wtedy koszulkę z logiem Jordana!
- Racja, wykonywałem polecenia… ale nie Jordana, tak jak ty myślisz, tylko Dyrojelenia. Wtedy myślałem, tak jak wszyscy, że Dyrojeleń nie żyje, ale on nic nie mówił, że po jego śmierci miałem przestać wykonywać swoje zadania…
- Jakie zadania?
- Właśnie obserwowanie ciebie! – zniecierpliwił się Stojan – Nawet nie wiesz w jakim jesteś niebezpieczeństwie. A to wszystko przez Zimojelenia. Jesteś jego bliskim przyjacielem. A jeżeli Jordanowi nie uda się go dorwać, to będą chcieli mieć ciebie, żebyś go odnalazł za nich…
- To dlaczego miałeś wtedy koszulkę Jordana? – przerwał mu Bitojeleń.
- Bo inne były w praniu… Jordan da mi ją kilka miesięcy temu… chciał mnie mieć po swojej stronie, więc dał mi koszulkę na zachętę… nigdy wcześniej jej nie nosiłem, ale wtedy wolałem założyć… no wiesz… dziewczyny by robiły mi zdjęcia, gdybym pokazał kawałek swojego ciałka…
Bitojeleń zrobił zniesmaczoną minę.
- Nadal mi nie wierzysz? – zapytał Stojan – Nie chcesz, to nie. Ale zapytaj się Dyrojelenia… On ci powie prawdę… - i odszedł, znikając za zakrętem, a Bitojeleń ruszył w stronę szkoły. Nie zaskoczyła go za bardzo zdrada Dimojelenia… Spodziewał się, że Dimojeleń kiedyś odejdzie…
Przerzucił stronę i zobaczył artykuł zatytułowany:
LEŚNY GW*******L ZNÓW ATAKUJE!
Jak dowiedział się z artykułu, Leśna Zmora zaatakowała kolejnych dwóch chłopców, którzy wczoraj wieczorem akurat przechodzili przez park…
W szkole, Zimojeleń wyglądał bardzo smutno; nie miał okularów, był cały zaczerwieniony i wyglądał jakby miał się zaraz popłakać. Na religii, przyszedł jakiś noob z yr 7 i kazał iść Zimojeleniowi do gabinetu Dyrojelenia. Gdy Zimojeleń przechodził do drzwi, usłyszał szept Bitojelenia:
- Zapytaj się go o tego Stojana!
Zimojeleń wyszedł z klasy, podczas gdy jego nauczycielka od religii powiedziała ‘OK’ po raz 42.
Doszedł do drzwi gabinetu Dyrojelenia i zapukał, ale nie czekał na odpowiedź tylko od razu wszedł i usiadł.
Dyrojeleń popatrzył na niego z troską.
- A dzisiaj mi powiesz, co wtedy się stało?
Zimojeleń pokręcił głową.
- Posłuchaj… ja muszę zrobić sobie wolne… Ja nie mogę chodzić do szkoły… Mogę nie iść przez ten tydzień?
- Możesz – powiedział Dyrojeleń, po chwili namysłu.
- Aha – powiedział Zimojeleń, który już wstał i był przy drzwiach i nagle coś sobie przypomniał – Bitojeleń kazał się zapytać…
- TAK! – przerwał mu Dyrojeleń – STOJAN JEST PO NASZEJ STRONIE!
Po czym Zimojeleń wyszedł z gabinetu i zamknął za sobą drzwi.
Poniedziałek 19 Października 2009
Dzisiaj Zimojeleń miał kanapeczkę z włosami… Ale fajnie.
Środa 21 Października 2009
Było południe. Zimojeleń szedł w stronę szkoły. Był już przy murku, kiedy się rozejrzał i zobaczył, że na polu leży rozwalona bramka, a trawa wygląda jakby ktoś po niej jeździł autem. Potem zauważył, że lampa od Astroturfa jest rozwalona, a na końcu zobaczył, że
drzwi od Religii były jakoś dziwnie wgniecione. Wszedł od szkoły, popędził korytarzem i zapukał do drzwi gabinetu Dyrojelenia, ale nie czekał na to, aż ten coś odpowie, tylko wbiegł do gabinetu i rzucił mu się w ramiona.
- Aj, aj, aj, Zimojeleń – powiedział Dyrojeleń, stłumionym głosem – Czym zawdzięczam tą przyjemność?
- Ach, przepraszam – wydyszał Zimojeleń, uśmiechając się szeroko i puszczając Dyrojelenia – ale nigdy chyba nie czułem się tak szczęśliwy.
Dyrojeleń spojrzał na niego pytająco.
- MAM SIOSRTĘ! – krzyknął Zimojeleń i wyszczerzył zęby.
- Ach – wykrztusił Dyrojeleń – To… cudownie – i trochę sztucznie się uśmiechnął, jednak Zimojeleń tego nie zauważył.
Zimojeleń rozejrzał się z uśmiechem po gabinecie i nagle coś sobie przypomniał.
- Aaa, właśnie… co tam się stało? Z tą bramką i tak dalej?
- Ktoś sobie zrobił drobny żarcik – odrzekł wściekły Dyrojeleń – Ukradł auto i porozwalał wszystko, co mu stanęło na drodze.
- Podejrzewasz kogoś? – zapytał Zimojeleń, marszcząc brwi.
- Nie sądzę, by to był Jordan – odrzekł Dyrojeleń – w końcu, po co miałby to robić?
- No taa… - przyznał Zimojeleń
- A podobno policja wie, kto to był – odpowiedział Dyrojeleń, coraz bardziej wnerwiony – a mi nie chcą nic powiedzieć…
- Dlaczego?
- Bo się mszczą – odpowiedział Dyrojeleń – za to, że wtedy zdobyłem prawo na przesłuchiwanie tych chłopców, jako pierwszych… no wiesz, ofiar Leśnego G********la…
Zimojeleniowi od razu zrzedła mina.
- Co ci jest? – usłyszał nagle jakby z oddali głos Dyrojelenia
- T-to on… - wychrypiał Zimojeleń
- Co?
- T-to on – powtórzył Zimojeleń – To Leśny G********l…
- Co z nim? – zapytał Dyrojeleń
- To był on wtedy… w parku… on mnie zaatakował
- Niemożliwe – wyszeptał Dyrojeleń – A jak wyglądał?
- Gruby ch*j… - odpowiedział Zimojeleń
- NIE! – krzyknął Dyrojeleń – To niemożliwe. Chyba nie mówisz o… Miłoszu?
Zimojeleń pokiwał głową.
- NIE! – powtórzył Dyrojeleń – A myśmy go od razu przyjęli do Jeleni… Co za debile! Idę tam! Idę tam dziś wieczorem! Znajdę go i go zatłukę!
Tak więc o 20.00 Zimojeleń i Dyrojeleń udali się do parku. Przez godzinę nikogo nie było, więc…
- Dajmy se spokój – powiedział Zimojeleń – Dzisiaj już nie przyjdzie. Ktoś musiał mu dać cynk… ale wiesz co? Założę się, że w Halloween tu będzie…
Po czym obaj odeszli w stronę samochodu Dyrojelenia…
Sobota 31 Października 2009
- WEJŚĆ! – rozkazał Jordan, kiedy usłyszał pukanie do swojego gabinetu – Ooo, Aniele Drewna, dobrze, że jesteś. Mam dla ciebie świetne wieści!
- Tak, panie? – zapytał Anioł Drewna, siadając po przeciwnej stronie biurka, co Jordan.
- Otóż... – zaczął Jordan – Poprosiłem mojego brata Jakuba, by odnalazł bazę Jeleni i… zgadnij, co.
- Zrobił to? – zapytał Anioł Drewna, unosząc brwi.
- A jak! – odpowiedział Jordan – Zawsze mówiłem, że to zuch chłopak… Powinien zostać szefem Armii Światła! No, ale… - Jordan zaczął zacierać ręce – Zimojeleń coraz bliżej!
- Zrobić to teraz? – Z sekundy na sekundę, twarz Anioła Drewna rozjaśniał coraz szerszy uśmiech – Porwać go?
- Nie, nie teraz – odrzekł Jordan – to zbyt niebezpiecznie, by robić to teraz! Jest teraz w parku z Dyrojeleniem i czekają na Miłosza. Pff… myślą, że go złapią, a on ma ich gdzieś i grzeje dupę w Polsce!
- No właśnie – westchnął Anioł Drewna – Wkurzają mnie już ci Kanapeczkarze… Po co te cioty w ogóle są po naszej stronie?
Jordan wzruszył ramionami
- To Miłosz ich założył… ciekawe kogo przyjął – wpisał coś na komputerze i ukazała mu się lista członków Kanapeczkarzy. – CO? DIMON? Drewniaku, czy to ten, co był kiedyś Dimojeleniem?
- Noo, chyba – powiedział Anioł Drewna.
- Zabijcie go – odrzekł Jordan – Wolę dmuchać na zimne. A co, jeśli wciąż jest po ich stronie? Co, jeśli jest szpiegem? I jeszcze jakiś Kimol…
- Kimol był z nami od początku – wtrącił stanowczo Anioł Drewna – Jemu możemy wierzyć.
- No to OK. Ale wiecie co macie zrobić z Dimonem?
- Jasne, tylko kiedy?
- W poniedziałek rano – odpowiedział Jordan, patrząc w swój kalendarz – Jak będzie szedł do szkoły.
- Tak jest – powiedział Anioł Drewna, po czym zasalutował i wyszedł z gabinetu Jordana.
Poniedziałek 2 Listopada 2009
Dimon właśnie wziął bułeczkę z kuchennego stołu i już miał wyjść, kiedy przypomniał sobie, że nie zrobił wystarczającego levelu na CS’ie. Tak więc poszedł na górę i włączył komputer. Gdy wszystko się załadowało i Dimon wyłączył wszystkie niepotrzebne programy, zobaczył, że jest już 8:22. Pomyślał, że jak zrobi level w pięć minut, to do szkoły wstąpi gdzieś około połowy apelu Harrisona. Gdy była 8:27, Dimon pomyślał, że apel nie jest mu potrzebny, i że wyjdzie trochę później. Kiedy się już dość mocno wciągnął, była 8:43, a on sam stwierdził, że Niemiecki też nie jest mu potrzebny:
- A co ja będę się uczył na tym pięknym Niemieckim? – zapytał sam siebie – Ich habe Kopfschmerzen… umiem! Nie pójdę na pierwszą lekcję i powiem, że się źle czułem. Hehe, fantastico.
O 9:50, kiedy już kompletnie się wciągnął przypomniał sobie, że nie poszedł do szkoły.
- Ops! – krzyknął, po czym zasejvował grę, wyłączył kompa i pobiegł na dół. Wybiegł z domu, przemknął obok auta, przeszedł między krzaki, przebiegł w górę po schodkach i już biegł obok ulicy – Jak wrócę, to dobiję frajera! – odgrażał się swojemu przeciwnikowi z CS’a.
Tymczasem czarny Mercedes minął jakieś obskurne schodki, prowadzące w dół, na osiedle. Kierowcy ukazał się chłopiec w czarnej marynarce, biegnący wzdłuż ulicy. Jego pasażer wyciągnął rewolwer, wymierzył i…
Dwie kule trafiły w plecy Dimona. Mercedes odjechał, a chłopca przeszył ostry ból, by za chwilę ustąpić poczuciu dziwnej pustki. Dimon przestał nagle wszystko czuć, a potem padł twarzą na chodnik.
Wtorek 3 Listopada 2009
- Zadanie wykonane, p-panie – powiedział Anioł Drewna. Był w gabinecie Jordana.
- Świetnie! Jednak czy upewniłeś się, że naprawdę nie żyje? – zapytał Jordan
- Dwie kulki w plecy… pewnie przebiły go na wylot – odrzekł Anioł Drewna
- Doskonale. Pamiętaj tylko, że mamy dziś coś ważnego do zrobienia. I masz być gotowy. – powiedział Jordan
- Tak jest – odpowiedział Anioł Drewna i wyszedł.
*
- Zimolku, przyniesiesz wody dla cioci Litherland?
- C-co? – zapytał Zimojeleń, który zasnął z głową na klawiaturze
- Pytałam – powiedział Litherland – czy byś mi nie przyniósł wody?
- Ehe – odrzekł Zimojeleń i podszedł do biurka Litherlanda
- Uuu, Zimojeleń, czyżby nowa laska? – zapytał Dilojeleń, kiedy Zimojeleń przechodził obok niego.
- Idź się schowaj – powiedział Zimojeleń kącikiem ust.
- Dziękuje, Misiaku – powiedział Litherland, słodko się uśmiechając i dając mu plastikowy kubek.
- Żal – pomyślał Zimojeleń
Kiedy przechodził koło maszyny z wodą, uznał, że woli stracić trochę lekcji czyli przejść się kilka metrów do głównego budynku, wejść do toalety, napełnić kubek wodą i wrócić. Tak więc zszedł po schodach i wyszedł z budynku.
Nagle, gdy przechodził obok okien klasy od Arta, usłyszał gdzieś przed sobą znajomy głos. Głos, którego nie chciał usłyszeć i którego się w ogóle nie spodziewał. Instynktownie stanął za krótszą ścianą drewnianego domku zasłaniającego drzwi od religii. Wychylił odrobinę głowę zza krawędzi , by się upewnić czy to na pewno osoba, o której myślał. Zrobił krok w stronę ściany i zobaczył, że na ziemi, pomiędzy wnętrzem drewnianego domku a murem szkoły leży długa, metalowa belka. Ostrożnie się schylił i ją podniósł. Słyszał czyjeś kroki wzdłuż długiej ściany domku.
I nagle zobaczył wszystko jak na zwolnionym filmie:
Ujrzał Jordana, usłyszał huk pocisku i poczuł tępy ból w lewym ramieniu. Jednak automatycznie uniósł belkę i uderzył Jordana w głowę, tak że ten wypuścił pistolet z ręki. Nie mógł nad sobą zapanować. Zaczął nawalać belką w wijącego się z bólu i leżącego na ziemi Jordana, który darł się w niebogłosy, wołając o pomoc. Zobaczył też jakiegoś innego, brzydkiego chłopaka biegnącego w jego stronę, również z pistoletem w dłoni. Tym razem w pełni świadom tego co robi, Zimojeleń spojrzał najpierw na niego, potem na Jordana i z całych sił wrzasnął:
- DEEEEEAAAAAD!!!
Pojawiła się jakaś dziwna mgła, i Jordan i jego towarzysz zniknęli.
Z całej szkoły zaczęli się wysypywać ludzie, by zobaczyć co się stało.
Zimojeleń wypuścił z ręki belkę. Padł na kolana i ukrył twarz w dłoniach.
- Chodź, Zimojeleniu – usłyszał czyjś głos, tuż przy swoim uchu – Chodź.
Pozwolił zaciągnąć siebie do szkoły. Zupełnie nie wiedział jak, ale chwilę potem znalazł się na fotelu w gabinecie Dyrojelenia.
- K-kim był ten drugi? – zapytał Zimojeleń nie w pełni świadom, tego co mówi.
- To De Torque. – odpowiedział Dyrojeleń – Ale to nie jest teraz ważne… musimy się zastanowić co dalej.
Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł Stojan z Królem Witłąkiem.
- Spider tu zaraz będzie – powiedział Stojan.
- Dziękuję ci, Stojanie – rzekł Dyrojeleń, kiwając głową.
- A więc co robimy? – zapytał Witłąk.
- Musimy zapewnić Zimojeleniowi bezpieczeństwo. Wiemy, że teraz Jordan go ponownie nie zaatakuje, ale… - zaczął Dyrojeleń
- To ja nie zabiłem Jordana? – przerwał mu Zimojeleń.
- Obawiam się, że nie – odpowiedział Dyrojeleń – i właśnie o tym chciałbym porozmawiać z Zimojeleniem. Panowie – zwrócił się do Stojana i Witłąka – zostawicie nas na pięć minut?
- Jasne – odrzekł Stojan i już otworzył drzwi, kiedy do gabinetu wszedł Father Spider.
- Fatherze Spiderze – powiedział Dyrojeleń – dasz mi pięć minut na pogadanie z Zimojeleniem?
Father Spider skinął głową i wyszedł z gabinetu.
- A więc – rzekł Dyrojeleń, kiedy zamknęły się drzwi - Kiedyś się mnie pytałeś co robiłem w wakacje, gdy niby zginąłem, pamiętasz?
Zimojeleń pokiwał głową.
- Mam zamiar ci to teraz powiedzieć – powiedział Dyrojeleń – Wiem, że jesteś ranny i nie bardzo wiesz gdzie się znajdujesz, ale muszę ci to powiedzieć, zanim ktoś się tobą zajmie, bo od tego może zależeć twoje życie i musisz to usłyszeć, rozumiesz?
Zimojeleń znowu pokiwał głową.
- Tak – odpowiedział Zimojeleń – Tak, rozumiem
- Świetnie. Więc, od razu gdy już wszyscy odeszli na pole bitwy, ja udałem się na lotnisko. Miałem wykupiony bilet do Senegalu. A dlaczego akurat do Senegalu? Dlatego, że Jordan się tam urodził, a ja chciałem dowiedzieć się o nim jak najwięcej…
- Po co, skoro Jordan mógł zginąć podczas bitwy i byśmy nie mieli z nim już problemu? – wtrącił Zimojeleń
- Nie mógł… ale daj mi wytłumaczyć. Więc pojechałem do miasteczka, w którym się urodził. Niestety tamtejsi mieszkańcy zbyt wiele o nim nie wiedzieli. Powiedzieli mi, że gdy mały Jordanek miał dwa latka, jego rodzice, jego starszy brat i starsza siostra i on sam wyjechali do Kenii. Tak więc, poleciałem do Kenii. Z wielkim trudem znalazłem jakiegoś członka jego rodziny. W końcu spotkałem jego ciotkę. Gdy się jej zapytałem, czy słyszała o strasznych dokonaniach jej siostrzeńca, ona odpowiedziała, że słyszała i że jeżeli ja jestem kimś, kto mógłby pomóc wsadzić Jordana do więzienia, to chętnie mi pomoże. Powiedziała mi, że Jordan jako mały chłopiec wiele rysował. Szczególnie afrykańskie maski. Słyszałeś kiedyś o afrykańskiej magii?
- Nie
- Aha… no, ale w każdym razie podobno Jordan zajmował się afrykańską magią, a zarazem maskami, które mają z nią wiele wspólnego. Powiedziała, że gdy Jordan miał osiem lat to przeprowadził się z rodzicami do Anglii i więcej o nim nie słyszała, a jego siostra i brat pojechali gdzieś na wschód. Podarowała mi też tą książkę…
Dyrojeleń wyjął z kieszeni dość cienką, zniszczoną, żółtą książeczkę. Książka była zatytułowana ‘Najstraszniejsze klątwy afrykańskie’
- Wiele mi zajęło odszyfrowanie, co jest w niej napisane, bo jest po arabsku – powiedział Dyrojeleń – Jednak znalazłem w niej dwie klątwy, które mnie zainteresowały, i które są bardzo prawdopodobne… Pierwsza rzecz, co prawda to nie klątwa… to znaczy, myślę, że Jordan stworzył horkruksa… wiesz co to horkruks?
- Noo – odpowiedział Zimojeleń – Ale naprawdę myślisz, że mógł go stworzyć?
- Jego ciotka mi powiedziała, że jak był mały, to chciał być nieśmiertelny. I to jest bardzo prawdopodobne.
- Jak myślisz, ile ich zrobił? – zapytał Zimojeleń
- Pewnie jednego. Jedyna osoba, której się udało zrobić więcej niż jeden, to taki łysy czarodziej… Wiesz o kogo mi chodzi? – zapytał Dyrojeleń
- Tak.
- Druga rzecz – ciągnął Dyrojeleń – to bardzo trudną klątwa. Jest bardzo rzadka. A przede wszystkim bardzo trudna do rzucenia. Tylko wielki czarnoksiężnik mógłby to zrobić. A teraz pytanie do ciebie, Zimojeleniu. Czy kiedykolwiek, jeszcze przed tym kiedy zaczęła się ta wojna z Jordanem, przed tym kiedy zacząłeś mieć te wizje, wypowiedziałeś na głos słowa ‘Unikatowa Kolekcja Pana Jordana’?
Zimojeleń spojrzał głęboko w oczy Dyrojelenia. Zobaczył w nich swoją przerażoną twarz. I teraz sobie przypomniał. Przypomniał sobie wydarzenie, które miało miejsce ponad dziewięć miesięcy temu.
- Tak – wychrypiał Zimojeleń – Zrobiłem to. Powiedziałem to! Kiedy staliśmy kiedyś z Witojeleniem i Bitojeleniem na stołówce. Powiedziałem wtedy ‘Unikatowa Kolekcja Pana Jordana’.
Zimojeleń czuł na sobie wzrok Dyrojelenia, jednak bał mu się spojrzeć prosto w oczy.
- W książce pisze – mówił Dyrojeleń – że ktoś, kto rzuca tą klątwę wymyśla jakiś skomplikowany układ słów i pierwsza osoba, która je wypowie zostanie jakby wyznaczona na pojedynek, z tym, który ją rzucił. Sądzę, że Jordan wymyślił słowa ‘Unikatowa Kolekcja Pana Jordana’, a ty, jako najprawdopodobniej pierwszy je wypowiedziałeś… Właśnie w taki sposób Jordan uczynił cię swoim przeciwnikiem. A więc, nie będziesz mógł umrzeć w inny sposób, niż zabicie przez Jordana, oczywiście do czasu tej walki. A jeżeli dobrze wszystko zrozumiałem ta walka musi się odbyć, kiedy oboje będziecie mieli maski… afrykańskie. Robiłeś je kiedyś?
- Taa… dzisiaj to gówno na arcie robiliśmy – odpowiedział Zimojeleń – Mogę iść teraz do Arta i przynieść moją…
- Nie zapominaj o horkruksie – przypomniał mu Dyrojeleń – Nawet jeżeli teraz byś przystąpił do walki i ją wygrał, to Jordan by i tak przeżył, bo ma horkruksa.
- Wiesz co nim jest?
- Niestety nie… ale pracuję nad tym… Aha, no i jeszcze jedno. Chyba wiesz, że jesteś chroniony, dopóki Jordan się nie dowie gdzie jest nasza główna baza. Najwyraźniej ktoś mu o tym powiedział, bo łatwo cię znalazł. No i wychodzi na to, że musimy zmienić nazwę z Jeleni na nie wiem… może Bambele? A zarazem miejsce naszej głównej bazy. Tak to będziemy pewni, że będziesz bezpieczny przez jakiś czas. No, ale mogą być Bambele?
- Mnie tam to wszystko jedno – odpowiedział Zimobambel – Stojan Trojan… - powiedział bezmyślnie i zemdlał.
Dyrobambel zawołał Stojana, Witłąka i Fathera Spidera, by odwieźli Zimobambela do szpitala, a potem wrócił do swojego gabinetu i zaczął się relaksować przed komputerem.
Czwartek 5 Listopada 2009
Zimobambel miał dzisiaj bułeczkę z kiełbaską, a Bitobambel zgubił kurtkę.
Poniedziałek 9 Listopada 2009
- Kto to wymyślił? – wrzeszczał Jordan, potrząsając Aniołem Drewna – Kto wymyślił tych p*********** Bambelów?
- Nie wiem, panie, nie wiem – odpowiedział Anioł Drewna – Ale dowiem się najszybciej jak mogę!
- Kiedyś mówiłem – rzekł Jordan, uspokajając się trochę i siadając na swoim fotelu – że jeżeli jeszcze raz zmienią nazwę, wyznaczę mordercę, który rozwali pomysłodawcę! Wyznaczę kogoś, do kogo mogę mieć pełne zaufanie i który wiem że mnie nie zawiedzie. Aniele Drewna! Wiesz, że to ty jesteś tym, który powinien to zrobić. Tylko zrób dla mnie jeszcze jedną rzecz. Dowiedz się kto zmienił nazwę na Bambele, a jeżeli będziesz pewny, zabij go…
- Panie, panie! – do gabinetu wbiegł jakiś lalusiowaty mężczyzna – Mam dobrą wiadomość!
- A ten to kto? – zapytał Anioł Drewna z obrzydzeniem patrząc się na mężczyznę.
- Mógłbyś nas zostawić na chwilę samych, Aniele Drewna? – zapytał spokojnie Jordan – Ja i Cox musimy omówić pewną sprawę…
- Jaką? – zapytał podejrzliwie Anioł Drewna, który wcale nie miał zamiaru wychodzić.
- Ważną – odpowiedział Jordan – w każdym razie nie twoją…
- Ale…
- PO PROSTU WYJDŹ! – ryknął Jordan, a jego oczy zapłonęły czerwienią – ZEJDŹ MI Z OCZU!
Anioł Drewna popędził do drzwi i zatrzasnął je najmocniej jak umiał. Tego się nie spodziewał. Dawno nie widział Jordana w takim stanie. Chciał podsłuchać o czym Jordan i Cox rozmawiają, ale było to niemożliwe, bo drzwi były tak szczelne, że żaden dźwięk przez nie, nie przechodził.
Tymczasem w gabinecie…
- I cóż to za wiadomość? – zapytał Jordan
- Panie – powiedział Cox, był wyraźnie podekscytowany – To był Dyrobambel! Dyrobambel zmienił nazwę! Jestem tego pewny.
- Skąd o tym wiesz? – zapytał Jordan, unosząc brwi
- Ze źródła, o którym mi mówiłeś, panie – odpowiedział rozpromieniony Cox
- Myślę, że to twoja szansa, Coxie – powiedział Jordan, po chwili milczenia – Jednak, wykorzystaj ją dobrze, bo jeżeli to zawalisz… – Jordan przejechał palcem po gardle, a Cox pokiwał głową.
- Będzie pan dumny – powiedział – Kiedy to zrobić?
- Wszystko w swoim czasie – odpowiedział Jordan – a teraz wracaj do swojej roboty…
*
- No, zobacz, no – powiedział Dyrobambel, wskazując na postać stojącą we mgle na polu, między Astroturfem, a górką - Stoi tak już pół godziny.
- Kto to w ogóle jest? – zapytał Zimobambel
- A ch**, k**** wie! – odpowiedział Dyrobambel – W tej p********** mgle, nic k**** nie widać!
- Kozak się znalazł – mruknął do siebie Zimobambel – No to chodźmy tam! – tym razem wykrzyknął to głośniej niż miał zamiar.
Tak więc Dyrobambel i Zimobambel poszli, a w drodze Dyrobambel szeptał do siebie jakieś przekleństwa.
- Możesz wreszcie przestać? – zniecierpliwił się Zimobambel – Naprawdę nie jesteś cool!
- O co ci k**** chodzi, j***** ch***??? – zapytał Dyrobambel
- Właśnie o to…
Kiedy już byli na bus parku, Zimobambel powiedział:
- Ja go chyba skądś znam…
I wtedy go zobaczył: Był to Leśny G********l. Stał, patrząc się na nich i trzymając w ręku jakąś gałąź.
- Hehehe – zaśmiał się Leśny G********l – Jak tam, Zimobambelu? Poprawimy naszą ostatnią przygodę?
- Jak śmiesz??? – krzyknął Dyrobambel – Jak śmiesz się do niego odzywać, po tym co mu zrobiłeś?
Leśny G********l w ułamku sekundy odrzucił gałąź, wyciągnął pistolet, wycelował w Dyrobambela, wyjął nóż, złapał Olkę za szyję, która właśnie przechodziła obok z jakimś Konio-podobnym stworzeniem (patrz Gebara), i wrzasnął do Dyrobambela i Zimobambela:
- NIE RUSZAJCIE SIĘ! I ŁAPY W GÓRĘ!
Zimobambel i Dyrobambel zrobili jak im kazał.
- I TRZYMAĆ JE W GÓRZE, BO ZROBIĘ JEJ KRZYWDĘ! – wskazał na Olkę.
- Aha – powiedział Zimobambel – skoro tak, to mogę je spokojnie opuścić.
- NIE RÓB TEGOOOO!!! – wrzasnął Dyrobambel, ale było już za późno, bo Zimobambel już to zrobił, a Leśny G********l zawył jak opętany i odciął głowę Olki nożem.
- HAHAHAHAHAHA!!! – śmiał się Leśny G********l – Mój szef się bardzo ucieszy. Jednej mniej – wskazał podbródkiem na głowę Olki, leżącą na ziemi – A w dodatku, ty zaraz zginiesz, Dyrobambelu, a CIEBIE dostarczę Jordanowi – wskazał na Zimobambela.
Zimobambel wyglądał jakby nad czymś głęboko myślał, aż w końcu powiedział:
- Twoja Stara!
- NIIII RUSZAJ SIĘ! – zagrzmiał głos za plecami Leśnego G********la.
Był to Stojan, a w ręku trzymał nóż, podobny do tego, którego trzymał Leśny G********l
- Walka na noże? – zapytał Leśny G********l – Hahaha! Już po tobie!
Wyrzucił na ziemię pistolet i rzucił się do walki ze Stojanem.
Zimobambel podniósł pistolet Leśnego G********la i wycelował prosto w jego serce. Oddał strzał i…
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAACH!!! – był to głos Stojana, który upadł na ziemię trzymając się za nogę.
- Och, mój Boże – wydyszał Zimobambel. Już widział zbliżającego się do niego Leśnego G********la z nożem w ręku, lecz wymierzył pistoletem i tym razem nie spudłował. Leśny G********l złapał się w miejsce gdzie przeszyła go kula Zimobambela.
Zimobambel strzelił jeszcze raz… i jeszcze raz… aż w końcu Leśny G********l upadł bezwładnie na ziemię.
Zimobambel upuścił pistolet na ziemię i pobiegł razem z Dyrobambelem do Stojana. Leżał na ziemi, trzymając się za nogę i zaciskając mocno oczy. Oboje, Dyrobambel i Zimobambel patrzyli na niego z troską.
Zimobambel odwrócił się i w ostatniej chwili zobaczył jakąś zakapturzoną postać, pochylającą się nad jabłkami, które leżały w miejscu, w którym przed chwilą było jeszcze ciało Leśnego G********la. Zakapturzona postać zabrała jabłka i zniknęła.
Wtorek 10 Listopada 2009
Dzisiaj Bitobambel rozdarł sobie spodnie, ale dorobił sobie metalową nogę na arcie. Jednak Nikodem i Dominik się z niego śmiali, więc Bitobambel pobił się z tym drugim. Potem sobie zszył spodnie, a Zimobambel miał fajną bułeczkę i polał się Pepsi.
Środa 11 Listopada 2009
Na technologii Forgimer Latinos nie uszanował pamięci o żołnierzach i dalej ciął drewno. Na Lunchu Zimobambel znowu miał fajne bułeczki, a na Frenczu było beee, bo Bitobambel miał test, który był bardzo trudny. Kiedy zadzwonił dzwonek wszyscy oprócz Bitobambela wybiegli z klasy. Bitobambel wyjął kamień wciśnięty między kaloryfer a ścianę.
- Pospiesz się, Bartek. Spóźnisz się na autobus – powiedział Priestley swoim ciotowatym głosem.
- Ja nie jeżdżę autobusem, ty gruby Priestleyu! – krzyknął Bitobambel i rzucił kamieniem w jej głowę.
Priestley zawył z bólu i upadł na ziemię.
Bitobambel podbiegł do drzwi, otworzył je i powiedział:
- Ju fat bjać! – i odszedł. Kiedy szedł koło ulicy z Witobambelem i Dimobambelem Namber Tu, popchnął na ulicę Kraniuma, którego przejechał tir.
O północy Priestley wciąż leżała cała zakrwawiona w klasie. Nie mogła się w ogóle poruszyć. Nagle drzwi się lekko rozchyliły i pojawiła się jakaś czarna, obślizgła ręka. Priestley był tak wystraszony, że się posrał w gacie. Po chwili w drzwiach ukazał się Jordan. Drzwi same się zamknęły, a Jordan podszedł do leżącego na ziemi Priestleya.
- Wiesz, co się zaraz stanie, Priestleyu? – zapytał Jordan
- Idź lepiej do swojego tajnego sracza… – wykrztusił Priestley – …Jordanie.
Jordan się tylko lekko uśmiechnął. Rozejrzał się po klasie i zobaczył oparty o ścianę długi kij do otwierania okien. Podszedł do niego, wziął go i zaczął nawalać na oślep Priestleya. Bił ją tak przez pięć minut, kiedy w końcu się odezwał:
- I jak, Priestleyu? Boli?
- Chciałbyś… - odpowiedział Priestley i wypluł krew.
Jordan wyrzucił kijek i znowu zaczął rozglądać się po klasie. Jego wzrok zatrzymał się na szafkach. Wyjął drzwiczki szafki i rzucił w ryj Priestleya. Po tym uderzeniu z drzwiczek już wiele nie zostało. Wyrwał więc ze ściany kaloryfer i znowu nawalał Priestleya na oślep. Po minucie odrzucił kaloryfer.
- No i? – zapytał – jeszcze żyjesz?
Priestley nie był już w stanie mówić. Bardzo powoli uniósł trzęsącą się rękę i pokazał Jordanowi środkowy palec.
- Jeszcze masz siłę by się poruszyć? – wkurzył się Jordan – A może niewystarczająco mocno cię biłem?
Priestley wyraźnie chciała coś powiedzieć, bo poruszyła lekko ustami, ale najwidoczniej nie miała już siły.
- Hahaha! Zemsta jest słodka – powiedział Jordan – a TO, za to co zrobiłaś ponad dwa lata temu!
I zaczął ją kopać gdzie popadnie.
- Zakopię cię na śmierć! – wrzeszczał Jordan, aż w końcu z piersi Priestleya wytrysnął ostatni strumień krwi i wyzionęła ducha.
Czwartek 12 Listopada 2009
Dzisiaj Dimobambel (już teraz nie Dimobambel Namber Two, bo to za długie jest) miał kanapeczkę z Philadelphią. Na lunchu zaczęliśmy Wojnę Bibliotekarną, ale pani ją przerwała, wyrzucając nas z Biblii, a potem Zimobambel robił blizny kuleczkami z bułeczek.
Tymczasem Jordan, siedząc w swoim gabinecie, poczuł ochotę na mleczko. Tak więc, wyszedł ze swojego gabinetu, skręcił w lewo i szedł do końca korytarza, w którym znajdowała się kuchnia. Był w niej Cox, który obierał jabłka.
- A ty co tu robisz? – zapytał Jordan
- Jabłka obieram…
- To wiem… ale na co?
- Na szarlotkę…
- Po ch***???
- TO – zniecierpliwił się Cox – są jabłka z ciała Leśnego G********la, które przyniósł tu Orgasmatron. Za 3 godziny szarlotka będzie gotowa, a z powstanie z niej nowo narodzony Miłosz!
- Dokładnie – wtrącił Jordan – Już nie Leśny, tylko Miłosz. Więcej mu nie pozwolę na polowanie na małolatów w parku.
- A tak między nami, panie – odezwał się Cox – to kiedy nasz plan wejdzie w życie?
- Chodzi ci o plan na „Różowego”? – a gdy Cox przytaknął Jordan powiedział – Jeszcze nad tym pracuję, potrzebnych jest jeszcze kilka poprawek, ale już jest coraz bliżej. Pamiętaj, że mamy tylko jedną szansę. Nie możemy popełnić takich błędów, jakie ja popełniłem, gdy ostatnio chciałem porwać Zimobambela… A na sam koniec musimy się dowiedzieć, gdzie jest ich główna baza… Tylko podobno dodali jakieś dodatkowe zabezpieczenia na nią, tak jak my na naszą…
3 godziny później, Cox wrócił do kuchni i wyjął już upieczoną szarlotkę. Postawił ją na stole i czekał. Szarlotka nagle zaczęła jakoś dziwnie bulgotać i robić się coraz większa. Po chwili jej kształt przypominał coraz bardziej kształt człowieka. Nie minęło pół minuty, kiedy można było zobaczyć wyraźne rysy twarzy Miłosza. Kilka sekund później przed Coxem stał nowonarodzony Miłosz. Miłosz otworzył oczy.
- Brachu! Witaj ponownie! – krzyknął Cox i uściskał Miłosza.
- Co ja tu robię? – zapytał Miłosz, nieprzytomnym głosem – Kim ty jesteś?
- Ja, mój drogi – powiedział Cox – jestem przyjacielem Jordana. Znasz Pana Jordana, prawda?
- Ty… przyjacielem… Jordana? – zapytał Miłosz z niedowierzaniem.
Cox pokiwał głową.
- Ja p*******, to ja s*********! – wrzasnął Miłosz i puścił się biegiem.
Cox stał przez chwilę, zupełnie zaskoczony, a potem zaczął gonić Miłosza
- ALARM, ALARM! – krzyczał Cox – ZDRADA! MIŁOSZ NAS ZDRADZIŁ! PRÓBUJE UCIEC!
Jednak Miłoszowi jakoś udało się uciec. Kiedy wybiegł z Tajnej Bazy Armii Światła, znalazł się w lesie. Pędził przed siebie, przez las. W końcu wybiegł na jakąś polanę i na horyzoncie ujrzał jakąś małą wioskę. Pobiegł tam i zobaczył znak z nazwą miasteczka: Senghenydd. Teraz już wiedział, że jest w Walii i że musi jak najszybciej dostać się do szkoły, do Dyrobambela.
Piątek 13 Listopada 2009
Dzisiaj rano, Dyrobambel wyjaśnił Zimobambelowi, że Miłosz był u niego dziś w nocy i mówił mu, że został zahipnotyzowany przez Jordana, by być Leśnym G********lem, i że teraz Miłosz wróci do szkoły i będzie normalny.
Tak więc na przerwie, Bitobambel miał trzy bułeczki z pomidorowym pasztecikiem i włoskami, a Zimobambel miał truskawkowego Actimela. Potem w kiblu Miłosz się przeglądał w lustrze i zapiął kurtkę, a później szpanował słuchawkami, ale jedna mu wypadła.
Piątek 20 Listopada 2009
Na hiście w rogu klasy siedział jakiś facet w garniturku. Gdy Zimobambel się na niego spojrzał, wolał już więcej tego nie robić, bo facet nie wyglądał na zbyt przyjaznego. W połowie lekcji okazało się, że jest to syn Dyrobambela i przyszedł po to, by zobaczyć co dzieje się w szkole i czy uczniowie są grzeczni.
Zimobambel popatrzył na niego ukradkiem; syn Dyrobambela naprawdę wydawał mu się jakiś dziwny. Nie wyglądał na kogoś, kogo by obchodziło zachowanie uczniów. Zimobambel wiedział, że jest tu po coś więcej i że Dyrobambelowi na pewno by się to nie spodobało.
Syn Dyrobambela wstał i zaczął chodzić między ławkami. Kiedy przechodził przed jego ławką, Zimobambel poczuł na sobie jego spojrzenie. Zmusił się by spojrzeć mu prosto w oczy: syn Dyrobambela wyszczerzył kły i szepnął ‘Pragnę krwi!’. Już wyciągał ku niemu rękę, kiedy Zimobambel zobaczył błysk światła. Zacisnął mocno oczy, a kiedy je otworzył, syn Dyrobambela odszedł koło ławki Marusia.
Zimobambel rozejrzał się po klasie; nikt nie wyglądał na takiego, kto by właśnie zobaczył coś dziwnego albo nienormalnego. Doszedł do wniosku, że to co przed chwilą ujrzał, było tylko w jego głowie. Był pewny, że syn Dyrobambela chciał, by Zimobambel to zobaczył.
Do końca lekcji, syn Dyrobambela ani razu już nie spojrzał na Zimobambela, ale Zimobambel wiedział, że na tej jednej wizji się nie skończy. Nie miał ochoty znowu walczyć z jakąś osobą, która żeruje na jego życie.
Na przerwie, gdy Zimobambel zobaczył jakiegoś starego dziada w krótkich spodenkach i z wielkim plecakiem na plecach, idącego do biura Dyrobambela, przypomniał sobie, że też miał tam pójść. Po drodze do gabinetu, zjadł bułeczkę, a gdy wszedł do środka, zobaczył, że starego dziada już tam nie ma.
- Co to za staruch? – zapytał Dyrobambela.
- Troszkę więcej szacunku, dla starszych, Zimobambelu – odrzekł Dyrobambel – I nie jest to żaden stary dziad, tylko Strażnik Wymiarów…
- Strażnik Wymiarów, powiadasz? – zapytał Zimobambel – A co? Szukasz partnera na bal karnawałowy?
- Strażnik Wymiarów jest nim DOSŁOWNIE – powiedział Dyrobambel obrażonym tonem.
- Co masz na myśli?
- A jak myślisz, co może robić Strażnik Wymiarów?
- Strzec wymiarów?
- Brawo…
- Nadal nie rozumiem – odpowiedział Zimobambel, otwierając plecak i wyciągając następną bułeczkę.
- No wymiary, Zimek…
- Zimobambel – poprawił Dyrobambela Zimobambel, odgryzając kawałek bułeczki.
- TAK, Zimobambel… jest dziesięć wymiarów, o których wiemy i mamy pewność, że istnieją…
Zimobambel zaczął się dusić. W ułamku sekundy zrobił się czerwony jak buraczek. Dyrobambel poklepał go po plecach, a Zimobambel wypluł kawałek bułeczki na podłogę.
- TO SĄ JAKIEŚ INNE WYMIARY? – zapytał Zimobambel.
- Są, ale…
- To śmiało, uciekajmy tam! Nie będziemy musieli walczyć z Jordanem!
- To nie takie proste, Zimobambelu. Nie możemy. Tylko Strażnik Wymiarów może przenosić się pomiędzy wymiarami. No chyba, że kogoś nauczy jak się to robi…
- Ja się mogę nauczyć… - powiedział Zimobambel
- TO JEST BARDZO TRUDNE! – krzyknął Dyrobambel – I nie gadaj mi już o wymiarach, bo mam mętlik w głowie…
- A w jakim MY jesteśmy wymiarze?
- Jesteśmy w wymiarze 0.5. W wymiarach od 0 do 0.10 żyją ci sami ludzie, co w naszym wymiarze. Jednak nie czujemy nic, co odczuwają nasze odpowiedniki w innych wymiarach, tak samo oni nie czują, tego co mu czujemy… Podobno są jeszcze inne wymiary, ale nie jest to udowodnione…
- To znaczy, że w innych wymiarach jest taki sam Zimuś jak ja? – zapytał Zimobambel
- Taak, jest ich dziesięciu… Jeszcze jakieś pytania?
- Tak – odpowiedział Zimobambel – Znalazłeś coś o Horkruksach Jordana?
- Niewiele… jednak wiedz, że jest to bardzo trudne. Chociaż, sądzę, że jesteśmy już coraz bliżej… - powiedział Dyrobambel.
Zimobambel już miał wyjść, kiedy do głowy wpadła mu jeszcze jedna myśl.
- Ahaa… co tu robi twój syn? – zapytał Zimobambel.
- Zwiedza, patrzy co się dzieje w szkole, kontroluje czy wy się dobrze zachowujecie itede.
Zimobambel nie spodziewał się, że Dyrobambel mu coś powie, ale wolał się upewnić. Nie sądził jednak, że gdyby syn Dyrobambela coś knuł to by powiedział o tym ojcu. Teraz jednak wychodziło na to, że w tej sprawie, Zimobambel jest zdany tylko na siebie.
Sobota 21 Listopada 2009
- Pięknie wyglądasz, mój ty mały… eee… mały… Dyrobambelku! – mówiła żona Dyrobambela, gdy ten szykował się na pierwsze od wielu miesięcy polowanie na ptaki.
- Dzięki – mruknął Dyrobambel/
- Kiedy wrócisz, ojcze? – zapytał syn Dyrobambela. Znowu miał na sobie ten sam garnitur.
- Wrócę – powiedział Dyrobambel, zakładając czapkę i sięgając po strzelbę – kiedy upoluję coś, co się nada na obiad…
Po czym pożegnał się z żoną i synem i wyszedł. Wsiadł do samochodu i skierował się na północ, w kierunku lasu. Kiedy dotarł tam 25 minut później, wyjął strzelbę z bagażnika, położył się w wysokiej trawie i czekał, nasłuchując. Po pięciu minutach przeleciał jakiś wróbel, ale Dyrobambel chybił. Po chwili przeleciał jakiś gołąb i tym razem Dyrobambel nie spudłował. Podszedł do miejsca, gdzie leżało ciało ptaka. Spojrzał na nie z pogardą i kopnął na bok. Wrócił na swoje miejsce. Leżał tak przez pół godziny i gdy już zaczął tracić nadzieję, usłyszał kilkanaście metrów przed sobą jakiś szelest; najwyraźniej coś przedzierało się przez krzaki.
- Mmmm! To musi być niezły zwierz. – pomyślał Dyrobambel i wycelował. Strzelił. Z krzaków doszedł jakiś gburowaty krzyk, co oznaczało, że Dyrobambel trafił. Jednak szelest nie ustawał, a to oznaczało, że zwierzę nadal żyło i uciekało.
- Ale niezły kawał bestii! – pomyślał Dyrobambel – Chociaż i tak się nie wywiniesz wujkowi Dyrobambelowi! – i strzelił raz, potem drugi i w końcu usłyszał ciało, padające na ziemię.
Dyrobambel zerwał się na równe nogi i pobiegł w tamtym kierunku. Nie mógł już wytrzymać tego napięcia, musiał się dowiedzieć jak najszybciej, co zje dziś na obiad, aż w końcu…
Ujrzał ciało, tego co ustrzelił, a właściwie KOGO ustrzelił. Nie mógł w to uwierzyć; co ona tu robiła? Jeszcze raz się przyjrzał twarzy zabitej osoby z nadzieją, że jest to ktoś inny, jednak po dokładnym zidentyfikowaniu ciała, musiał się z tym pogodzić, że w krzakach przed nim, leży… Pani Polka.
Poniedziałek 30 Listopada 2009
W zeszłym tygodniu, gdy Zimobambel dowiedział się, o tym co wydarzyło się na polowaniu, dostał takiego ataku śmiechu, że zaczął go brzuch tak mocno boleć, że nauczyciele pomyśleli, że jego appendix znów o sobie daje znać i wysłali go do domu. Do szkoły wrócił dopiero dzisiaj, w nowej fryzurce. Kiedy rozmawiał już na poważnie z Dyrobambelem o Pani Polce, oboje uznali, że musiała przed kimś uciekać.
Czwartek 3 Grudnia 2009
Jordan stał nad swoim biurkiem, zawalonym papierami i mapami. Usłyszał pukanie do drzwi swojego gabinetu.
- Wejść – rozkazał. W drzwiach ukazał się Cox – O, dobrze, że jesteś – powiedział Jordan – Wezwałem cię po to, żeby ci powiedzieć, że zmieniłem nasz plan kompletnie.
- To znaczy? – zapytał wystraszony Cox
- Zobacz sobie sam
Cox podszedł do biurka Jordana i wziął jedną z kartek. Po minucie, powiedział:
- Noo, nieźle, Dżułdyn! Świetny plan.
- Tylko muszę go jeszcze dopracować – odpowiedział Jordan – Potrzebne mi parę dni… może tydzień. A ty, lepiej zrób to, co ci kazałem, bo to jest najważniejsze.
- Ale ja już się dowiedziałem gdzie jest kwatera główna Bambelów – wtrącił Cox.
- No, no, brawo! – ucieszył się Jordan – Dobrze się spisałeś… a teraz wybacz mi, ale muszę dokończyć ten plan – spojrzał znacząco na Coxa, a ten ukłonił się i wyszedł.
*
Dyrobambel siedział spokojnie w swoim gabinecie, gdy nagle wpadł tam jakiś oszalały staruch.
- Dyrektorze, dyrektorze – wrzeszczał – Co ja zrobiłem! Boże! Co ja zrobiłem!
Był to Strażnik Wymiarów. Dyrobambel nigdy nie widział go w takim stanie.
- O co chodzi?
- Dyrektorze, co ja zrobiłem! Dyrektorze…
- Uspokój się i usiądź – rozkazał Dyrobambel – opowiadaj co się stało.
- No bo… no bo ja byłem w wymiarze 0.4 i… i byłem… w wymiarze 0.4, no… i ten, no… godzinę temu, tak… i byłem tam i już miałem wrócić do naszego, ale nagle pojawił się ten… Pavlos Number Two. Złapał mnie za ramię, a ja już nie mogłem przerwać teleportacji… no i… jest tu… jest w naszym wymiarze…
- A co było potem? – zapytał spokojnie Dyrobambel
- Kiedy już wylądowaliśmy w tym wymiarze, on się tylko uśmiechnął i powiedział do mnie „Dzięki, Starcze” i odbiegł.
- To znaczy, że jest w tym wymiarze, tak? – zapytał Dyrobambel
- Tak.
- Więc musimy go odesłać z powrotem – powiedział Dyrobambel po chwili.
- No i właśnie, to nie takie proste… - odpowiedział Strażnik Wymiarów – żeby podróżować pomiędzy wymiarami, trzeba tego bardzo chcieć! On w tamtym momencie na pewno tego pragnął. Nawet jeśli udałoby nam się go jakoś dostać, to na siłę go tam nie przeniesiemy…
- Mój syn – przerwał mu Dyrobambel – jest bardzo dobrym… jakby to powiedzieć… negocjatorem? Potrafi przekonywać ludzi do rzeczy, o których może nawet nigdy nie myśleli.
- No to co my tu jeszcze robimy? Spotkamy się z twoim synem i po sprawie, prawda? – zapytał Strażnik Wymiarów
- To nie takie proste… - odrzekł Dyrobambel – Godzinę temu miał samolot do Brazylii. Nie będzie go ponad trzy miechy…
- K****! – wrzasnął Strażnik Wymiarów
- NO CO „K****!”? – krzyknął Dyrobambel jeszcze głośniej – To nie ja spieprzyłem tą całą sprawę! Nie do mnie miej pretensje! ZA TYDZIEŃ! Masz tu być. Będzie spotkanie na którym zastanowimy się co zrobić. A teraz spadaj do domu się wyspać…
Rozwścieczony Strażnik Wymiarów wyszedł bez słowa z gabinetu Dyrobambela…
Wtorek 8 Grudnia 2009
- Jordanie…
- Ach, witaj Cox! – odpowiedział Jordan – wiesz co? Może zacznę ci mówić po imieniu, co? Bo tak po nazwisku to do dupy… Ok, Laluś?
- Może być…
- No to OK – powiedział Jordan i poklepał Lalusia po plecach – Nasz plan już jest prawie gotowy. Jeszcze tylko kilka drobnych szczegółów i możemy zaczynać…
- Kiedy, mniej więcej? – zapytał Laluś.
- Maksimum 2 dni…
*
Dzisiaj na przerwie Dikobambel rzucał bananem. Dzięki temu Dyrobambel dał mu miano Szkolnego Tarzana. Potem Bitobambel zapiął kurtkę i założył czapkę, która zakrywała mu prawie całe oczy. Wtedy był nierozpoznawalny i cała szkoła się dziwiła, kto ukrywa się pod tą czapką i kurtką.
Na lunchu Dikobambel miał zwierzątko, które nazywało się Bzykąg, a Dimobambel go ganiał. Później Dimobambel się fochnął i więcej już nie mówił ‘Masełko’.
Czwartek 10 Grudnia 2009
Właśnie zadzwonił dzwonek na lunch. Bitobambel wyszedł na zewnątrz i zobaczył Stojana i Fathera Spidera spieszących w stronę głównego wejścia do szkoły. Wiedział, że pędzą na zebranie do gabinetu Dyrobambela, gdzie z Zimobambelem, Dikobambelem, Pavlosem, Witłąkiem i Strażnikiem Wymiarów będą rozmawiać o tym jak pozbyć się Pavlosa Number Two z wymiaru 0.5. Bitobambel uznał, że fajnie byłoby się przejść po Strefie Śmierci. Poszedł więc do tylnego wejścia do Strefy. Wszedł, od razu skręcił w lewo, mijając drzwi do szatni, przeszedł przez drzwi, skręcił w prawo, potem znowu w prawo, przez kolejne drzwi i w lewo. Mijał Sports Halla, i już miał otworzyć następne drzwi, kiedy otworzyły się one same i usłyszał znajomy głos:
- Barczek, nie ruszaj się! – Był to Ganja (gościu od wf-u). Celował w Bitobambela karabinem opartym na stojaku do aparatu.
- O co chodzi? – zapytał Bitobambel, podnosząc ręce do góry i głośno przełykając ślinę.
- Hahaha! – zaśmiał się Ganja – Jak długo czekałem na tą chwilę! Wreszcie cię mam…
- O co chodzi?? – powtórzył Bitobambel głośniej i wyraźniej
- Naprawdę się nie domyślasz? – zapytał Ganja – No cóż, ja ci w tym nie pomogę. Zginiesz, nie wiedząc…
- WIEM, ŻE MATKA CIĘ BIJE W DOMU! - krzyknął Bitobambel.
Ganja podniósł szybko głowę – Skąd o tym wiesz? – zapytał.
- Skąd JA wiem? Cała szkoła o tym wie!
Ganja znowu schylił się i spojrzał w celownik. Gdzieś nisko nad Strefą Śmierci przeleciał helikopter, na zewnątrz słychać było wrzaski i piski. Ganja znowu podniósł głowę i rozejrzał się dookoła. Gdzieś z pól usłyszeli jakiś wybuch. Między Ganją a Bitobambelem urwał się wielki kawał sufitu, a kiedy spadł na ziemię wzniecił taki obłok kurzu i dymu, że Ganja zniknął Bitobambelowi z oczu. Jednak chyba Bitobambel nie zniknął z oczu Ganji, bo tamten wrzasnął – NIE RUSZAJ SIĘ! – i zaczął strzelać na oślep. Ganja wsłuchał się przez chwilę, ale nie było oznak, że Bitobambel żyje, więc spakował karabin i stojak i wybiegł na zewnątrz.
Około minuty wcześniej w gabinecie Dyrobambela wszyscy czekali na ostatniego członka zebrania.
- Gdzie do jasnej cholery jest ten Strażnik Wymiarów? – wrzasnął Father Spider.
Do gabinetu wbiegł Strażnik. Był przerażony; cały się trząsł i obgryzał paznokcie.
- AACH! – krzyczał – AACH! To niemożliwe! Anioł Ryby tu jest! Anioł Ryby! Widziałem go! Szedł w stronę szkoły, zaraz tu będzie! AAAA…
Ale urwał, bo coś wybuchło na polach. Usłyszeli wrzaski ludzi i kolejne wybuchy, widzieli zakapturzonych ludzi pędzących przez pola w kierunku szkoły.
- Czy to Jordan? – szepnął Pavlos, wskazując na najszybszą postać, która już była przy astroturfie.
Dyrobambel wyjrzał przez okno, ścisnął Zimobambela za ramię i krzyknął:
- PANOWIE! ZA MNĄ!
Dyrobambel wybiegł pierwszy z gabinetu. Za nim Zimobambel, Strażnik Wymiarów, Pavlos, Stojan, Dikobambel, Witłąk i Father Spider. Pobiegli przez korytarz, koło Biblii i Officu Pani Magdy. Dyrobambel kopnął w drzwi, które wypadły z zawiasów i biegł dalej. Kiedy przebiegał koło drzwi, spojrzał przez nie i widział już Jordana, biegnącego przez czerwoną bramę.
- SZYBCIEJ! – wrzeszczał Dyrobambel, resztkami sił – BIEGNIJCE!!!
Przebiegli koło kibli, koło klas od historii i skręcili w lewo, gdzie było tylne wyjście ze szkoły. Dyrobambel stracił swoje dobre maniery i nie przytrzymał kolegom drzwi. Kiedy pozostała siódemka pędziła przez trawę, Dyrobambel przeskakiwał przez płot, do ogródka czyjegoś domu. Przebiegli przez ogród, ponownie przez płot po drugiej stronie, przebiegli przez ulicę i gdy w końcu dobiegli do parku przy rzece, zatrzymali się.
- Musimy się stąd wynosić – wysapał Dyrobambel, opierając się o drzewo. – Nie możemy tu dłużej zostać. Na razie Jordan zajął tylko szkołę, ale za kilka minut jego armia może być już tutaj.
- To co? – zapytał Stojan – mamy zostawić rodziny i uciekać?
- Jeśli chcesz być żywy, to tak – odpowiedział Dyrobambel.
- A co z innymi Bambelami? – wtrącił Zimobambel – Z Bitobambelem, Witobambelem, Dimobambelem itd.?
- Po pierwsze – powiedział Dyrobambel – po takim wydarzeniu trzeba zmienić nazwę. Tak więc nie Bambelami, ale Łysymi. A po drugie, wierzę, że Bitołysy i Witołysy sobie poradzą. Jeśli nie będą się sprzeciwiać Jordanowi, powinni dać radę.
- Więc co robimy teraz? – zapytał Witłąk
- Gdybyśmy tylko mogli się teleportować – powiedział Dyrołysy
- Możemy! – wykrzyknął Father Spider – może nie teleportować, ale coś w tym rodzaju.
- Jak? – zapytał Zimołysy
- Dzięki mnie – powiedział Strażnik Wymiarów – Jeśli zrobimy to poprawnie przeniesiemy się do innego wymiaru. No nie wiem… może 0.3 albo 0.4…
- Do rzeczy! – warknął Pavlos
- Wyluzuj – powiedział Strażnik , obrażonym tonem – więc jak mówiłem, przeniesiemy się do innego wymiaru, a stamtąd będziemy mogli przenieść się ponownie do naszego, w dowolne miejsce…
- A nie możemy się tam po prostu ukryć? – zapytał Dyrołysy
- Gdzie? W wymiarze 0.4? Nie! Każda niepożądana osoba, jaką jest każda z was w innych wymiarach ma tylko godzinę na powrót do swojego. Po godzinie musi zostać tam na zawsze.
- TO DLACZEGO NIE POWIEDZIAŁEŚ NAM TEGO PRZED ZEBRANIEM? – wkurzył się Dyrołysy – WTEDY MIOGLIBYŚMY PO PROSTU ZACZĄĆ POLOWAĆ NA PAVLOSA NO. 2, A NIE ORGANIZOWAĆ JAKIEŚ CHOLERNE ZEBRANIA! TERAZ PAVLOS NUMBER TWO MÓGŁBY BYĆ JUŻ DEAD!
Strażnik Wymiarów wyszczerzył tylko swoje żółte zęby i powiedział – Może zaczynajmy, co?
Tak więc cała ósemka ustawiła się w rzędzie trzymając się za ręce.
- Masz swojego Bzykąga, Dilołysy? – zapytał Dyrołysy.
- Nie… zdechł. Pochowałem go wczoraj w pudełku od zapałek.
- Cśśś… - uciszył ich Strażnik Wymiarów i po trzydziestu sekundach znaleźli się w wymiarze 0.3.
Dwie godziny później, do gabinetu Dyrołysego, który teraz należał do Jordana, zapukał Ganja. Gdy wszedł zobaczył Jordana gratulującego Lalusiowi.
- Och, witaj, Ganja. Jakie wieści? – zapytał Jordan.
- Raczej złe. Chociaż jest jedna dobra. Musimy się pogodzić z tym, że Dyrołysy, Zimołysy i inni uciekli. Jednak wiem, ze Bitołysy nie żyje…
- Znalazłeś ciało? – zapytał krótko Jordan.
- Eee… no nie, ale… - zaczął Ganja
- Skoro nie znalazłeś ciała, uznaję, że Bitołysy nie jest martwy…
- Ale ja jestem pewny…
- Dość! – powiedział Jordan – Najpierw znajdź jego ciało, a później pogadamy.
Ganja rzucił mu spojrzenie pełne nienawiści i wyszedł.
Piątek 11 Grudnia 2009
Zimołysy, Dyrołysy, Dilołysy, Pavlos, Stojan, Witłąk, Father Spider i Strażnik Wymiarów ukryli się przy jakiejś rzece we wschodniej Anglii. Na szczęście Zimołysy miał w plecaku namiot, więc wszyscy mogli się w nim przespać.
Była siódma rano; wszyscy już byli rozbudzeni, i Dilołysy właśnie wracał z pobliskiej wioski z gazetą w ręku.
- Piszą o nas! – krzyczał, biegnąc w ich kierunku.
Pozostała siódemka od razu rzuciła się na gazetę. Dyrołysy był najszybszy:
- Panowie, spokój – powiedział – myślę, że Zimołysy powinien przeczytać ją pierwszy!
Zimołysy siegnął po gazetę. Przejrzał niektóre strony. W końcu się odezwał:
- Piszą, że ja, Dyrołysy, Pavlos itd. uciekliśmy jako jedyni…
- Powinniśmy nas jakoś nazwać – zaproponował Dyrołysy – żeby ci z gazet i telewizji nie musieli wymieniać za każdym razem naszych imion. No, nie wiem… może Zimowa Stópka?
Przez chwilę zapanowało milczenie, aż w końcu odezwał się Pavlos:
- Piękna nazwa…
- A więc, tak jak mówiłem – powiedział z naciskiem Zimołysy – piszą, że uciekliśmy jako jedyni, ALE tylko wtedy gdy Jordan zaatakował szkołę. Podobno 2 godziny później, jednemu z naszych udało się też uciec. Jednak nie piszą kto to… ciekawe.
Zimołysy wrócił do przeglądania gazety i po kilku sekundach wytrzeszczył oczy i wrzasnął:
- O, K***A!
- Wulgarny ch** - szepnął Father Spider
- Co się stało? – zapytał Dyrołysy
- To niemożliwe… nie… to nie może być prawda… - mamrotał Zimołysy
- No, co się stało do K**** nędzy? – krzyknął Stojan
- Bitołysy nie żyje – powiedział Zimołysy i położył się na ziemi, zalewając się łzami
Wszyscy byli w szoku. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. W końcu Dyrołysy podniósł gazetę.
- Piszą, że nie znaleziono ciała – powiedział, czytając urywki artykułu – ale świadkowie widzieli, jak ktoś z armii Jordana zabija Bitołysego jakimś karabinem… piszą, że miał długie, tłuste włosy… To dziwne… na ostatniej stronie jest mała wzmianka, o tym, że Jordan przyszedł po Zimołysego… powinno to być napisane wielkim drukiem na pierwszej stronie, a nie…
- Co chcesz? To chyba oczywiste, nie? – zapytał Witłąk, ale Dyrołysy już go nie słuchał. Zimołysy i Dyrołysy popatrzyli sobie prosto w oczy. W tej chwili Zimołysy sobie uświadomił, że Jordan przyszedł po niego, by stoczyć z nim ostateczną walkę. Jednak Zimołysy nie był na to gotowy. Najpierw musiał znaleźć i zniszczyć Unikatową Kolekcję Pana Jordana. A jeszcze wcześniej musiał znaleźć horkruksa.
Nagle zerwał się na równe nogi i powiedział:
- Dyrołysy, mogę cię prosić na słówko?
Dyrołysy wstał i we dwójkę poszli za namiot. Reszta nie zwróciła na to jakiejś większej uwagi, bo każdy nie mógł uwierzyć w śmierć Bitołysego.
- O co chodzi? – zapytał Dyrołysy
- Co z tym horkruksem? – odpowiedział pytaniem Zimołysy .
- Och, mam już pewien trop. Myślę, że powinniśmy pojechać do Hiszpanii, tam coś jest…
- No to na co czekamy? – zapytał Zimołysy – Jedźmy tam! Ale co tam jest? Myślisz, że tam jest ukryty horkruks?
- Nie jestem pewny – odpowiedział Dyrołysy – Ale najprawdopodobniej nie. Jednak chciałem sprawdzić pewne miejsce w Hiszpanii…
- Jakie?
- Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie…
- A IM powiemy? – zapytał Zimołysy, wskazując na Dilołysego i innych.
- Myślę, że będziemy musieli. Oni mogą nam pomóc…
- W takim razie idę to zrobić teraz – oświadczył Zimołysy – Jeżeli mamy zaraz lecieć do Hiszpanii, najlepiej jak będą od razu wiedzieć…
- Poczekaj – przerwał mu Dyrołysy – Teraz nigdzie nie jedziemy, najbliższy lot do Hiszpanii jest w Styczniu. Inaczej tam się nie dostaniemy… Do tego czasu będziemy musieli poczekać tutaj…
Piątek 8 Stycznia 2010
Tym razem była kolej Zimołysego. Siedział przed namiotem i wypatrywał czegoś podejrzanego, trzymając latarkę w ręku. Nie spodziewał się, że o 1 w nocy ktoś się pojawi, ale Dyrołysy zarządził, że ktoś zawsze musi siedzieć na warcie. Zimołysy przysypiał, siedząc na ośnieżonej ziemi. Nagle usłyszał przed sobą łamanie się gałęzi, i gdy chwycił latarkę i poświecił w przód, zobaczył czyjś cień.
- Kto tam jest? – zapytał wystraszonym głosem. Wstał i poszedł kawałek przed siebie. W świetle jego latarki nagle pojawiła się jakaś brzydka twarz.
- AAAAAAA!!! – wrzasnął Zimołysy i złapał się za serce, jednak zaraz przestał i poświecił latarką jeszcze raz.
- Miłosz??? – zdziwił się Zimołysy, słysząc dochodzące z namiotu głosy rozbudzonych łysych.
- Co tu się dzieje? – zapytał Dyrołysy, który wyszedł z namiotu, a za nim inni łysi: Wszyscy mieli piżamy i czapki z pomponami. – Co tak krzyczałeś, Zimoły… Miłosz???
- Witajcie – powitał ich Miłosz
- Gdzie ty byłeś? – zapytał Pavlos
- Ukrywałem się – odpowiedział Miłosz – najpierw w jakiejś jaskini w południowej Anglii, aż w końcu was znalazłem.
- Noo! – odezwał się Strażnik Wymiarów – To trzeba to opić!
- Ty nic nie będziesz pił – zaprzeczył Dyrołysy – Chodź Miłosz do namiotu, pewnie dawno nie spałeś, prawda? Aha, i jeszcze jedno! Koledzy, od dziś już nie jesteśmy łysymi, a to wszystko dzięki temu, że dołączył do nas Miłosz! Teraz jesteśmy Maślakami. No dobra, ale teraz wchodźmy do środka, bo nieźle tu piździ…
- A czy ja mogę…? – zaczął Zimomaślak.
- Nie, nie możesz – odpowiedział Dyromaślak, po czym wszedł do namiotu, a Zimomaślak został na zewnątrz przez kolejne 6 godzin.
Środa 13 Stycznia 2010
- Dobre wieści, chłopcy! – krzyknął Miłosz, kiedy wszedł do namiotu z gazetą w ręku – Piszą, że Polacy wygrali dziś każdą Śnieżną Bitwę!
- Zależy dla kogo dobre … - powiedział Dyromaślak
- No właśnie! – zgodził się z nim Strażnik Wymiarów.
- Irlandczycy od siedmiu boleści… - mruknął Zimomaślak
- Piszą, że Polacy wygrali z Anglikami 7 razy – mówił Miłosz, przeglądając gazetę
- A co robił Jordan? On i cała szkoła na zaledwie 40 osób? – zdziwił się Zimomaślak
- Nie! – powiedział Miłosz – Jordan nie walczył. Stał i patrzył, ale nie włączał się w walkę. Podobno po czwartej przegranej bitwie przez Anglików poszedł do swojego gabinetu i więcej nie wychodził.
- Do MOJEGO gabinetu – powiedział Dyromaślak przez zęby.
- Piszą jeszcze, że na polu bitwy pojawiła się jakaś zamaskowana osoba. Naoczni świadkowie mówią, że to … CO??? Bitłąk? – krzyknął Miłosz.
- To niemożliwe – powiedział spokojnie Witłąk – on przecież nie żyje.
- No właśnie – potwierdził Dilomaślak
- Ale tu tak piszą – wyjaśnił Miłosz – Mówią, że go widzieli, ale przecież… nie, to niemożliwe… on nie żyje… ale Król Bitłąk…?
- Eee… zdawało mi się, że ja jestem królem – powiedział Witłąk.
Po przeczytaniu tego samego zdania 36 razy, Miłosz uznał, że nic więcej się nie dowie i zaczął przeglądać inne strony gazety. Wszyscy uznali to za kolejną wpadkę redaktora.
- Piszą coś o Bitomaślaku? – zapytał Zimomaślak.
- Nie… żadnego śladu po nim od ponad miesiąca – odpowiedział Miłosz – Myślę, że musimy po prostu uznać, że zginął w Strefie Śmierci, kiedy zawalił się dach…
- Pamiętam jak miał to pamiętną srakę – powiedział Zimomaślak – Tak, to był jego wielki dzień… cholera! Jutro będzie rok jak ją miał!
- Piszą coś jeszcze ciekawego? – zapytał szybko Dyromaślak.
- Tak, że jakaś Agnes Adamczyk została wczoraj zamordo…
- Czy to przypadkiem nie mama Bitomaślaka? – zapytał Zimomaślak
- A kogo to obchodzi? – odezwał się Witłąk – Ten Bito… jakmutam i tak nie żyje, nie?
- Coś jeszcze…? – zapytał Dyromaślak
- Tak – odpowiedział Miłosz – piszą jeszcze o jakimś A – SA – SY – NIE… o, tak o Assassinie… piszą, że jest to jakiś tajemniczy morderca, który po popełnieniu zbrodni znika z miejsca morderstwa… Podobno zabił wczoraj jakieś 3 niewinne osoby, i w kilka sekund nie było po nim śladu.
- Takich to powinni wieszać! – zbulwersował się Zimomaślak – Tak samo Jordana! Dyromaślaku, powinniśmy coś z tym zrobić! Uważam, że musimy wszystkim powiedzieć o Hiszpanii…
- To kiedy lecimy? – zapytał Stojan
- Co? Gdzie lecimy? – zapytał Zimomaślak
- Nie udawaj – powiedział Father Spider – Myślisz, że nie słyszymy, co wy zawsze szepczecie z Dyromaślakiem w nocy, przekonani, że my śpimy, gadacie coraz głośniej…
- No dobrze – powiedział zaskoczony Dyromaślak – skoro wiecie, to… to chyba nawet lepiej; nie będziemy musieli wam tłumaczyć o co biega. O Horkruksach też słyszeliście?
- Oczywiście – powiedział Pavlos, wyszczerzając zęby – to są cząstki duszy Jordana.
- Brawo – mruknął Zimomaślak.
- Uważam, że powinniśmy wylecieć do Hiszpanii jak najwcześniej – zaczął Dyromaślak – jednak przez pogodę większość lotów została odwołana. Kiedy tylko się poprawi, trzeba będzie zarezerwować miejsca. Miłosz, skombinuj tu jakiegoś laptopa i szukaj biletów. Im szybciej dotrzemy do horkruksów Jordana tym lepiej.
- Tak jest! – powiedział Miłosz, po czym wybiegł z namiotu.
Piątek 15 Stycznia 2010
- No, wreszcie jesteś! – wykrzyknął Dyromaślak na widok Miłosza wbiegającego do namiotu i trzymającego laptopa – Dlaczego tak długo ci to zajęło?
- K****, nie tak łatwo jest ukraść laptopa – odpowiedział Miłosz – Przez cały dzień mnie gonili, aż w końcu im uciekłem…
- Nie p***dol, tylko rezerwuj bilety! – odezwał się Zimomaślak, odgryzając kawałek kiełbasy i popijając mlekiem.
- Już kupiłem – odpowiedział Miłosz – Dla nas wszystkich… Do Barcelony, w poniedziałek, 25 stycznia…
- Dopiero? – zapytał Zimomaślak
- Wcześniej nie było – powiedział Miłosz, obrażonym tonem…
Poniedziałek 25 Stycznia 2010
Dyromaślak zakładał swoją zieloną kurtkę, kiedy siłował się z zapięciem torby. Od dłuższej chwili przyglądał mu się Pavlos, po czym do niego podszedł.
- A co ty właściwie bierzesz? – zapytał.
- Kilofy, lutownicę, wiertarkę – odpowiedział Dyromaślak – nigdy nie wiadomo, co się może przydać.
- A co, będziemy się włamywać do jakiegoś banku? – zaśmiał się Zimomaślak
- No właśnie, właściwie to co tam jest, w tej Hiszpanii? – zapytał Miłosz
- Opowiem wam wszystko później – odpowiedział Dyromaślak, spoglądając na zegarek i zakładając czapkę – a teraz lepiej się pośpieszmy, bo mamy mało czasu.
- Jak dotrzemy na lotnisko? – zapytał Stojan, gdy wszyscy już zaczęli wychodzić z namiotu.
- Przejdziemy przez las – odrzekł Dyromaślak
Gdy Strażnik Wymiarów, Pavlos, Stojan, Dyromaślak, Zimomaślak, Dilomaślak, Witłąk, Father Spider i Miłosz wyszli na zewnątrz i zaczęli iść, Witłąk się odwrócił i zawołał:
- Ej, a co z namiotem? – zapytał
- O ku*wa! – krzyknął Dyromaślak – Panowie, składamy go!
Po kilku sekundach namiot był już złożony i wylądował w plecaku Zimomaślaka.
- Ej… - zaczął Strażnik Wymiarów, ale nikt go nie usłyszał i Dyromaślak krzyknął: Idziemy!
Szli przez las przez 20 minut, Zimomaślak spojrzał na zegarek; była 7:23, a wylot do Barcelony mieli o 10:15. Z lasu wyszli wprost na autostradę. Jakoś udało im się przez nią przejść. Okazało się, że oprócz lasu, musieli przejść przez 3km pól. O 7:50, Dyromaślak, który szedł na czele grupy, zawołał:
- Panowie, pośpieszcie się!
- Nie mówiłeś nam, że będziemy musieli tyle zapier*alać! – zdenerwował się Witłąk.
- Ej, chłopcy… – odezwał się Strażnik Wymiarów, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Szli jeszcze tak przez godzinę, aż w końcu…
- Panowie… - odezwał się Strażnik Wymiarów
- WOLNOOOOOOOOŚĆ! – wrzasnął Witłąk i rzucił się na ziemię. Przed ich oczami ukazał się pas startowy, a gdzieś w oddali budynek lotniska.
- Nie ma czasu na odpoczynek – zniecierpliwił się Dyromaślak – Za parę minut zamykają odprawę… musimy się tam jak najszybciej dostać.
- Chciałbym tylko powiedzieć… - zaczął Strażnik Wymiarów, ale Witłąk podniósł się z ziemi, wrzasnął: ZAMKNIJ MORDĘ!!! i pobiegł ile sił w nogach. Jednak Dilomaślak go wyprzedził. Gdy był już na pasie startowym, odwrócił się i zobaczył, że zostawił resztę dobre kilka metrów z tyłu. Nagle zobaczył Zimomaślaka biegnącego ku niemu i krzyczącego coś, ale Dilomaślak nie był w stanie usłyszeć co, gdyż nagle usłyszał straszliwy huk. Zanim zdążył cokolwiek sobie uświadomić, leżał już na ziemi, a na nim spoczywało ciało Zimomaślaka. Dilomaślak spojrzał w górę; zobaczył dopiero co wystartowany samolot.
- Samolot do Nowej Zelandii – wymamrotał Father Spider – zabiłby cię, Dilomaślaku… A ten oto młodzieniec – wskazał na Zimomaślaka – właśnie uratował ci życie!
Zimomaślak się podniósł, Dilomaślak za nim.
- Zostało 9 minut! – krzyknął Dyromaślak – Biegnijmy! Ale nie po pasie startowym.
- Hej… może… od… razu… wskoczymy… do… samolotu… co? – wysapał Witłąk – po co… nam… odprawa?
- Dobry pomysł! – zgodził się Pavlos i wskoczyli do pierwszego lepszego samolotu. Gdy już cała dziewiątka znalazła sobie miejsca, Stojan rozejrzał się po samolocie; było w nim pełno Żydów.
- Ej – szturchnął Zimomaślaka – Czy myślisz, że aż tylu Żydów lata do Hiszpanii?
Zimomaślak spojrzał na Dyromaślaka; miał przerażoną minę.
- Chłopaki – powiedział załamany – to nie ten samolot… do końca odprawy mamy… 150 sekund.
Wstali najprędzej jak mogli i zaczęli przepychać się do wyjścia. Gdy byli już na zewnątrz, Dyromaślak krzyknął - 120 sekund!
- Ej, chłopaki… - wysapał Strażnik Wymiarów.
- Japa, koniu! – odpowiedział mu Witłąk i wszyscy pobiegli najszybciej jak mogli. Jednak gdy wbiegli do środka, dwóch celników kazało im wyjść i wejść głównym wejściem.
- 40 sekund... – Zimomaślak widział już napis „Birmingham International Airport”… 30 sekund… wbiegają do środka… 20 sekund… wszyscy są już potwornie zmęczeni, jednak dzielnie biegną… 15 sekund… mają jeszcze 12 metrów do stanowiska odprawy… 10 sekund – 8 metrów, 9 sekund – 7.6m, 8s – 6.8m, 7s – 6.3m, 6s – 5.4m, 5s – 4.2m, 4s – 3.1m, 3s – 2.3m, 2s – 1.2m, 1s – 50cm, 0.5s – 30cm, 0.1s – 2cm…!
- Too late, guys – powiedziała celniczka.
- Plis… ku*wa, plis! – zawył Dyromaślak, wycierając pot.
- Ok, ok. – odpowiedziała celniczka.
Paszport Zimomaślaka wzięła jako pierwszy. Spojrzała na zdjęcie, a potem przez kilka sekund patrzyła się na twarz Zimomaślaka. W końcu się uśmiechnęła i powiedziała:
- BMI Baby :)
Zimomaślak poczuł, że się czerwieni. Chciał jeszcze złapać jej wzrok, ale ona już więcej na niego nie spojrzała. Jak się później okazało, była to tylko nazwa linii lotniczych. W odprawie bagażowej, celnicy nie byli już tacy hojni i kazali Dyromaślakowi wyrzucić torbę, w której miał lutownice, kilofy, wiertarki, piły i inne.
Kiedy w końcu usiedli w samolocie, mogli wreszcie odetchnąć. Siedzieli na środku samolotu. Po lewej: Pavlos, Dyromaślak, Stojan. Po prawej: Zimomaślak, Dilomaślak, Father Spider, a Witłąk na jego kolanach. Strażnik Wymiarów był zmuszony usiąść w pierwszym rzędzie, a Miłosz usiadł na ziemi, bo nie było miejsc. Kiedy startowali, przeleciał przez pół samolotu, aż w końcu się zatrzymał na kiblu, a kiedy lądowali wpadł do kokpity. Przez cały lot Strażnik Wymiarów się odwracał do kolegów i ich wołał, ale na marne, bo wszyscy mieli słuchawki w uszach.
Kiedy wylądowali i wreszcie wyszli na zewnątrz lotniska, Stojan się zapytał:
- Więc tak właściwie, to czego my szukamy w tej Barcelonie?
- Ach... tak, właśnie – odpowiedział Dyromaślak – W 2008, Jordan był tu na wakacjach z rodzicami, i ze swoim bratem Jakubem. Zatrzymali się w hotelu Granvia, w pokoju 210. Chciałbym sprawdzić to miejsce.
- Myślisz, że jest tam horkruks? – zapytał Zimomaślak
- Nie sądzę…
- CO? – przerwał mu Miłosz – Tyle straconego czasu, tylko dlatego, żeby przyjechać do Barcelony i zobaczyć gdzie Jordan sobie spał?
- Kpij sobie, jak chcesz – odpowiedział spokojnie Dyromaślak – Jak tam dotrzemy, zobaczycie o co mi chodzi. Mam przeczucie…
Wszyscy wyraźnie byli wkur*ieni tym co powiedział im Dyromaślak, ale nikt się nie odezwał. Jakoś wcisnęli się do jednej taksówki (niektórzy musieli usiąść innym na kolanach) i po 45 minutach byli przy hotelu Granvia.
Dyromaślak wszedł do środka pierwszy z miną człowieka pewnego siebie, a reszta za nim.
- Chciałbym wynająć pokój – powiedział Dyromaślak do faceta w recepcji
- Dla ilu osób?
- Dla dziewięciu – odpowiedział Dyromaślak, szybko wszystkich licząc
- Przykro mi, ale wszystkie pokoje są maksymalnie dla czterech osób – odpowiedział recepcjonista
- Jakoś się pomieścimy.
- No dobrze – łaskawie zgodził się recepcjonista – na ile nocy?
- Naa… - Dyromaślak spojrzał na zegarek - … 20 minut.
- Słucham?
- Na 20 minut
- Czy pan sobie robi ze mnie jaja? – zapytał recepcjonista.
- Nie – odpowiedział Dyromaślak – czy to przestępstwo, że chcę wynająć pokój na 20 minut?
- Jeszcze jakieś specjalne życzenia?
- Tak… czy pokój 210 jest wolny?
- Zaraz sprawdzę, szanowny panie – odpowiedział recepcjonista z wymuszonym uśmiechem. W końcu… - Tak, jest wolny, czy to już wszystkie zachcianki?
- Oui, danke, Amigo! Eee… to znaczy: gracias, Amigo! – odpowiedział Dyromaślak, dając mu 100 euro. – Chodźcie chłopaki!
Po dwóch minutach stali już przed pokojem numer 210. Dyromaślak otworzył drzwi. Weszli do środka.
- No dobra, panowie – powiedział – mamy 18 minut na przeszukanie całego pokoju. Zaczynajmy.
Cała dziewiątka zaczęła przeszukiwać kibel, szafy i szuflady.
- Czego my tak właściwie szukamy? – zapytał Miłosz, ale właśnie dostał odpowiedź na to pytanie. Dyromaślak wynurzył się spod łóżka ze srebrną szkatułką w ręku. Wszyscy od razu do niego podbiegli. Na wieczku szkatułki widniał złoty napis:
Si usted está leyendo esto, significa que estás en el camino de mi Horrocrux.Sin embargo, sé que tiene muy pocas posibilidades de encontrarlo.
J. M.
- To po hiszpańsku? – zapytał Zimomaślak
- Tak – odpowiedział Dyromaślak – To znaczy: Jeśli to czytasz, to znaczy, że jesteś na tropie mojego horkruksa. Wiedz, jednak, że masz bardzo małe szanse na odnalezienie go. Podpisano: J.M.
- Oczywiście Jordan – powiedział Dilołysy.
- No, co ty nie powiesz? – zakpił Witłąk.
- Wiecie co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? – zapytał rozbawiony Dyromaślak
- Co? – zapytał Pavlos
- Że aby to przetłumaczyć, Jordan używał Google Tłumacza.
- Lepiej zobacz co jest w środku – ponaglił go Stojan.
Dyromaślak otworzył szkatułkę. W środku, leżał tylko kawałek pergaminu. Pisało na nim:
BOT, STPNHL, BRSCSC, MH’sR-G, AJC 15, 45
- No to ku*wa dupa! - zdenerwował się Witłąk
- Spokojnie, to jest do rozwiązania – powiedział Dyromaślak
- Chłopaki? – zaczął nieśmiało Strażnik Wymiarów
- Czego? – warknął Witłąk
- Chciałem wam tylko powiedzieć, że zamiast lecieć tu samolotem, mogliśmy się przenieść do innego wymiaru i stamtąd dostać się tutaj.
Na chwilę zapadła cisza, a potem:
- Czemu nam, cwelu, tego wcześniej nie powiedziałeś? – wrzasnął Witłąk – przez ciebie straciliśmy ponad miesiąc! Słyszysz??? MIESIĄC!!!
- Próbowałem wam powiedzieć – bronił się Strażnik – ale wy mnie nie słuchaliście. Ile razy ja was chciałem dzisiaj zagadać, to mnie uciszaliście. A, właśnie, myślałem, że Zimomaślak umie się teleportować; byłoby jeszcze szybciej.
- Umiem, ale nie na tak długich dystansach – odpowiedział Zimomaślak.
- To może, chociaż teraz nam wyświadczysz taką przysługę, Strażniku od siedmiu boleści, i zabierzesz nas z powrotem do Anglii, co? – zapytał Witłąk.
- Jasne – odpowiedział Strażnik Wymiarów i po kilku sekundach byli w wymiarze 0.8; nie minęło kolejne kilka sekund, a znaleźli się z powrotem w Anglii.
Wtorek 26 Stycznia 2010
Miłosz się obudził. Zobaczył, że wszyscy oprócz Dyromaślaka śpią. Dyromaślak siedział na ziemi z długopisem w ręku, wpatrując się w kartkę, którą wczoraj znaleźli w hotelu w Barcelonie.
- No i jak? – zapytał szeptem Miłosz
- Już chyba wiem o co chodzi… - odpowiedział Dyromaślak, ale przerwał gdy nagle usłyszeli biegnących ludzi gdzieś na zewnątrz. Oboje, Dyromaślak i Miłosz spojrzeli na zewnątrz namiotu; w ich stronę biegła grupa facetów, na czele z Pavlosem Number Two. Byli około 300 metrów od nich.
- CHŁOPAKIII!!! POBUDKA!!! – krzyknął Dyromaślak – OBUDŹCIE SIĘ!!! PAVLOS NUMBER TWO NADCHODZI!!!
- C-co? – mówiły zaspane maślaki.
- Strażniku Wymiarów – Dyromaślak podbiegł obudzić Strażnika – Strażniku Wymiarów! Obudź się! Musisz nas stąd zabrać!
Dyromaślak spojrzał na zewnątrz. Pavlos Number Two i jego koledzy byli już około 100 metrów od nich.
- Strażniku… - Dyromaślak znowu odwrócił się do Strażnika, ale ten już stał z wyciągniętą ręką.
- Szybciej, panowie, szybciej – poganiał swoich towarzyszy Strażnik Wymiarów
Dyromaślak też złapał jego rękę.
- Poczekajcie, mój plecak! – wrzasnął Zimomaślak
- I moja torba!!! – ryknął Dyromaślak
- I mój laptop! – krzyknął Miłosz. Chwycił laptopa. Był centymetry od wyciągniętej ręki Dyromaślaka, ale już jej nie złapał. Strażnik Wymiarów i reszta, trzymająca się go zaczęli już znikać. Dyromaślak zdążył zobaczyć rozwścieczony ryj Pavlosa Number Two i minę pierdoły, jaką miał Miłosz.
*
- Gdzie jesteśmy? – zapytał Zimomaślak, z trudem podnosząc się z ziemi.
- Jeszcze przed chwilą w Nowej Zelandii z wymiaru 0.7 – odpowiedział Strażnik Wymiarów – A teraz nad jakąś gównianą rzeką w Anglii.
- Co się stało z Miłoszem? – zapytał Dilomaślak.
- A kogo to obchodzi? – zapytał Zimomaślak.
- No właśnie? – zapytał Dyromaślak, po czym raptownie zakrył usta ręką. Wszyscy popatrzyli na niego ze zdziwieniem, a Zimomaślak z respektem.
- Jak oni nas znaleźli? – zastanawiał się Stojan.
- O to będziemy się martwić później – odpowiedział Dyromaślak – zdaje mi się, że odkryłem, co jest napisane na tej kartce.
- No to dawaj – powiedział Pavlos.
- Ok, więc – zaczął Dyromaślak – BOT to moim zdaniem Burton On Trent, STPNHL to chyba Stapenhill, BRSCSC to skrót od Blessed Robert Suttona Catholic Sports College, MH’sR – G to Mr. Harris’s Room – Geografia, a AJC 15 to chyba chodzi o te pięknie Atlasy – Just Click, z takim pedałem, wiozącego swojego syna w misce na okładce.
- A ‘15’ i ‘45’ co znaczą? – zapytał Father Spider
- Chyba chodzi o atlas numer 15 – odpowiedział Dyromaślak – i o stronę 45. I wiecie co? Tam chyba jest mapa z zaznaczonym miejscem, gdzie jest horkruks.
- To co? Włamujemy się do szkoły? – zapytał Witłąk
- Na to wygląda – odpowiedział Dyromaślak – To jest chyba najlepsza okazja by tam wejść. Skoro nas szukają gdzie indziej, nie będą się spodziewać, że będziemy w szkole.
- Jak masz zamiar tam wejść? – zapytał Stojan
- I to właśnie musimy zaplanować. Zajmie nam to kilka dni. Zimomaślaku, masz jeszcze jakiś namiot w tym swoim plecaku? – zapytał Dyromaślak
- Nom – odpowiedział Zimomaślak i wyjął namiot.
- Aha i jeszcze jedno – powiedział Dyromaślak – Skoro Pavlos Number Two i inni nas znaleźli powinniśmy chyba zmienić nazwę. Z maślaki na szamba, może być?
- Oczywiście – wszyscy odpowiedzieli chórem, po czym zaczęli rozbijać namiot.
Poniedziałek 1 Lutego 2010
Zimoszambo wszedł do namiotu, rzucając gazetą w tonącego pod planami Dyroszambosa.
- Tak, jeszcze więcej papierów! No, śmiało! – wkurzył się Dyroszambo.
- Nie gadaj, tylko czytaj – odpowiedział Zimoszambo, rzucając się na materac, który sam nadmuchał – Ja jestem za bardzo zmęczony.
- Ty jesteś zmęczony? A co ja mam powiedzieć? Od tygodnia siedzę nad tymi planami, a wy mi nawet nie pomagacie!
- Chcieliśmy – zaprzeczył Pavlos – Ale zawsze jak ktoś ci się zapytał czy ci pomóc, tylko na niego łypałeś i się nie odzywałeś.
- Czytaj, Dyroszambo, czytaj – powiedział spokojnie Zimoszambo
- O MY GY! – krzyknął zrezygnowany Dyroszambo – Nie obchodzi mnie co się wydarzyło, czy Jordan kogoś zabił czy torturował czy ch*j wie co robił. Chcę tylko skończyć te pla… - ale nagle przerwał, gdy spojrzał na pierwszą stronę.
- Co jest? – zapytał Stojan
- Ja pier****! – powiedział nadzwyczaj spokojnie Dyroszambo – Niemożliwe…!
- Co się stało? – zapytał Zimoszambo
- Powrót strasznej zmory – wyrecytował Dyroszambo – Leśny Gw*******l atakuje pod innym pseudonimem.!
Wszyscy spojrzeli na Dyroszambosa zaskoczeni.
- Co to znaczy? – zapytał Father Spider
- Ktoś tu żałował Miłosza? – zapytał wściekły Dyroszambo – Ktoś tu żałował tego sk********? Panowie, on był zawsze po ich stronie! Wmówił nam, że się zmienił. Gówno prawda! Gdy tylko Pavlosek Namber Tu przyszedł, wreszcie mógł się ponownie do nich przyłączyć. Założę się, że Jordan już wie! Miłosz na pewno już mu powiedział, że jesteśmy na tropie horkruksa…
- To co teraz zrobimy? – zapytał przerażony Diloszambo
- A co możemy zrobić? Musimy kontynuować, to co zaczęliśmy – oświadczył Dyroszambo – Musimy jak najszybciej wejść do szkoły. Jordan pewnie podejrzewa, że możemy się tam zjawić. Jeśli Miłosz mu powiedział o tym, że byliśmy w Hiszpanii, co zrobił na pewno, Jordan pewnie pomyśli, że prędzej czy później odczytamy znaki i będziemy musieli wejść do szkoły…
- Kiedy masz zamiar to zrobić? – zapytał Stojan
- Jak najszybciej, jednak nie dopracowałem jeszcze do końca planu. Myślę, że najpóźniej za trzy dni. – odpowiedział Dyroszambo.
- A jakie jest to nowe pseudonim Miłosza? – zapytał Witłąk
- Żółwiowy Gw*******l – odpowiedział Dyroszambo – piszą, że już było pięć ofiar w ciągu dwóch nocy.
- Co jeszcze piszą? – zapytał Strażnik Wymiarów
Dyroszambo zaczął przeglądać gazetę.
- Piszą, że jest coraz więcej morderstw popełnionych przez tego Assassina – odpowiedział Dyroszambo – Dziwie się, że go jeszcze nie złapali. W końcu tyle razy już zabijał… chociaż z drugiej strony po popełnieniu zbrodni zawsze znika i zaciera ślady. Jeśli gościu nie używa do tego żadnych czitów, to rzeczywiście ma talent.
- To on sobie po prostu zabija tak dla przyjemności? – zapytał Zimoszambo.
- Piszą, że policja podejrzewa, że kogoś szuka – odpowiedział Dyroszambo – Kiedy już się wszystkiego dowie, zabija tą osobę, bo jest mu już niepotrzebna… Policja akurat tutaj dużo ma do powiedzenia… Myślą, że mają szansę z facetem z armatą zamiast ręki? – prychnął Dyroszambo.
Zaczął dalej przeglądać gazetę. Kiedy doszedł do końca…
- O, na ostatniej stronie piszą o jakimś Szatanie! – powiedział Dyroszambo – Piszą, że jest to tajemnicza istota, która zabija wzrokiem i że sam Szatan, by dodać grozy nazwał się Shata’an.
- Kolejny świr? – zapytał Witłąk – Ilu już ich mamy? Żółwiowy Gw*******l, który korzysta z każdej możliwej okazji, żeby się zabawić. Assassin, który ma armatę zamiast ręki i jeszcze ten Shata’an. Zabija wzrokiem… pff… też mi coś…
- Na twoim miejscu bym się nie śmiał – powiedział poważnym tonem Dyroszambo – On może być naprawdę niebezpieczny!
- To nie wszyscy – powiedział nagle Zimoszambo – Jest jeszcze czwarty… ‘świr’
- Kto taki? – zapytał Witłąk
Zimoszambo spojrzał na Dyroszambosa. Ten sprawiał wrażenie, jakby zaczynał rozumieć.
- Ile razy mam ci powtarzać? – wściekł się Dyroszambo – że mój syn nie jest żadnym wampirem? A tak poza tym, jeśli chciałbyś wiedzieć zostaje w Brazylii przez następny rok. Więc jesteś bezpieczny przed ‘wielkim’ zagrożeniem… - powiedział, po czym poszedł na zewnątrz zapalić.
Środa 3 Lutego 2010
Dzisiaj Czarna napisała sms-a do Zimoszambosa, że miała srakę po Gyrosie…
Czwartek 4 Lutego 2010
- Pobudka, ludziska – usłyszał Zimoszambo – Obudźcie się! Dzisiaj jest ważny dzień – to był Dyroszambo; był już ubrany i wszystkich budził – Wstawajcie! Za kilka godzin będziemy daleko stąd. No, wstawajcie do k**** nędzy!!!
Wszyscy nagle zerwali się na równe nogi i zaczęli się ubierać.
- Dziękuję – powiedział zaskoczony Dyroszambo; nie ukrywał dumy.
- Która godzina? – zapytał Stojan/
- Dopiero 8:00! Po co nam wstawać tak wcześnie? – zapytał Strażnik Wymiarów.
- Powinniście wstać wcześniej, obiboki – zdenerwował się Dyroszambo – budziłem was o piątej rano, ale wy sobie musieliście pospać… Przez was będzie trudniej!
- Jak to? – zapytał Zimoszambo.
- A tak to, że gdybyście wstali wcześniej, włamalibyśmy się do szkoły, jak nikogo w niej by jeszcze nie było! A teraz będziemy musieli tam wejść w czasie przerwy – odpowiedział Dyroszambo.
- Naprawdę myślisz, że w nocy nikogo tam nie ma? – zapytał Pavlos – Jordan pewnie tam siedzi 24h na dobę! Szczególnie jak Miłosz dał mu cynk, że szukamy horkruksa.
- A co jeśli Jordan już zabrał horkruksa z miejsca w którym go ukrył? – zauważył Zimoszambo.
- Możliwe, ale musimy i tak sprawdzić, co nie? – zapytał Dyroszambo.
- No pewnie – odpowiedział Zimoszambo.
- No dobra, obudziłem was tak wcześnie, bo takie pustaki jak wy będą potrzebowali dużo czasu na zrozumienie tego planu – powiedział Dyroszambo, a kiedy wszyscy spojrzeli na niego obrażeni, dopowiedział – Żartowałem… no, dobrze... więc, na początek nie widzę sensu, byśmy szli tam wszyscy…
- Więc kto ma niby zostać? – przerwał mu Stojan
- Myślę, że Strażnik Wymiarów powinien pójść na pewno – odpowiedział Dyroszambo – gdyż on potrafi Teleportację Wymiarową. Sądzę, że powinienem pójść też ja, bo tylko ja znam cały plan na wylot. Zimoszambo też powinien pójść, i myślę, że Pavlos też mógłby się przydać.
- A co ze mną, Witłąkiem, Fatherem Spiderem i Diloszambem? – zapytał Stojan.
- Naprawdę nie ma sensu, żeby szło tyl…
- A więc my jesteśmy niepotrzebni, tak? – wkurzył się Stojan – nie ma mowy! Albo pójdziemy, albo ja odchodzę!
- Daj spokój… - szepnął Zimoszambo do Dyroszamba – nie ma się co kłócić…
- No dobra – powiedział zdenerwowany Dyroszambo – Może zacznę, o ile mi nikt nie przerwie… więc, ustaliłem, że powinniśmy wejść od tyłu szkoły. Wtedy nasza szansa na pozostanie niezauważonym jest o 100% większa. Najtrudniejsze będzie przedostanie się pomiędzy płotem oddzielającym teren szkolny od czyjegoś ogródka a oknem klasy od Gegry… Ale, o tym powiem wam później. Uznajmy już, że jakoś to przeszliśmy i wspięliśmy się na budynek niezauważeni. Jesteśmy więc w klasie od Gegry. Jeżeli tam nikogo nie będzie, możemy spokojnie przejść na drugi koniec klasy do magazynu. Jeżeli będzie tam na przykład Miranda, ewakuujemy się dzięki Teleportacji Wymiarowej. Jeżeli to będzie Harris, Zimoszambo strzeli do niego ze swojej Kartoflowej Broni, którą mu za chwilę dam. Ok, ale myślę, że wszystko wyjdzie w praktyce. Nie wiem jak przejść ten kawałek od płotu do okna, ale jeżeli już będziemy na miejscu, myślę, że Strażnik Wymiarów ruszy swoją głową i wymyśli coś wyjątkowego… jak zwykle. Aha, Zimoszambosie, tu jest twoja broń.
Dyroszambo podał Zimoszambu Kartoflową Broń. Była zrobiona z kartonu. Kartofle już były załadowane.
- Dzięki – powiedział nieszczerze Zimoszambo.
- No dobrze, macie jakieś pytania odnośnie naszego planu? – zapytał wszystkich Dyroszambo. Nikt nie odpowiedział. – No to może inaczej? Ile macie pytań? – znowu nikt się nie odezwał. – Naprawdę nikt nic nie zrozumiał? – zapytał zrezygnowany Dyroszambo.
- Wszystko zrozumieliśmy – odpowiedział Pavlos – Nie ma tutaj nic takiego trudnego do zapamiętania. Ameryki nie odkryłeś, nie łudź się. Wybacz, ale myślę, że ja bym obmyślił lepszy plan w 10 minut.
- Za jakie grzechy… - jęknął Dyroszambo – ale co ja się przejmuję? Po co miałbym słuchać człowieka, którego gówno obchodzi śmierć jego żony i syna?
Nagle zapadła cisza, Pavlos powoli wstał. Po chwili przemówił:
- I kto to mówi? - zapytał łamiącym się głosem – Ty? Ty, który wysłałeś swojego brata na śmierć?
Dyroszambo też wstał. Zimoszambo, spodziewając się, co się może stać też szybko wstał i ich rozdzielił.
- Spokojnie, panowie – powiedział – nie dajcie się sobie sprowokować. To właśnie przez Jordana. To przez niego to wszystko.
Dyroszambo spojrzał z pogardą na Pavlosa, ale ponownie usiadł; Pavlos zrobiło to samo.
- Brawo, koledzy – powiedział Zimoszambo – teraz tylko tak wytrzymajmy do wpół do jedenastej.
*
- No dobra, nie przedłużajmy – powiedział Strażnik Wymiarów – gdzie mam nas przenieść?
- Najlepiej na Stanton Road – odezwał się Dyroszambo po raz pierwszy od ponad dwóch godzin – Przy tych domach, co są koło szkoły.
- OK – odpowiedział Strażnik – Macie wszystko?
Zimoszambo włożył rękę do kieszeni. Miał tam swoją Kartoflową Broń i swoją szczęśliwą piłeczkę, którą zawsze przy sobie nosił.
Kiedy wszyscy przytaknęli, Strażnik Wymiarów wyciągnął rękę i każdy ją złapał. Kilka sekund później byli już w innym wymiarze, a po kolejnych kilku sekundach znaleźli się na Stanton Road.
- Panie Strażniku – zagadnął Diloszambo – Jaki to był wymiar?
- 0.6, chłopczyku – odpowiedział Strażnik
- A dlaczego nigdy nie przenosimy się do 0.2 albo 0.1? – zapytał Zimoszambo.
- Nie mówiłem wam nigdy, że do tamtych wymiarów jest bardzo trudno się dostać? – odpowiedział pytaniem Strażnik Wymiarów – Przejście do wymiaru 0.1 jest bardzo wąskie. My wszyscy byśmy się tam nie mogli dostać. No chyba, że chcielibyście utknąć pomiędzy wymiarami…
- Dobra, już rozumiemy – powiedział Witłąk – może zaczynajmy, co?
- Proszę pana, a w którym wymiarze się pan urodził? – zapytał Diloszambo, ale Strażnik zarówno jak Dyroszambo przeskoczyli przez płot i byli już w czyimś ogródku. Reszta zrobiła to samo. Wszyscy przeszli i przeskoczyli przez płot na drugim końcu ogródka. Byli już na terenie szkoły. Zimoszambo spojrzał na okna klasy od Geografii.
- Nie możemy wejść już teraz? – zapytał
- Nie – odpowiedział Dyroszambo – mamy jeszcze 10 minut do dzwonka. Wykorzystaj ten czas na zastanowienie się jak pokonać te 15 metrów przed tobą.
- Jeśli przejdziemy teraz, to nikt nas nie zobaczy, bo jeszcze nikogo nie ma w hallu – upierał się Zimoszambo
- Po pierwsze, teraz w Geografii może być lekcja – odpowiedział Dyroszambo – a po drugie, ci co mają lekcje nad Geografią mogą nas zobaczyć.
- Skoro ci co mają tam lekcje będą nas widzieć jak będziemy przebiegać te 15 metrów, to znaczy, że teraz nas też widzą – zauważył rozsądnie Zimoszambo
Dyroszambo spojrzał na niego z mieszaniną zaskoczenia i przerażenia, gdy nagle…:
- Szybciej, w te krzaki po prawej! – krzyknął Dyroszambo i wszyscy to zrobili
- A co, jeśli nas ktoś zobaczył? – wystraszył się Stojan
- Nawet jeśli, musimy się i tak spróbować tam dostać – odpowiedział Dyroszambo – … tylko jak?
- Czy to mnie otaczają takie ułomy, czy ja jestem po prostu geniuszem? – zapytał Zimoszambo – A nie wpadliście na pomysł, żeby przejść dachem nad salą i stołówką?
Dyroszambo spojrzał w górę, potem na Zimoszambosa. Dał mu całusa i powiedział:
- Jesteś genialny!
Wszyscy wyskoczyli z krzaków, a Zimoszambo wyglądał jakby miał zaraz się porzygać.
- Poczekajmy na dzwonek – powiedział Dyroszambo – Jeszcze około… 6 minut.
Tak więc, stali tak przez 6 minut, tym razem za murem, więc nikt ich nie mógł zobaczyć. Kiedy w końcu zadzwonił dzwonek, Strażnik Wymiarów rozpędził się i wskoczył na dach. Dyroszambo po nim, później Pavlos, Witłąk, Father Spider, Stojan, Dilołysy i na końcu nie bez trudności Zimoszambo.
- Przez ciebie straciliśmy cenną minutę! – szepnął Dyroszambo do Zimoszamba, kiedy wszyscy już byli na dachu.
- Spier*alaj, Szkocie – odgryzł się Zimoszambo
- Irlandczyku, chłopcze, Irlandczyku – poprawił go Dyroszambo
- Nie chcę cię martwić – szepnął Zimoszambo – ale przez ciebie tracimy kolejne, ‘cenne’ sekundy.
Na to, Dyroszambo pobiegł i nie zatrzymał się dopóki nie dotarł do ściany gdzie około 3 metry wyżej i 2 metry w lewo było okno od klasy Geografii. Kiedy inni do niego dotarli, Dyroszambo krzyknął:
- Raz kozie śmierć! – i skoczył na ścianę i zaczął się wspinać. Kiedy dotarł do okna Geografii, spojrzał przez nie, przykładając ręce do szyby.
- Nikogo nie ma! – krzyknął – Może niektórzy z was zostaną, co? Naprawdę nie ma sensu, żeby wszys…
- NIE MA MOWY!!! – wrzasnął Stojan.
- No dobra, więc chodź, ale nie wydzieraj się tak, frajerze – powiedział Dyroszambo, po czym wybił szybę pięścią (bo nie było innego wyjścia) i wszedł do środka. Kiedy wszyscy znaleźli się w klasie od Geografii, Dyroszambo zapytał:
- Ktoś was widział?
- Nie wiemy, ale na pewno nas słyszeli – odpowiedział nerwowo Zimoszambo, patrząc na korytarz przez szyby w drzwiach – Lepiej się pośpieszmy. Za 12 minut będzie koniec przerwy, a założę się, że ktoś to usłyszał i idzie zobaczyć co się stało.
- Więc nie gadaj, tylko działaj – powiedział Strażnik Wymiarów, przebiegając obok niego i klepiąc go po plecach. Strażnik Wymiarów wpadł do magazynu na drugim końcu klasy.
- Są!!! Są, ku*wa! – krzyknął Strażnik Wymiarów – Pomóżcie mi znaleźć numer 15!
Wszyscy podbiegli i zaczęli pomagać.
- JEST!!! – wrzasnął Diloszambo – Numer 15!!!
- Brawo, chłopcze! Daj mi go tutaj! – powiedział Strażnik Wymiarów – ale teraz lepiej się stąd zmywajmy, ktoś chyba idzie!! – powiedział i wyciągnął rękę przed siebie. Wszyscy ją złapali, jednak…
- O niee, moja piłeczka PV!!! – krzyknął Zimoszambo, kiedy jego szczęśliwa piłeczka wyleciała z kieszeni i upadła na podłogę. Zimoszambo zdążył ją złapać, kiedy usłyszał pisk otwieranych drzwi, w których ukazał się McKenzie. Był rozczochrany i wyglądał jakby przez 5 dni bez przerwy pił. Wyglądał jednak na pewnego siebie i zadowolonego, kiedy zobaczył Zimoszambosa. Zimoszambo stał nieruchomo, z lewej strony widząc strasznego McKenziego a z prawej znikającego Strażnika Wymiarów i jego towarzyszy, przerażonych i bezradnych.
- SCOTLAND!!!!! – wrzasnął McKenzie i rzucił się w stronę Zimoszamba, jednak ten podświadomie chwycił krzesło i tak nim zamachnął, że trafił tak mocno w twarz McKenziego, że aż się zatoczył.
Przez twarz McKenziego przeszedł cień strachu, ale zaraz znowu wyszczerzył swoje żółte, krzywe zęby.
- Nawet jeśli ja cię nie zdołam powstrzymać – powiedział – to za chwilę może pojawić się tu dyrektor… Hehehe, och tak, on będzie wiedział co z tobą zrobić.
Zimoszambo spojrzał z pogardą na McKenziego, po czym rozpędził się i przygwoździł go krzesłem do ściany. Na szczęście dla McKenziego, jego ciało zmieściło się między nogami krzeseł. Zimoszambo się cofnął. McKenzie wyraźnie przymierzał się by wziąć inne krzesło, ale Zimoszambo szybkim ruchem powalił go na ziemię. Przez parę dobrych sekund, Zimoszambo nawalał krzesłem w leżącego na podłodze McKenziego, po czym podniósł go za koszulę i rzucił na ścianę. McKenzie wyglądał jakby nie wiedział co się dzieje; jego cała twarz i ubranie były zakrwawione. Zimoszambo wziął kilka kroków do tyłu. Rozpędził się i z całej siły wbił nogi od krzesła prosto w serce McKenziego. Krew trysnęła Zimoszambu prosto w oczy i opryskała jego bluzę. McKenzie odetchnął po raz ostatni w swoim życiu. Zimoszambo puścił krzesło, podtrzymując swoje czoło i już miał wyjść, kiedy przez magazyn wbiegł jakiś brzydal w okularach. Zimoszambo go poznał; był to Ged.
- Jestem Shma’alec! Jestem Shma’alec! – powtarzał Ged. W ręku miał szklankę pełną smalcu. Była to ta sama szklanka, którą trzymał na głównym zdjęciu, na swoim profilu na Facebooku.
Zauważył Zimoszambosa. Zebrał dłonią trochę smalcu ze szklanki i rzucił w niego. Zimoszambo na szczęście zrobił unik, po czym otworzył drzwi i wypadł przez nie. Zaczął pędzić po schodach na górę, zupełnie nie wiedząc, gdzie biegnie; byle jak najdalej od Shma’alca. Zimoszambo spojrzał przez ramię. Shma’alec też wyszedł z klasy, ale go nie gonił. Znowu rzucił smalcem, ale ponownie chybił. Zimoszambo zaczął pędzić coraz szybciej, w stronę klasy McKenziego.
- Ej, Zimek, tutaj! – usłyszał znajomy głos gdzieś z przodu. To Strażnik Wymiarów stał przy drzwiach klasy McKenziego. Zimek był już kilkanaście centymetrów od wyciągniętej ręki Strażnika. Nagle zobaczył wszystko w spowolnionym tempie. Odwrócił głowę w lewo i przez okno w drzwiach klasy Stockerówy zobaczył wk*rwionego Jordana. Kiedy zobaczył Zimoszambosa, jego twarz przybrała triumfujący wyraz. Z jednej strony Jordan prawie go miał; wystarczyło mu pociągnąć drzwi i zrobić jeden krok. Z drugiej strony Zimoszambo był już prawie bezpieczny; jego dłoń była już tylko 5 centymetrów od dłoni Strażnika Wymiarów. 4 centymetry… 3…2…1...........
Zimoszambo poczuł, że leci przez tunel pomiędzy wymiarami. Wiedział, że jest już bezpieczny, jednak jego serce wciąż łomotało, jakby chciało się uwolnić z jego piersi. Po chwili, leżał już na jakichś głazach. Słyszał szum morza. Znowu poczuł, że chwyta rękę Strażnika Wymiarów i że leci pomiędzy wymiarami. Po raz kolejny wylądował; tym razem na trawie. Czuł, że Strażnik Wymiarów podnosi go z ziemi i gdzieś niesie.
- Chłopcy! – zawołał Strażnik – Mam go!
- Dzięki bogu – Zimoszambo usłyszał przytłumiony głos Dyroszamba. Usłyszał jak idzie do nich przez trawę – Nic mu się nie stało? OCH, MÓJ BOŻE, TO JEGO KREW???
- Nie sądzę – odpowiedział Strażnik Wymiarów – ale myślę, że wszystkiego się dowiemy, jak będzie w stanie mówić.
Zimoszambo domyślił się, że weszli do namiotu, bo usłyszał głosy Pavlos i Diloszamba, jednak nie wiedział co one mówią. Nagle poczuł, że traci przytomność.
*
- Zimku! Zimku, słyszysz mnie? – Zimoszambo usłyszał głos Strażnika Wymiarów. Czuł, że ktoś klepał go po policzku.
- Taak, no śmiało, pobijcie mnie jeszcze mocniej! – powiedział Zimoszambo słabym głosem.
- Ej, chłopaki, on żyje!! – krzyknął Strażnik Wymiarów, nie kryjąc radości. Zimoszambo usłyszał siedem osób, pochylające się nad nim. Otworzył lekko oczy. Zobaczył, że wszyscy byli bardzo zmartwieni. Nie był w stanie się nawet do nich uśmiechnąć.
- Co się tam stało, Zimku? – zapytał cicho Dyroszambo – Co się stało z McKenziem?
- On… to znaczy… ja… ja go... zabiłem… - odpowiedział z trudem Zimoszambo – Nie miałem wyboru… - usprawiedliwiał się – Jeśli chciałem przeżyć… musiałem to zrobić…
- Ale my ci nie mamy tego za złe – powiedział Dyroszambo – wręcz przeciwnie…
- Dobra, już się nie podlizuj – odpowiedział Zimoszambo .
- A co było później? – zapytał szybko Pavlos.
- Zupełnie nie wiedziałem gdzie idę – odrzekł Zimoszambo – Krew z serca McKenziego trysnęła mi w oczy. Zobaczyłem tego Geda. Gadał, że jest jakimś Shma’alcem. Wiedziałem, że musiałem stamtąd spadać… Kiedy byłem już blisko Strażnika, zobaczyłem Jordana… Biegł w moją stronę. Myślałem, że już po mnie… Jednak udało mi się dotrzeć do Strażnika…
Pavlos zakrył ręką usta, Diloszambo słuchał z otwartymi ustami, a Father Spider zamknął oczy, jakby mocno się nad czymś zastanawiał.
- Macie ten atlas? – zapytał Zimoszambo po dłuższej chwili ciszy.
- O, ku*wa, zupełnie o nim zapomniałem przez to wszystko! – powiedział Dyroszambo. Sięgnął pod plecak, który leżał w rogu namiotu i wyjął spod niego atlas. Na pierwszej stronie w kółku była liczba ‘15’. Dyroszambo pamiętając kod z hotelu w Hiszpanii odwrócił na stronę 45. Była na niej mapa Europy. Na samej górze strony pisało D12,a obok były trzy prostokąty. Jeden największy, drugi trochę mniejszy i trzeci najmniejszy. Nad największym i najmniejszym były znaki ‘X’, a nad średnim było ticknięte.
Dyroszambo sprawdził punkty D12 na mapie.
- O KU*WA!!! – krzyknął – Chłopaki, nie uwierzycie!!
- Co się stało? – zawołał Stojan, który podbiegł do Dyroszamba – Co znaczą te prostokąty?
- Nie mam pojęcia – odpowiedział Dyroszambo.
- To o co chodzi???
- Miejsce zaznaczone na mapie… - powiedział Dyroszambo - … to… to Kraśnik!
Czwartek 11 Lutego 2010
- No i jak? – zapytał Zimoszambo, wiedząc już co usłyszy
- Gówno! – wściekł się Dyroszambo – Od tygodnia nic! Zupełnie nic!!!
Właśnie zapadała noc. Dyroszambo wciąż siedział nad atlasem z geografii i próbował odkryć znaczenie tych trzech prostokątów, jednak niestety bez skutków.
Nagle do namiotu wbiegł roześmiany Bóbr, spierdział się i wybiegł.
- Bóbr postawił kloca!!! GC – powiedział Zimoszambo.
- Kloc… - mruknął Dyroszambo – klocek… budowanie… budynek… Tak, BUDYNEK!!! – wrzasnął z całej siły – Chodzi o budynki!!! Pavlosie, pozwól tu na chwilę.
- O co chodzi? – zapytał rozkojarzony Pavlos.
- Pavlosie, jaki jest najmniejszy budynek w Kraśniku? – zapytał rozentuzjazmowany Dyroszambo.
- Eee… chyba stodoła… eee, przy wyjeździe z miasta – odpowiedział Pavlos.
- A największy? – zapytał Dyroszambo.
- Ratusz – odpowiedział pewnie Pavlos – ale o co w ogóle chodzi?
- A jaki jest PRAWIE największy budynek w Kraśniku, Pavlosie? – zapytał Dyroszambo, jakby go nie usłyszał.
- Noo… ten… - zaczął Pavlos – eee… chyba ta… piekarnia… Piekarnia Dziadzia Tadzia
- Ha! – Dyroszambo klasnął w dłonie – Horkruks jest ukryty w piekarni Dziadzia Tadzia!
- Skąd ta pewność? – zapytał zaskoczony Witłąk.
- Te prostokąty w atlasie oznaczały budynki! – odrzekł rozpromieniony Dyroszambo – Budynki w Kraśniku! Najmniejszy prostokąt : najmniejszy budynek czyli stodoła. Nad nią był X. Największy prostokąt : największy budynek czyli ratusz. Nad nim też był X. Prawie największy prostokąt : prawie największy budynek, czyli co? Piekarnia! Piekarnia Dziadzia Tadzia! Nad tym prostokątem było ticknięte, a to znaczy, że tam jest horkruks! Słuchajcie, Jordan ukrył swojego Horkruksa w Piekarni Dziadzia Tadzia! Właśnie tam musimy się udać.
- Niesamowite – mruknął Diloszambo – Ależ pan mądry!
Dyroszambo się zarumienił, ale przy jego urodzie nie było tego tak bardzo widać.
- Chcesz tam teraz się dostać? – zapytał rzeczowo Strażnik Wymiarów.
- Po co? – wtrącił się Stojan – Przecież i tak nie wiemy, GDZIE dokładnie w tej piekarni jest ukryty ten horkruks.
- Tak, ale jeżeli będziemy tam na miejscu będzie nam łatwiej – odpowiedział Dyroszambo – Przynajmniej ja tak uważam…
- Ale po co mamy tam jechać, skoro i tak nie wiemy gdzie jest ten horkruks dokładnie??? – pytał uparcie Father Spider
- Gdybym był na miejscu, byłbym spokojniejszy – odpowiedział Dyroszambo – przecież nie będziemy wchodzić do piekarni teraz, tylko będziemy musieli się zastanowić… A jak przyjdzie nam jakiś pomysł do głowy, to będziemy mogli od razu tam pójść, a nie jeszcze tłuc się między wymiarami.
- Zgadzam się z Dyroszambem – powiedział Strażnik Wymiarów – To jak? Teleportacja Wymiarowa?
Dyroszambo kiwnął głową.
- Mam nadzieję, że w tym Kraśniku jest jakiś hotel, w którym moglibyśmy się zatrzymać – oświadczył Strażnik Wymiarów, wyciągając rękę.
- Spokojnie – odpowiedział Pavlos i chwycił rękę Strażnika. Pozostali zrobili to samo. Za chwilę lecieli już pomiędzy wymiarami…
*
Do gabinetu Jordana ktoś nagle zapukał. Rozkojarzony Jordan rozkazał ‘Wejść’ i do gabinetu wszedł Anioł Drewna.
- Ach, Aniele Drewna! – ucieszył się Jordan – Dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie?
- Może być – odpowiedział Anioł Drewna, siadając naprzeciwko Jordana. Wydawał się być dziwnie przygnębiony i wystraszony – Jednak ja nie wiem co się dzieje. Jaki jest stan sytuacji?
- Chodzi ci o… o to jaka jest sytuacja pomiędzy nami, a … Zimową Stópką? – zapytał Jordan.
Anioł Drewna pokiwał głową.
- No… skłamałbym jakbym powiedział, że bardzo dobra – zaczął Jordan – Cholerny Pavlos Namber Tu! Że też tak dał się wykiwać przez tego Miłosza! Pff… wyobraź sobie, Aniele Drewna, że Miłosz wcisnął Pavlosowi Namber Tu, że tak naprawdę był szpiegem i cały czas był po naszej stronie. Podobno mu powiedział, że idzie się zobaczyć ze mną, a potem udać do lasu, by znowu być tym… jak on się nazwał? Aha, Żółwiowym Gw********m. I wiesz co? Pavlos Namber Tu go puścił! Po prostu pozwolił mu wyjść ze tego namiotu jakby nigdy nic! Kiedy Pavlos wrócił by mi o tym powiedzieć, skapnął się jak wielki błąd popełnił! KU*WA! Gdyby nie Pavlos, zmusilibyśmy Miłosza do powiedzenia co robi Zimowa Stópka…
- Pavlos Namber Tu próbuje naprawić swój błąd – wtrącił Anioł Drewna – udaje, że uczy Polaków na test z Polskiego… a tak naprawdę ich hipnotyzuje…
- Rozumiem go – przerwał mu Jordan – chce odzyskać dobre imię… ale do rzeczy… Nawet bez Miłosza, jestem prawie pewny co chodzi po głowie Zimoszambu i reszcie!
- Ale i tak przegrywamy, prawda? – zapytał nagle Anioł Drewna .
- Tego bym nie powiedział… - powiedział po chwili milczenia Jordan – Oni się posuwają do przodu… my stoimy w miejscu, ale szczerze mówiąc, tak sobie to zaplanowałem. Od samego początku.
- Planowałeś przegrywać? – zapytał z niedowierzaniem Anioł Drewna.
- My nie przegrywamy! – wściekł się Jordan – Poza tym, jak już wcześniej mówiłem, wiem czego szuka Zimowa Stópka i jakie ma zamiary, więc…
- Czego? – zapytał Anioł Drewna wstając – skoro jesteś tego tak absolutnie pewien, to dlaczego nie powiesz czego szukają?
Jordan również wstał. Mimo, że był dużo niższy od Anioł Drewna, wydawał się nad nim górować.
- Wątpisz we mnie? – zapytał chłodno Jordan.
- Nie, po prostu… po prostu nie rozumiem, dlaczego… nie rozumiem, o co chodzi w tym planie? Skąd wiedziałeś, że Zimoszambo będzie czegoś szukać… że wszystko potoczy się tak jak się potoczyło… ja…
- Nie wiedziałem dokładnie, że tak będzie! – odpowiedział oschle Jordan – Ale spodziewałem się, że Zimoszambo, Dyroszambo i może jeszcze ktoś, kto by im pomógł wpadnie na trop hor… wpadnie na pewien trop! I będzie chciał tego szukać. W każdym razie, tak jak ty to nazywasz, to ‘przegrywanie’ jest tak naprawdę po naszej myśli! Zgodnie z moim planem!
- Będzie chciał szukać czego? – zapytał Anioł Drewna.
- Są pewne rzeczy – odpowiedział Jordan, patrząc prosto w oczy Anioła Drewna – o których nie muszę ci mówić.
- Aha… przykro mi… - odrzekł zaskoczony Anioł Drewna – ale sam musisz przyznać. Nie jesteśmy już tacy silni, jak kiedyś. Dyroszambo i inni kontrolują przebieg wydarzeń…
- Czy ty… – zapytał wolno Jordan – …wątpisz, że wygramy? Wątpisz, że pokonasz swojego największego wroga? Ty, który kilka miesięcy temu wydawałeś się, przynajmniej dla mnie, osobą silniejszą ode mnie? Czy już zapomniałeś, dlaczego do mnie dołączyłeś? Czy naprawdę zwątpiłeś, że wyrównasz rachunki sprzed lat i zabijesz swojego największego szkolnego wroga, Dyroszamba?...
- TAK! – powiedział nagle Anioł Drewna. Jordan spojrzał na niego z niedowierzaniem
- Powtórz to - rozkazał Jordan, ochrypłym głosem, spuszczając głowę i podchodząc do swojego biurka.
- Tak - odpowiedział Anioł Drewna, po czym na kilka sekund zapadła głucha cisza.
- Tu nie ma miejsca dla tchórzy – odezwał się po chwili Jordan – Myślałem, że jesteś innym człowiekiem. – Jordan powoli podniósł głowę i spojrzał na twarz Anioła Drewna – WYNOŚ SIĘ STĄD! NIE CHCĘ CIĘ TU WIĘCEJ WIDZIEĆ!
- Słucham??? – zapytał z niedowierzaniem pobladły Anioł Drewna.
- NIE SŁYSZYSZ, CO POWIEDZIAŁEM? WYNOCHA STĄD! NIGDY WIĘCEJ NIE POKAZUJ MI SIĘ NA OCZY!!!
- A-ale… - zająknął się Anioł Drewna, który wyglądał teraz na przestraszonego na śmierć.
- Albo sam stąd wyjdziesz – powiedział Jordan – albo cię zabiję!
Anioł Drewna spojrzał prosto w oczy Jordana. Były bezlitosne rozżarzone czerwonością. Wrzasnął, popędził do drzwi od gabinetu i wypadł na korytarz. Pociągnął za główne drzwi i wybiegł na zewnątrz. Przebiegł koło murku, przeskoczył przez krzaki, podbiegł pod górkę i już biegł bus parkiem, by po chwili znaleźć się przy Astroturfie. Biegł polami w stronę Pauleta, oddychając głośno i co chwilę spoglądając się za siebie, by zobaczyć czy nikt go nie goni. Wbiegł już na pola Pauleta. Po kilku sekundach skręcił w prawo, zgodnie z trasą Sros-srałnti. Musiał uciec tak daleko od Jordana, jak to tylko było możliwe. Nagle spojrzał w bok. Stało tam stado kóz. Gdy zobaczyły biegnącego Anioła Drewna, natychmiast zaczęły pędzić w jego stronę. Anioł Drewna próbował biec ile sił w nogach, ale jedna z kóz powaliła go na ziemię.
- NIEEEEEEEEEEEEE!!! – wrzeszczał Anioł Drewna – NIEEEEEEEEEEEEEEEE!!! POMOCYYYYY!!!
Poczuł jak jedna koza wydrapuje mu prawe oko. Czuł jak całe jego ciało jest gryzione i przeżuwane. Czuł ten niesamowity ból jeszcze przez dwie minuty, aż w końcu zelżał i nagle wszystko zniknęło.
Wtorek 16 Lutego 2010
Zimowa Stópka zatrzymała się w ekskluzywnym hotelu na przedmieściach Kraśnika. Od razu po przyjeździe Dyroszambo zmienił nazwę z Szamb na Zimo, tylko dlatego, że tak mu się chciało. Przez te kilka dni, każdy z nich pojedynczo chodził pod piekarnię Dziadzia Tadzia i oceniał sytuację. Wciąż nie wiedzieli, gdzie dokładnie w piekarni jest horkruks, ale musieli działać, bo czas uciekał. W końcu, wieczorem Dyrozimo oznajmił:
- Mam plan… jak na razie jedyny sensowny plan, jaki udało mi się wymyślić.
- Jaki? – zapytał Zimozimo.
- Ty, Zimozimo pójdziesz jutro do miasta – rozkazał Dyrozimo – Po to, żeby wykombinować skądś jakiś strój policjanta i odznakę…
- Po co??? – zdziwił się Zimozimo.
- Będzie nam to potrzebne, do wejścia do piekarni – wyjaśnił Dyrozimo – Jeden z nas przebierze się za policjanta i pokaże Dziadziowi Tadziowi nakaz przeszukania piekarni. W ten sposób będziemy mogli troszkę powęszyć i może jakoś znajdziemy horkruksa.
- Świetny plan – powiedział po kilku sekundach Zimozimo.
- Dzięki – odpowiedział Dyrozimo – nie sądziłem, że będziecie nim tak zachwyceni.
- A kto się przebierze za policjanta? – zapytał z entuzjazmem Stojan.
- Ty możesz, jak chcesz… - odpowiedział obojętnie Dyrozimo.
- HURAAA!!! – krzyknął Stojan i zaczął tańczyć breakdance’a.
Czwartek 18 Lutego 2010
- Gdzieś ty był, do cholery? – powitał Zimozima Dyrozimo.
- Ku*wa… - wydyszał Zimozimo – nie było tak… bardzo… łatwo… jak by ci się mogło wydawać.
- No dobra, nieważne – powiedział pośpiesznie Dyrozimo – ważne, że masz przebranie policjanta. Bo masz, prawda?
- Tak… - odpowiedział Zimozimo, nadal szybko oddychając i wyjmując zza pazuchy mundur policjanta.
- Stojanieee!!! – zawołał Dyrozimo – ubranko dla ciebie!
Stojan szybko przybiegł i po minucie już był ubrany.
- No, no… - powiedział z dumą Dyrozimo – Teraz to wyglądasz jak prawdziwy glina!
- Się wie – przyznał Stojan i zaczął kozaczyć.
- No to co? Zaczynamy? – zapytał Father Spider.
- Co? Ach… tak, oczywiście! – odpowiedział Dyrozimo – Stojanie, chłopcy, idziemy!
Cała ósemka wyszła z pokoju, a za kilka minut stała już przed wejściem do Piekarni Dziadzia Tadzia w centrum miasta.
- Stojanie, więc tak. Zaczniesz od… - zaczął Dyrozimo, ale Stojan mu brutalnie przerwał.
- Wiem, co mam robić! Nie potrzebuję niczyjej pomocy!
- Na twoim miejscu nie ufałbym tak temu frajerowi… - szepnął Zimozimo na ucho Dyrozimowi, jednak Stojan już złapał za klamkę i wszedł do piekarnii.
- Dzień dobry – powiedział gburowatym głosem Stojan.
- Dzień dobry – odpowiedział uprzejmie Dziadzio Tadzio – w czym mogę pomóc?
- Jestem policjantem – odpowiedział Stojan.
- Doprawdy? Nie zauważyłem… - zakpił Dziadzio Tadzio, jednak jego głos wciąż brzmiał uprzejmie.
- Tak! I tutaj mam nakaz przeszukania tego… przybytku. – powiedział Stojan, rozglądając się po piekarni i wyciągając z kieszeni podrobiony przez Dyrozima nakaz.
- Ach, a można wiedzieć… o co chodzi? – zapytał Dziadzio Tadzio wychodząc zza lady i kierując się w stronę Stojana.
- Oj, to taka rutynowa kontrola… - odpowiedział wymijająco Stojan.
- Ahaa, rozumiem… - powiedział powoli Dziadzio Tadzio – mógłbym zobaczyć ten nakaz? – zapytał nagle, wyjmując z kieszeni okulary.
- Eee… to naprawdę nie jest konieczne… - zaczął Stojan.
- Nalegam – powiedział Dziadzio Tadzio, wyciągając rękę po nakaz i zakładając okulary.
- Och… no dobra… proszę – zgodził się w końcu Stojan, podając mu nakaz.
Przez kilkadziesiąt sekund panowała cisza, gdy Dziadzio Tadzio czytał nakaz, a Stojan czekał na jego reakcję. W końcu Dziadzio Tadzio przestał czytać i oddał nakaz Stojanowi.
- Dziękuję panu bardzo… - rzekł Dziadzio Tadzio – Muszę przyznać, że to naprawdę bardzo ładnie podrobiony nakaz :)
- Skąd pan wie? – zapytał Stojan, ochrypłym głosem.
- Aaahaha! – roześmiał się Dziadzio Tadzio – Żartowałem! Wcale nie poznałem, że to fake. No, ale widząc pana minę nie mam teraz wątpliwości. Przykro mi to mówić, ale dobrym aktorem to pan nie zostanie.
- A-ale… o co chodzi? – zapytał kompletnie skołowany Stojan
- Dobra, nieważne – odpowiedział Dziadzio Tadzio, wciąż się uśmiechając – niech mi pan lepiej powie czego pan tu szuka.
- Eee…szukam… szukam pewnej rzeczy… która jest tu dość długo – wyjąkał Stojan, zaskoczony tym, że Dziadzio Tadzio jeszcze go nie wykopał ze swojej piekarni, kiedy się dowiedział, że chciał go oszukać.
- Rozumiem – odpowiedział Dziadzio Tadzio, zdejmując okulary – a jaka to rzecz?
- Problem w tym, że nie wiem – powiedział zupełnie szczerze Stojan
- Aha, więc dlaczego pan myśli, że ta rzecz może być w mojej piekarni? – zapytał Dziadzio Tadzio
- Eee…
- No dobra, nie chce pan powiedzieć… ale niech mi pan chociaż powie, że nie chce nic ukraść…
- Eee… no, oczywiście, że nie – odrzekł Stojan – chciałem tylko poszukać.
- No dobra – zgodził się Dziadzio Tadzio – szukaj pan…
- Naprawdę? DZIĘKUJĘ! – ucieszył się Stojan i pocałował Dziadzia Tadzia w rękę.
- Dobra, dobra… tylko bez takich homoseksualnych zagrywek… - powiedział zażenowany Dziadzio Tadzio.
Stojan zaczął przeszukiwać stosy bułek, pączków i chlebowych pał. Później zaczął tarzać się po podłodze w poszukiwaniu jakichś tajnych klap, a na końcu poszedł na zaplecze, ale nigdzie nic nie znalazł. Kiedy z niego wychodził, zrezygnowany, zobaczył nagle, że pod ladą coś leży. Schylił się i podniosł to. Okazało się, że był to pączek.
- Panie Dziadziu Tadziu… eee, to znaczy Tadeuszu – odezwał się Stojan, ale Dziadzio Tadzio mu przerwał.
- To mój wnuk cię tu przysłał! – powiedział rozpromieniony Dziadzio Tadzio
- Eee… nie… raczej nie – odpowiedział Stojan – Proszę pana, ile ten pączek może mieć lat? Znalazłem go pod ladą…
Dziadzio Tadzio powąchał pączka.
- Blee… bardzo stary – odpowiedział – Około dwóch lat i 4 miesięcy. Dziwne, nigdy go nie widziałem… no, ale wie pan co u mojego wnuka?
- yyy… nie… to znaczy pana wnuk… pana wnuk nie żyje – powiedział Stojan. Uśmiech zszedł z twarzy Dziadzia Tadzia.
- Kim pan jest? – zapytał tym razem chłodno Dziadzio Tadzio.
- Przykro mi… - odpowiedział tylko Stojan i udał się do wyjścia. Chciał jak najszybciej wydostać się z tej piekarni. Kiedy dotarł do drzwi nacisnął klamkę i wyszedł na zewnątrz. Drzwi same się za nim zamknęły.
- Pff… ten se jeszcze pączka kupił – odezwał się Witłąk, który wraz z innymi czekał na zewnątrz – a gdzie jest horkruks, ja się pytam?
- TO jest horkruks! – odpowiedział Stojan
- Ten pączek? – zapytał Zimozimo, patrząc na niego z apetytem
- Nic z tego, Zimozimo… On ma ponad dwa lata.
- Ale… jak to możliwe, żeby pączek był horkruksem? – zapytał Pavlos
- Oj, gamonie – zniecierpliwił się Dyrozimo – to NIE pączek jest horkruksem tylko to co jest w środku! Daj mi tego pączka.
Stojan podał Dyrozimowi pączka. Dyrozimo rzucił go o ziemię, ale nic się nie stało. Próbował go zgnieść, ale pączek pozostawał nienaruszony.
- Uuu… no to widzę, że mamy kolejny problem… - powiedział niechętnie Dyrozimo.
- Noo, niestety… - zgodził się Strażnik Wymiarów.
- Musimy znaleźć jakiś sposób, by go otworzyć – powiedział Dilozimo.
- Yes, we do – przyznał Pavlos.
- A, właśnie Pavlosie. Gdybyś ty tam wszedł, byłoby o wiele łatwiej – powiedział Stojan.
- Zależy dla kogo – skrzywił się Pavlos – Tadzio zacząłby mnie wypytywać o wszystko i przez to wszystko zapomniałbym o horkruksie.
- Ej, a może już wrócimy, co? – zaproponował Strażnik Wymiarów
- Do hotelu? Możemy – odpowiedział Zimozimo
- Nie, nie do hotelu… do eee… namiotu w Anglii
- A co z hotelem? – zapytał Father Spider
- A co ma z nim być? – zdziwił się Strażnik Wymiarów – zapłaciliśmy im i powinni się cieszyć… dobra, chłopaki, ustawiajcie się!
- Wszystko w porządku, Stojanie? – zapytał Dyrozimo.
- Tak, tak… - odpowiedział nie do końca szczerze Stojan. Wciąż rozmyślał nad tym, co powie Dziadzio Tadzio, gdy się dowie całej prawdy o tym, że jego wnuk i Agnes nie żyją. Stojan nie spodziewał się, że Pavlos jeszcze Dziadziowi o tym nie powiedział.
Wszyscy złapali Strażnika Wymiarów za rękę i jak zwykle przenieśli się do innego wymiaru…
Środa 24 Lutego 2010
Przez następne dni, Dyrozimo nie znalazł sposobu na otworzenie pączka. Próbował wielu, ale żaden nie wypalił.
- Ku*wa! Ja już mam dość! Wy teraz popróbujcie – wściekł się Dyrozimo.
- Skoro ty nic nie wymyśliłeś przez tydzień, my tym bardziej - wzruszył ramionami Pavlos.
- Przyniosłem gazetki PV! – powiedział Zimozimo, który właśnie wszedł do namiotu.
- No to czytaj, Zimusiu. – odpowiedział Witłąk.
- No dobrze, więc… PV – zaczął Zimozimo, siadając na ziemi – zacznę od jednej z poprzedniego tygodnia. ‘Środa 17 Lutego 2010 PV!’ – wyrecytował Zimozimo – CO??? Nie, to niemożliwe!
- Co jest? – zapytał zaniepokojony Dyrozimo, po czym wszyscy się rzucili w stronę Zimozimo, by mu wyrwać gazetę. Ten jednak przycisnął ją do siebie.
- Jeśli będziecie się tak zachowywać, to nic nie przeczytacie PV! – ostrzegł ich Zimozimo. Wszyscy posłusznie usiedli z powrotem na swoich miejscach.
- No więc co jest? – ponaglił go Witłąk.
- ANIOŁ DREWNA ZAMORDOWANY! CIAŁO WIELKIEGO ZWOLENNIKA JORDANA ZMASAKROWANE PRZEZ ‘ŚWIĘTE KOZY’ – przeczytał na głos Zimozimo. Pavlos, Dilozimo i Stojan zatknęli usta ręką, Dyrozimo, Witłąk i Strażnik Wymiarów zrobili wielkie oczy, a Father Spider jak zwykle je zamknął.
- Czytaj dalej! – powiedział szybko Dyrozimo.
- Na polu niedaleko Pauleta, znaleziono zmasakrowane ciało Anioła Drewna. Jedno oko miał wydłubane, ale twarz wciąż była rozpoznawalna. Specjalista bez wątpienia uznał, że to robota od lat nieuchwytnych Świętych Kóz. Czytaj więcej na stronie 12 – przeczytał Zimozimo – Co to za Święte Kozy?
- Istnieje legenda – odezwał się niespodziewanie Father Spider – o tak zwanych Świętych Kozach. Niektórzy nazywają je także Wściekłymi Kozami. O ich istnieniu wiadomo tylko z opowieści świadków, którym jakimś cudem udało się uciec, albo tak jak w tym przypadku z gazety.
- Skąd o tym wiesz? – zapytał zdziwiony a zarazem zachwycony Zimozimo.
- My, ojcowie, nie zdradzamy sekretów naszej wiedzy – odpowiedział krótko Father Spider.
Zimozimo spojrzał na niego wku*wiony.
- Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Dyrozimo, kręcąc głową – Nie mogę uwierzyć, że Anioł Drewna w taki sposób został pokonany…
- Tym lepiej dla nas, no nie? – zapytał Witłąk – Jednego sku*wysyna mniej, co nie? Czytaj dalej, Zimochu.
- No dobrze PV. Co mu tu mamy? Aha PV! Jest coraz więcej wiadomości o ofiarach Assassina.
- Co mu chodzi po głowie? – zastanawiał się Stojan.
- Chce pewnie znaleźć Zimusia, hehehehe – zaśmiał się Król Witłąk, ale widząc, że nikt inny się nie śmieje, przestał.
- Yyy… Oho, jest też o walce – powiedział Zimozimo – O walce w której uczestniczył Witozimo, Dimozimo, Czarna i inni vs. Odkurzacz Nikodem, Szmata Patryk i Ściera Dominik. Zgadnijcie kto wygrał!
- Witozimo, Dimozimo i Czarna!!! – krzyknęli wszyscy.
- Taaaak GC! – zgodził się Zimozimo – No dobra, co my tu jeszcze mamy PV? O, jest kolejna walka! I to nie byle jaka walka! Tym razem na południu Szkocji. Uczestniczył w niej nawet sam Jordan! Piszą, że Zimo nie mieli żadnych szans… niestety… Odnieśliśmy wielkie straty. A prawdziwy koszmar zaczął się dopiero jak pojawił się Shata’an. Rozwalił wzrokiem chyba setkę naszych…
Dyrozimo, Dilozimo, Strażnik Wymiarów, Witłąk, Pavlos, Stojan i Father Spider skrzywili się.
- Ale jest jeszcze coś! – wtrącił Zimozimo – Na polu bitwy pojawił się… Assassin! I wiecie co się stało? Podobno był to imponujący widok! Shata’an i Assassin stanęli naprzeciwko siebie. Spojrzeli sobie prosto w oczy. Assassinowi nic się nie stało. Po kilku sekundach Shata’an zarzucił płaszczem i zniknął. Assassin spojrzał na osłupiałych Jordana i Mirandę. Po chwili się odwrócił i również odszedł, znikając w kłębach dymu…
Zimowa Stópka nie wyłączając Zimozimo zamilkła, rozmyślając. Nie mogli w to uwierzyć. Anioł Drewna nie żył, a Assassin miał jakieś nadprzyrodzone moce; o wiele silniejsze od Shata’ana. Zimozimo zastanawiał się kim może być ten Assassin i po czyjej jest stronie.
Piątek 26 Lutego 2010
Przez informacje, które przeczytał z gazety Zimozimo, Dyrozimowi wcale nie było łatwiej w odnalezieniu sposobu na otworzenie pączka. Wciąż rozmyślał, tak jak zresztą cała Zimkowa Stópka kim jest Assassin i do czego zmierza. Dzisiaj Dyrozimo przeleżał przed pączkiem prawie dwie godziny, bezmyślnie się w niego gapiąc i myśląc o tych wszystkich rzeczach, które wydarzyły się w ostatnich tygodniach.
Nagle zauważył na pączku jakieś dziwne znaki. Szybko usiadł i wziął pączka do ręki uważnie się im przyglądając. Były to runy.
- Chłopakiii! – zawołał, wbiegając do namiotu – Spójrzcie, to jest chyba jakaś wskazówka!
- Runy? – zapytał Pavlos, który dobiegł do Dyrozima jako pierwszy.
- Na to wygląda – ucieszył się Dyrozimo – To JEST wskazówka. Odczytanie ich zajmie mi kilka dni, ale wtedy będziemy wiedzieli gdzie jest horkruks… albo gdzie jest jakaś kolejna wskazówka…
Czwartek 4 Marca 2010
- No i jak, Dyrozimo? Odczytałeś te runy?
- Jeszcze nie, potrzebuję jeszcze kilku dni…
- Przecież już kilka dni temu potrzebowałeś kilku dni – zdziwił się Zimozimo, siadając obok Dyrozimo.
- To wcale nie jest takie łatwe jak ci się wydaje!!! – zdenerwował się Dyrozimo – Próbowałeś kiedyś tłumaczyć runy?
- Nie… - odpowiedział Zimozimo.
- Więc się nie wymądrzaj… aha, i jakby co, to nie jesteśmy już Zimo, tylko Kiciusiami, ok? – zapytał Dyrokiciuś
- Eee… a dlaczego?
- Bo czas zmienić nazwę!
- Ahaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa PV! – odpowiedział Zimokiciuś.
Poniedziałek 8 Marca 2010
- Mam, k***a! Mam! – wrzasnął Dyrokiciuś ze szczęścia.
- Odczytałeś znaki na pączku? – zapytał Zimokiciuś, który już biegł w jego stronę.
- Tak! Jestem geniuszem! Chodźcie tu wszyscy! – zawołał podekscytowany Dyrokiciuś.
Podjarani Pavlos, Stojan, Dilokiciuś, Father Spider, Witłąk i Strażnik Wymiarów rozsiedli się wokół Dyrokiciusia i Zimokiciusia.
- Nadeszła wielka chwila – szepnął Dyrokiciuś, zacierając ręce – No dobrze. Zaczynamy. Oto co pisze na pączku: ‘ HASŁO DO OTWORZENIA PĄCZKA BRZMI: JORDAN’
Na ostatnie słowo Dyrokiciusia, pączek zaczął się lekko trząść i po kilku sekundach jego górna część otworzyła się.
Dyrokiciuś popatrzył na wszystkich, szczerząc zęby. Pomacał w środku pączka i wyjął mały rulonik papieru. Rozwinął go. Wypadł z niego jakiś stary, zardzewiały klucz. Dyrokiciuś odrzucił rulonik papieru gdzieś na bok.
- Ten klucz – oznajmił Dyrokiciuś, podnosząc go pod światło i uważnie się mu przyglądając – jest najprawdopodobniej kluczem do ostatniego etapu poszukiwania horkruksa Jordana.
- A co jeśli właśnie ten klucz jest horkruksem? – zauważył Zimokiciuś.
- Klucz? Niee… nie sądzę – odpowiedział Dyrokiciuś.
- Lepiej zobacz, co pisze na tej karteczce – powiedział Pavlos.
- Co? Jakiej karteczce? – zdziwił się Dyrokiciuś, ale Zimokiciuś właśnie podał mu rulonik, który Dyrokiciuś odrzucił na bok.
Dyrokiciuś rozwinął rulonik. Był na nim dość długi ciąg runów. Spojrzał na wszystkich nieprzytomnie i zemdlał. Zimokiciuś podniósł rulonik.
- Ja pie*dole ;/ - westchnął – kolejny kod do rozszyfrowania.
Wtorek 9 Marca 2010
Czarna siedziała w Biblii i czytała kartkę z pytaniami jakie Pavlos Namber Tu będzie jej zadawał. Tymczasem za półkami Pavlos gadał z Witokiciusiem. Nagle do biblii wszedł Jordan i podszedł uśmiechnięty do Slave’a Butomierza, który siedział przy komputerze.
- Jak się czujesz? – zapytał Jordan.
- Dobrze, dyrektorze – odpowiedział Slave Butomierz.
Jordan kiwnął głową z uśmiechem na twarzy i podszedł do Czarnej.
- Witaj, młoda damo – przywitał ją – Widzę, że ciężko pracujesz.
- No… - odpowiedziała Czarna.
- Myślisz, że zdasz ten egzamin? – zapytał uprzejmie Jordan.
- No…
- Dobra dziewczynka – powiedział Jordan i pogłaskał Czarną po głowie. Odwrócił się i zaczął kierować się do wyjścia. Do Biblii nagle wpadł Bałer Brudnouchy.
- Dyrektorze – zwrócił się do Jordana – ma pan gościa. Mówi, że musi się z panem pilnie spotkać. Czeka w pana biurze.
- Dziękuję, Bałerze – powiedział Jordan i wyszedł z Biblii.
Bałer rozejrzał się po bibliotece. Napotkał wzrok Czarnej, która obserwowała całą sytuację, uśmiechnął się do niej i wyszedł.
- Ile razy mam ci ku*wa, powtarzać? – Czarna usłyszała głos Pavlosa Namber Tu zza półek – żebyś się nie śmiał, sku*wysynu? Jeszcze raz! Zaczynaj od początku…
Czarna korzystając z okazji, że Pavlos wku*wia się na Witokiciusia i nie zwraca uwagi na nic innego, wymknęła się z Biblii. Pomyślała, że skoro zamiast siedzieć bezczynnie, może trochę powęszyć. Od razu poszła pod drzwi gabinetu Jordana i przyłożyła głowę do nich.
- Niesamowite – słyszała stłumiony głos Jordana – Nie mogę w to uwierzyć! Pan, panie Bin Laden, tutaj?
- Tak jest, proszę pana – odpowiedział Bin Laden. Miał niski, uprzejmy głos – Przybyłem tutaj, by zaoferować… jakby to nazwać? Pomoc?
- Oczywiście, oczywiście – mówił Jordan – proszę siadać.
Czarna usłyszała szuranie krzeseł. Ona też nie mogła w to uwierzyć. Bin Laden tutaj?
- A więc od początku – powiedział Jordan – Skąd pan przybywa?
- Ach… Przybywam tutaj z wymiaru 0.1. Och, tak… nie tylko Kiciusie mają kogoś zdolnego do przemieszczania się pomiędzy wymiarami – odpowiedział z dumą Bin Laden.
- Ach naprawdę? Miło mi to słyszeć. No dobrze, ale co jest pańskim głównym celem?
- Jak pan wie – zaczął Bin Laden – Jestem bardzo poszukiwaną osobą… szczególnie w tamtym wymiarze. Ukrywałem się przez wiele miesięcy. No ale w końcu poznałem tych z Telepo… to znaczy… znalazłem możliwość przejścia do innych wymiarów. Nigdy o tym nie miałem nawet pojęcia. No ale jak sam pan się z pewnością domyśla była to dla mnie szansa na nowe życie. Dowiedziałem się o pana Armii i pomyślałem, że mógłbym się na coś przydać. Jednak najpierw, tak jak pan mówił, moim ‘głównym celem’ jest zniszczenie wymiaru 0.1! Nie daruję im tego! Zniszczę ich wszystkich… no dobrze, ale w zamian za to, mógłbym panu pomóc.
- Jak? – zapytał po chwili, zamyślony Jordan.
- Słyszałem, że szuka pan Zimowej Stópki – odpowiedział Bin Laden – Ja mógłbym bardzo pomóc w jej odnalezieniu! Ale nie tylko w tym. Mógłbym również pomóc w innych pańskich zadaniach. Jeśli tylko pan by zechciał… Niepokoi mnie jednak jedna sprawa. Otóż śmierć Anioła Drewna. Słyszałem, że był to bardzo wielki człowiek i…
- No cóż – powiedział Jordan – Anioł Drewna to już przeżytek. Mam jeszcze wielu moich zaufanych przyjaciół, takich jak Anioł Ryby czy Miranda. Jest też wielu dobrze rokujących na przyszłość: Mój brat; Jakub, Pavlos Namber Tu, który hipnotyzuje polskich uczniów, Bałer Brudnouchy czy też Wampir.
- Kim jest Wampir? – zapytał Bin Laden.
- Ach, no tak… ty nie słyszałeś o tym sławnym Wampirze – odrzekł Jordan – Ach, pamiętam te nagłówki gazet; SŁYNNY WAMPIR Z YORKU ZNÓW ATAKUJE! Parę lat temu w okolicach Yorku grasował tak zwany Wampir. Atakował młode kobiety… Teraz jest u nas. Pomyśleliśmy, że może nam się przydać. Tak między nami mówiąc to syn Dyrokiciusia, no wiesz… tego przyjaciela Zimokiciusia. Ale spokojnie… jestem pewny, że Wampir jest po naszej stronie. Wyrzekł się swojego ojca. Poza tym Dyrokiciuś i inni myślą, że jego syn jest teraz w Brazylii…
Czarnej mocniej zabiło serce. A więc Zimokiciuś miał rację. Syn Dyrokiciusia jest ZŁY. A Dyrokiciuś tak był przekonany o świętości swojego synalka!
- Mogę w czymś pomóc? – usłyszała czyjś głos za sobą. Odwróciła się. Stał nad nią… Wampir. Nie mogła wydobyć z siebie dźwięku.
- Ach, czekasz na dyrektora, prawda? – zapytał Wampir, serdecznie się uśmiechając – Prawda, dziewczynko?
- Eee… tak… Ja… ale już nieważne – jąkała się Czarna – To ja… już… może… - i szybko stamtąd odeszła, starając się nie biegnąć. Teraz musiała znaleźć miejsce, gdzie w spokoju będzie mogła napisać SMS-a do Zimokiciusia.
*
- Ej, panowie, Czarna wysłała SMS-a! – oznajmił Zimokiciuś, chodząc dookoła i szpanując swoją komórką – O ku*wa!
- Co się stało? – zapytał Pavlos, który tak jak wszyscy inni, oprócz Dyrokiciusia zajmował się swoimi sprawami; Dyrokiciuś próbował rozszyfrować napis z kartki z pączka.
- Czarna pisze, że Bin Laden chce dołączyć do Armii Światła! – powiedział Zimokiciuś – Ale jak on do cholery się tu dostał? Strażniku, wiesz coś o tym?
- Z tego co mi wiadomo nie tylko Strażnik Wymiarów ma prawo przedostawać się pomiędzy wymiarami – wtrącił niespodziewanie Father Spider – jest też do tego zdolna Teleportoria…
- Teleportoria? – zdziwił się Dyrokiciuś – TA Teleportoria? Na czele z Teleporterem?
- Właśnie ta.
- O czym oni mówią? – zapytał Zimokiciuś pozostałych, ale wszyscy kiwali przecząco głowami.
- No dobra – wzruszył ramionami Zimokiciuś – Co jeszcze pisała… CO? Pavlos Namber Tu ich hipnotyzuje?
- Niech ucieka – powiedział stanowczo Dyrokiciuś – Niech razem z Witokiciusiem uciekają. Pavlos Namber Tu ich tam jeszcze wszystkich pozabija!
- Ale po co? Skoro teraz wie, że ich chce hipnotyzować, to chyba się już nie dadzą zahipnotyzować? – zauważył rozsądnie Zimokiciuś – A tak to mamy przynajmniej szpiegów, którzy mówią co się dzieje w szkole.
- Co jeszcze pisała? – zapytał Pavlos
- Hmm… co ona tu jeszcze napisała… Ha! – wykrzyknął Zimokiciuś – Wiedziałem! Po prostu to wiedziałem!
- Co znowu? – zapytał Stojan.
- Dyrokiciusiu, taki byłeś pewny? Taki ku*wa byłeś pewny, że twój synek jest niewinny! No to sobie zobacz tego SMS-a! Są w nim słowa Jordana! – Zimokiciuś podetknął swoją komórkę pod nos Dyrokiciusiowi. Dyrokiciuś przeczytał SMS-a i popatrzył na Zimokiciusia. Jego oczy nie miały żadnego wyrazu.
- No i co? – zapytał Zimokiciuś, z nutą jakiejś szaleńczej satysfakcji w głosie – Twój syn cię okłamał! Powiedział, że jest w Brazylii! A Czarna go widziała na własne oczy. Tutaj!
- Tak, Zimokiciusiu – odpowiedział spokojnie Dyrokiciuś – Myliłem się. Ty dobrze podejrzewałeś. Co mogę teraz zrobić? Mogę cię jedynie przeprosić, że się z tobą nie zgadzałem. Czego jeszcze ode mnie oczekujesz?
Teraz Zimokiciuś nie miał co powiedzieć. Pokiwał lekko głową do Dyrokiciusia i poszedł na drugi koniec namiotu. Przez resztę dnia, Dyrokiciuś chodził po namiocie jak opętany, bo nie mógł przez to wszystko się skupić na tłumaczeniu run.
Piątek 12 Marca 2010
Dyrokiciusiowi było trudno przetłumaczyć runy, gdyż nie mógł przestać myśleć o wiadomościach, jakie Czarna przesłała ostatnio Zimokiciusiowi. Mało tego, w gazecie pojawił się artykuł, że Elvis Presley i Michael Jackson żyją, tylko się ukrywają i że pod szkołą ostatnio nawet widziano Elvisa GC.
Wtorek 16 Marca 2010
Zapadała noc. Pavlos, Stojan, Witłąk i Strażnik Wymiarów kładli się już spać. Father Spider i Dilokiciuś byli jeszcze na zewnątrz i się kąpali w rzece. Dyrokiciuś siedział skupiony nad karteczką, która była w pączku, a Zimokiciuś właśnie wszedł do namiotu, z ręcznikiem zawieszonym na karku. Już zmierzał w kierunku swojego śpiwora, gdy nagle Dyrokiciuś oznajmił:
- Mam to, chłopaki! Pierwsze słowo na tej kartce to ‘Adres’. Teraz tylko będę musiał przetłumaczyć ten adres i myślę, że uda mi się to zrobić do końca tygodnia.
- Brawo – powiedział Zimokiciuś, klepiąc Dyrokiciusia po plecach, po czym rzucił swój ręcznik gdzieś w kąt i położył się do swojego śpiwora.
Po około pięciu minutach wrócił Father Spider, a po nim Dilokiciuś. Oboje od razu poszli do swoich śpiworów, życząc każdemu dobranoc. Nikt jednak nie mógł spać, bo Dyrokiciuś wciąż tłumaczył runy, przy małej lampce. Wszyscy kazali mu ją wyłączyć i kłaść się spać, ale on za każdym razem mówił tylko ‘mhm’ i dalej robił swoje. Najbardziej marudził Stojan…
- No wyłącz tą lampkę, no – mówił – Wyłączaj, nie mogę spać (…) No wyłącz ją (…) Możesz ją wyłączyć?
Wku*wiony Dyrokiciuś nagle z całej siły walnął w wyłącznik i położył się do swojego śpiwora, gadając pod nosem o takich, którzy nic sami nie robią i tylko denerwują innych.
Wszyscy oprócz Dyrokiciusia i Zimokiciusia w końcu zasnęli. Obydwoje leżeli w kompletnej ciszy, przerywanej tylko pochrapywaniami kolegów. Nagle, usłyszeli jakiś szelest na zewnątrz.
- Dyrokiciusiu – szepnął Zimokiciuś poprzez ciemność – słyszałeś to?
- To tylko wiatr – odszepnął Dyrokiciuś – a teraz śpij.
Nie minęło kilka sekund, a krzaki na zewnątrz znowu zaszeleściły.
- To też tylko wiatr? – zapytał Zimokiciuś
- Śpij, nie zawracaj sobie głowy jakimiś bzdurami – odburknął Dyrokiciuś i przewrócił się na drugi bok.
Po paru minutach, szelest krzaków wydawał się być coraz wyraźniejszy i coraz głośniejszy. Zimokiciuś jednak nic nie mówił, nie chcąc zdenerwować Dyrokiciusia. Po wyjątkowo głośnym szeleście, Dyrokiciuś zerwał się na równe nogi.
- Co to jest? – szepnął wystraszony Zimokiciuś.
Dyrokiciuś pokręcił głową, kładąc palec wskazujący na ustach. Podszedł na palcach do wyjścia i je powoli odpiął. Wyjrzał na zewnątrz. Lało jak z cebra. Ostrożnie odwrócił głowę w stronę Zimokiciusia. Zimokiciuś w swoim śpiworze patrzył na niego wystraszonym wzrokiem. Inni zaczęli się budzić.
- Co się dzieje? – zapytał Pavlos, ziewając.
- KRWA, ĆŚŚHO! – powiedział Dyrokiciuś przez zęby, szybko zapinając wejście do namiotu.
- Co jest? – zapytał zaspany Stojan – Już nie dacie się człowiekowi normalnie wyspać?
- Na zewnątrz ktoś jest – szepnął Dyrokiciuś. Na chwilę zapadła cisza. Słychać było tylko krople deszczu uderzające o dach namiotu. Nagle pobliskie krzaki zaszeleściły tak mocno, że Zimokiciuś podskoczył i ukrył się za Strażnikiem Wymiarów.
Dyrokiciuś popatrzył po wystraszonych twarzach jego towarzyszy.
- Ma ktoś latarkę? – szepnął.
- Ja mam – odszepnął Strażnik Wymiarów, podchodząc do Dyrokiciusia i mu ją wręczając.
- Dziękuję – odpowiedział Dyrokiciuś, po czym odwrócił się i ponownie, powoli odpiął wejście. Wyszedł ostrożnie na zewnątrz, za nim Strażnik Wymiarów. Dyrokiciuś włączył latarkę.
- Kto tu jest? – rzucił Dyrokiciuś, próbując dostrzec coś w świetle latarki.
Krzaki zaszeleściły po raz ostatni i Dyrokiciuś ujrzał zarys jakiejś ciemnej postaci. Trzymała ręce w górze.
- Nie strzelajcie! Jestem przyjacielem! – oznajmiła postać. Był to męski głos.
- Podejdź tu – rozkazał Strażnik Wymiarów, przekrzykując deszcz.
- Nie strzelajcie – powtórzył mężczyzna; miał całą twarz zakrytą kapturem, kulił się i wciąż trzymał ręce w górze.
- Pokaż twarz – powiedział Dyrokiciuś, gdy mężczyzna był już około pięciu metrów od nich.
Mężczyzna powoli zdjął kaptur. Dyrokiciuś upuścił latarkę, zatykając sobie usta dłońmi. Strażnik Wymiarów podniósł ją natychmiast i poświecił na nieznajomego.
- Ja cię chyba skądś znam – powiedział Strażnik Wymiarów swoim Irlandzkim akcentem, marszcząc czoło i wpatrując się w poharataną twarz mężczyzny.
- NIEMOŻLIWE!!! BITŁĄK!!!??? – To Zimokiciuś wybiegł z namiotu. Z wewnątrz zaczęły dobiegać zdziwione głosy, po czym wszyscy wysypali się na dwór.
- Tak, tak, to ja. – powiedział uradowany nieznajomy – miło was znowu widzieć, przyjaciele.
- ALE CO? JAK? JAK TO MOŻLIWE? – zdziwił się Dilokiciuś.
- Przecież on nie żyje! – powiedział Stojan.
- BITŁĄK! – wyszczerzył zęby Father Spider.
- Niesamowite – powiedział Pavlos, kręcąc głową.
- A-ale jak… j-jak to? – niedowierzał Dyrokiciuś – to nie może być prawda!
Bitłąk się tylko uśmiechał, widząc zaskoczone miny swoich przyjaciół.
- To on – powiedział Zimokiciuś, z sekundy na sekundę coraz szerzej się uśmiechając – To on! TO ON! Słyszycie??? TO BITŁĄK! BITŁĄK ŻYJE!!! BITŁĄK WRÓCIŁ!!!
- Myślałem, że gazety kłamią – wykrztusił Dyrokiciuś; był wyjątkowo spokojny – Ale jednak nie! To byłeś ty! Od tamtej chwili obiecałem sobie, że przestanę wierzyć tym szmatławcom, ale jednak mieli rację. Ty żyłeś! Byłeś na Drugiej Wojnie Zimowej. Byłeś tam, prawda?
- Tak – odpowiedział Bitłąk, szczerząc zęby – Byłem tam. Ale to długa historia!...
- Pavlos Namber Tu mówił, że z tobą skończył – powiedział podejrzanie Witłąk; tylko on zdawał się być niezadowolony – powiedział, że cię zabił. Wtedy, w puszczy…
- Tak jak już mówiłem, Witłąku, to długa historia – odrzekł spokojnie Bitłąk – i jeśli zechcecie jej wysłuchać, chętnie wam ją opowiem.
Wszyscy oprócz Króla Witłąka, uśmiechali się coraz bardziej.
- No to wchodź do środka! – uprzejmie zachęcał Bitłąka Strażnik Wymiarów – wiecie co? Ja może wezmę jakąś herbatkę z innego wymiaru, a wy w tym czasie przywitacie Bitłąka jak należy, co wy na to?
- Herbatkę? A nie można by jakiejś wódeczki? – zapytał Dyrokiciuś
- Ekhem, Zimokiciuś nie może… - odrzekł dyskretnie Strażnik Wymiarów
- No dobra, niech będzie i ta herbatka – odpowiedział zrezygnowany Dyrokiciuś – byle szybko.
Strażnik Wymiarów zasalutował i zniknął.
Kiedy wchodzili do namiotu każdy chciał być jak najbliżej Bitłąka, (oprócz Króla Witłąka) jednak Dyrokiciuś był najszybszy.
- Nie mogę uwierzyć! – powiedział – Naprawdę… Nie mogę…
- Hehehe – zaśmiał się Bitłąk – Nawet nie wiecie, jak trudno was było znaleźć, Zimowa Stópko.
- Właśnie, co ci się stało z twarzą? – zapytał Dyrokiciuś.
- Ach, to też długa historia – Bitłąk machnął ręką – wszystko wam opowiem po kolei.
Strażnik Wymiarów wrócił po niecałej minucie. Miał dziewięć kubków, pełnych niezbyt smakowicie wyglądającej herbaty. Dał każdemu po jednym i jeden zostawił sobie.
- No to opowiadaj, Bitłąku – zachęcił go Strażnik Wymiarów, kiedy wszyscy siadali w kółku, w rękach trzymając kubki z przepyszną herbatką i wpatrywali się w Bitłąka, by zaczął opowiadać.
- No dobrze – odchrząknął Bitłąk – Dziwnie się czuję, jak tak wszyscy na mnie patrzą… no ale dobra, zaczynam. OK, więc chyba znacie historię o tym jak obserwowaliśmy z Pavlosem Namber Tu kryjówkę Czarnych Kotasów w południowej Szkocji, prawda?
- Tak – wszyscy odpowiedzieli chórem.
- I dokąd doszliście?
- Do momentu, kiedy zostaliście przyłapani i uciekaliście, ty zostałeś zraniony, Pavlos Namber Tu ‘uciekł’ na chwilę, a później wrócił by cię zabić – odpowiedział najszybszy Zimokiciuś – No i właśnie tego nie rozumiemy. Wrócił by cię zabić. Chyba musiał się upewnić, że naprawdę nie żyjesz, ale ty jednak powracasz po ponad pięciu miesiącach i żyjesz. Cały i… prawie zdrowy. Jak to możliwe?
- No tak, tutaj właśnie się to wszystko zaczyna – przyznał Bitłąk – Tak było. Uciekaliśmy. Byli już blisko. Ja nagle dostałem w nogę. Nawiasem mówiąc do dziś ją jeszcze czuję. Każę Pavlosowi uciekać, każę mu mnie zostawić. A on? On wrzeszczy, że nigdy mnie opuści, że woli zginąć niż zostawić przyjaciela. Jednak w końcu mi się udało. W końcu przekonałem go, by ratował swoje życie. Jak odbiegał, był cały zapłakany, wciąż się odwracał, ale jednak biegł. Gdy mi zniknął z oczu, usiadłem pod drzewem, czekając na śmierć z ręki jakiegoś Czarnego Kotasa. Nagle pojawił się nade mną Pavlos Namber Tu, nie było na jego twarzy ani śladu płaczu ani rozpaczy, a przed kilkoma jeszcze sekundami wyglądało to tak autentycznie… powiedział ‘żegnaj’ i strzelił mi prosto w serce. Krzyknął do przybywających Czarnych Kotasów, że załatwione; że mogą zabrać moje ciało, a on sam gdzieś odbiegł.
- Jak to mogłeś słyszeć? – zapytał podejrzliwie Zimokiciuś – po tym jak Pavlos Namber Tu strzelił ci… jak to mówiłeś ‘prosto w serce’…
- Ale nic mi nie zrobił! – wyjaśnił Bitłąk – nawet mnie nie zabolało. To musiały być ślepaki, albo coś w tym rodzaju. Zawdzięczam życie temu, kto mu naładował broń ślepakami. Ale dziwi mnie w tym jedno. Ta rozpacz na twarzy Pavlosa Namber Tu była taka prawdziwa, taka autentyczna… ale mniejsza z tym! Jaki miał cel w tym, że najpierw odbiegł, a potem wrócił i chciał mnie zabić? Nie mógł po prostu zabić mnie od razu? Albo nie mógł zostawić mnie tym Kotasom? Zupełnie jakby inna osoba… Przez te wszystkie miesiące tyle o tym myślałem i nic nie zdołałem wymyślić…
- A może to BYŁA inna osoba… - mruknął zamyślony Dyrokiciuś.
- Co? – zdziwił się Bitłąk.
- Może… może to nie była ta sama osoba – zasugerował Dyrokiciuś.
- Nie rozumiem – Bitłąk zmarszczył czoło.
- No dobrze. Powiedzmy, że mamy dwóch Pavlosów. Pavlos dobry i Pavlos zły. Pavlos dobry, to ten który odbiega od ciebie zapłakany, a Pavlos zły, to ten który z zimną krwią cię zabija. Pavlos dobry odbiega, i wtedy kiedy ty już nie możesz go zobaczyć, wyskakuje na niego Pavlos zły. Przywiązuje Pavlosa dobrego do drzewa, knebluje mu usta i wraca do ciebie. Strzela ci prosto w serce. Jakimś cudem w jego broni znalazły się ślepe naboje. To ci ratuje życie, jednak on o tym nie wie. Gdy widzi zbliżających się Czarnych Kotasów, wraca do miejsca, gdzie przywiązał Pavlosa dobrego. Wyciąga z niego siłą dokładnie co się stało, a potem… nie wiem. Torturuje go? Zabija? Pavlos zły udaje się do nas do szkoły i gada nam całą historyjkę, którą wyciągnął z Pavlosa dobrego. Próbuje z nas wyciągnąć informacje, jedzie z wami na grób mojego brata, a potem wraca do szkoły, by zabić mnie i porwać Zimokiciusia. Na szczęście pojawia się Witłąk i go zabija. Jego plan mógłby się powieść doskonale. Teraz tylko nie wiemy gdzie jest Pavlos dobry, no i czy w ogóle jeszcze żyje.
- Niesamowite – Bitłąka zatkało – nigdy bym na to nie wpadł. A ta teoria wydaje się jeszcze najbardziej prawdopodobna. Masz rację. To byli dwaj zupełnie inni ludzie…
- Wychodzi na to, że mamy teraz trzech Pavlosów Namber Tu – policzył Father Spider.
- Trzech? – zdziwił się Bitłąk – Jak to trzech?
- Trzeci pracuje teraz w szkole – wyjaśnił Zimokiciuś – Strażnik Wymiarów przez przypadek go tu przysłał…
- Ile razy mam wam powtarzać? – zdenerwował się Strażnik Wymiarów – On się sam wpieprzył! Ja go nie chciałem tu przyprowadzić. Poza tym sto razy już was za to przepraszałem…
- Dobra, dobra, dobra – uspokoił go Dyrokiciuś – mów, Bitłąku, co było dalej.
- Co było dalej? – zapytał nieprzytomnie Bitłąk – Aha! Grupka Czarnych Kotasów na czele z Pakoosem i Kalesonymojejżony dobiegła do mnie. Podniosłem ręce do góry i błagałem, żeby mnie nie zabijali. Pakoos powiedział, że myślał, że Pavlos Namber Tu mnie zabił. A ja mu na to odpowiedziałem, że mogę się jeszcze przydać; że mogę im pomóc, zdradzając sekrety… jak się wtedy nazywaliśmy? Aha! Sambele. Więc mu powiedziałem, że mogę zdradzić najskrytsze sekrety Sambelów. Zaprowadzili mnie więc do Jordana. Zostałem z nim sam na sam. Powiedziałem, że nic mu nie powiem! On mi na to, że mam wybór: albo mu powiem, albo mnie zamknie w lochach. Ja milczałem, więc razem z Aniołem Drewna i Aniołem Ryby zaprowadzili mnie do lochów pod kryjówką. Do żarcia dawali mi srakę Kalesonymojejżony, a do picia wodę. Co kilka dni, ktoś do mnie przychodził i pytał się czy zmieniłem zdanie. Moja odpowiedź zawsze była taka sama. Kiedy minął miesiąc, wiedziałem, że Jordan już dłużej nie będzie czekał. Wiedziałem, że miał zamiar ze mną siłą wyciągnąć informacje o Sambelach. Jednak ja przez ten miesiąc nie próżnowałem. Nocami kopałem tunel, by się stamtąd wydostać. Na początku Listopada był już gotowy. W końcu pewnej nocy, postanowiłem się stamtąd wydostać. Na koniec tunelu dotarłem po około pięciu minutach. Byłem już w tym lesie. No i co dalej? Już miałem gotowy plan. Musiałem się dostać na Heathrow. Ale nie wiedziałem gdzie iść. Pobiegłem gdziekolwiek. Do jakiejś cywilizacji dobiegłem po około godzinie. Było to jakieś małe Szkockie miasteczko. Na szczęście łatwo było znaleźć postój taksówek. Kazałem im zabrać mnie jak najdalej stamtąd. Nie mogłem pozwolić by Jordan mnie dogonił, szczególnie, że już byłem tak blisko od zwiania mu sprzed nosa. Na Heathrow dojechaliśmy nad ranem. Kupiłem bilety do Tegucigalpy w Hondurasie. Lot miałem po południu…
- Dlaczego akurat Honduras? – zapytał Dyrokiciuś
- Musiałem uciec jak najdalej – wyjaśnił Bitłąk – Mogłem wybrać jakiś inny kraj. Dlaczego więc wybrałem Honduras? Cóż, wiedziałem, że w Anglii za bardzo się teraz nie mogę pokazywać. A zamiast tylko zawadzać, mogłem pomóc…
- No właśnie – wtrącił Zimokiciuś – dlaczego nigdzie nie słyszeliśmy o wielkiej klęsce Armii Światła? Dlaczego nie było tych wielkich tytułów w gazetach „KRÓL BITŁĄK CUDOWNIE ZMARTWYCHWSTAJE I UCIEKA WIELKIEMU JORDANOWI”? Może Jordan cały czas myśli, że jesteś tam, w podziemiach kryjówki Czarnych Kotasów?
- Bardzo nieprawdopodobne – odrzekł Bitłąk – Jordan na pewno zatuszował tą sprawę. Na 100% upewnił się, że nie wyjdzie to na światło dzienne. Dziwne… ale przez cały pobyt w Hondurasie, zdawało mi się, że ktoś mnie cały czas śledzi.
- Nie rozumiem jednego – przerwał mu Dyrokiciuś – Kiedy Pavlos Namber Tu był bliski zabicie mnie, wtedy w szkole, powiedział, że Jordan nieźle się na niego wkurzył, że zabił Bitłąka. O co chodzi? Przecież Pavlos nie zabił Bitłąka. I Jordan dobrze o tym wiedział!
- Jedyną możliwą teorią – powiedział Bitłąk – jest ta, że Jordan chciał utrzymać Pavlosa Namber Tu w przekonaniu, że Bitłąk nie żyje. Pavlosowi powiedział, że jest zły na to, że zabił Bitłąka, który mógł im przekazać cenne informacje. A tak naprawdę był zły na Pavlosa, że rozstrzelał Bitłąka ślepakami. Nie wiem… ja nie jestem żadnym z nich, więc nie wiem…
- Kontynuuj, Bitłąku! – rozkazał Stojan.
- Ach, na czym to ja skończyłem? – zastanawiał się Bitłąk – A, no tak. Na Hondurasie. Dlaczego tam przyjechałem? Ponieważ tak jak mówiłem, chciałem pomóc. Chciałem się dowiedzieć czegoś o tym jak pokonać Jordana. Słyszałem wiele o honduraskich wróżkach. Słyszałem, że przepowiednie tamtejszych wróżek sprawdzają się bardzo często. Chciałem wiedzieć, co one mają do powiedzenia na temat Jordana…
- Ooo, dobry pomysł – powiedział Zimokiciuś.
- No więc, poszedłem do jednej kilka dni po moim przylocie – powiedział Bitłąk – Zapytałem się ‘Czy znasz sposoby na pokonanie największego łotra w historii?’, a ona mi na to „Zapewne chodzi o strasznego Jordana! Aaach! Tak! Znam sposób na pokonanie go! I to nie jeden!”… No i później powiedziała mi trzy przepowiednie. Pierwsza brzmiała jakoś tak:
Pod koniec wieku, na świat przyszedł chłopiec
Posiada on moc wielką
Pokona on króla ciemności
Jednak by to uczynić
Znaleźć musi kolekcję
Największego wroga swego
Gdy już to zrobi
Stawi mu czoła
A wtedy zło odejdzie na zawsze
- Śmierdzi mi tu amatorszczyzną – skrzywił się Stojan.
- A ty zawsze musisz wszystko krytykować – wkurzył się Father Spider – Bitłąku, ta przepowiednia jest chyba oczywista. Chodzi o Zimokiciusia!
- Tak jest – przyznał Bitłąk – Drugiej dokładnie nie pamiętam, ale wiem, że była o jakimś rycerzu, żyjącym setki lat temu w Europie środkowej. Założył jakiś klan. Jedyną część, którą pamiętam, to:
Gdy król ciemności będzie u szczytu
Pojawi się najstarszy członek
Tamtego klanu
Nie będzie miał z nim problemu
Bo dobro od zła jest lepsze
Mówiła, że ten klan został założony w piętnastym wieku. Zna ktoś jakiś klan, założony w tamtym czasie?
- Pewnie! – krzyknął Pavlos, pstrykając palcami – Klan Adamczyków! Jestem pewny, że chodzi o niego. Najstarszy jego członek jest w tej chwili w Kraśniku. To Dziadzio Tadzio! On jest najstarszym Adamczykiem. Ale zaraz… Przepowiednia mówi, że najstarszy członek pokona Jordana?
- Tak, Pavlosie – odpowiedział Bitłąk, uśmiechając się do niego.
- Super! – ucieszył się Zimokiciuś – Dziadzio Tadzio rządzi!
- Trzecia – rzekł Bitłąk – brzmiała tak:
Na świecie istnieje osoba
Z pozoru gówno jest warta
A jednak przeżyła
Jako jedyna
Atak Świętych Zwierząt
Jest ona wyznaczona
By pokonać zło
Rozpieprzyć Jordana
I całą jego Armię!
- Wiem, wiem, WIEM! – ryknął Dyrokiciuś – Chodzi o…
- …PANIĄ POLKĘ!!! – wrzasnęli wszyscy.
- Jak to? – zdziwił się Bitłąk.
- Widziałem Panią Polkę – wyjaśnił Dyrokiciuś – kiedy byłem na polowaniu. Jakieś kilka miesięcy temu… Byłem na polowaniu i ją postrzeliłem…
- Nie postrzeliłeś, tylko zastrzeliłeś – poprawił go Zimokiciuś.
- Strzeliłem do niej – przyznał Dyrokiciuś – ale ona i tak była ledwie żywa. Była cała poraniona! Założę się, że to od Świętych Kóz. A te kozy to Święte Zwierzęta z przepowiedni. To pasuje najbardziej. No bo co innego?
- A co jeśli Pani Polka żyje? – zaproponował Zimokiciuś – Co jeśli już jej tam nie ma, tylko uciekła?
- Warto by sprawdzić – powiedział Dilokiciuś.
- To co? – zapytał Strażnik Wymiarów, zacierając ręce – Jedziemy sprawdzić, czy wciąż tam jest?
- Nie teraz – odpowiedział stanowczo Dyrokiciuś – Zrobimy to jutro. Dzisiaj musimy się porządnie wyspać.
- No, dobra. – powiedział Bitłąk - Podsumowując, mamy Zimokiciusia, Dziadzia Tadzia i Panią Polkę. To, że ta ostatnia żyje, jest mało prawdopodobne. Zostają nam Zimokiciuś i Dziadzio Tadzio.
- Ale nie skreślajmy Pani Polki – przerwał mu Dyrokiciuś – Jutro sprawdzimy czy wciąż tam jest. No dobrze, ale co zrobiłeś dalej Bitłąku?
- Zostałem w Hondurasie jeszcze ponad miesiąc. Nie miałem pieniędzy na bilet powrotny do Anglii, a wiedziałem o tym co się tu dzieje; o Zimowej Stópce, o tym, że Jordan znowu przejął szkołę i w ogóle. Musiałem wam przekazać to, co powiedziała mi ta wróżka, najszybciej jak to było możliwe. Tak jak już wcześniej mówiłem, miałem wrażenie, że jestem śledzony. Musiałem się stamtąd wydostać za wszelką cenę. W Boże Narodzenie wpadłem na szaleńczy pomysł. Rozbiegłem się na plaży ze wschodniej strony Hondurasu i wskoczyłem do oceanu. Postanowiłem przepłynąć Atlantyk wpław…
- Żartujesz? – zdziwił się Zimokiciuś, podczas gdy inni wydawali okrzyki, takie jak ‘Wow!’ albo ‘Och!’.
- Nie żartuję, Zimokiciusiu – ciągnął Bitłąk – Przepłynięcie oceanu zajęło mi tydzień. Do Walii dopłynąłem w Nowy Rok. Jedyne pożywienie jakie miałem to moje włosy i woda z oceanu. Kiedy byłem już na lądzie, popędziłem do jakiejś restauracji, wyjeść się za wszystkie czasy. No a potem próbowałem znaleźć was. Gdy w Anglii spadł śnieg, przyszedł mi do głowy pomysł, by wpaść pod szkołę i zobaczyć czy nie ma jakiejś wojenki. Wtedy mogłem się zapytać Witokiciusia co i jak…
- To jednak to była prawda – przyznał Zimokiciuś – Naprawdę cię tam widzieli…
- Mówię wam, tyle się wymęczyłem, żeby was znaleźć… - powiedział Bitłąk, kręcąc głową – No ale w końcu jestem.
- Czemu nie pijecie swojej herbatki? – zapytał Strażnik Wymiarów, którego kubek już w połowie opowieści Bitłąka był pusty.
- Może się położymy spać, co? – zaproponował Dyrokiciuś - Zimokiciusiu, masz jakiś zapasowy śpiwór?
- Niii GC – odpowiedział Zimokiciuś.
- Trudno – Dyrokiciuś wzruszył ramionami – Bitłąk może spać w moim.
- Ja śpię na ziemi – odpowiedział Bitłąk.
- No dobra, to kładźmy się spać! – rozkazał Dyrokiciuś – Jutro czeka nas ważny dzień!
Środa 17 Marca 2010
Była pierwsza w nocy. Witłąk jako jedyny w namiocie nie spał. Spojrzał na wejście do namiotu; było otwarte. Światło księżyca oświetlało twarz Zimokiciusia. Spał z otwartymi ustami. Witłąk mało co nie parsknął śmiechem. Wstał i po cichu przeszedł koło swoich kolegów. Wyszedł z namiotu. Przy rzece stał Bitłąk z rękami w kieszeniach. Witłąk patrzył przez około pół minuty na jego tył. Włożył rękę do kieszeni; upewnił się, że ma w niej nóż. Powoli podszedł w stronę Bitłąka i położył mu rękę na ramieniu.
- Hej, Bitłąk – przywitał go.
- Och, Boże, ale mnie przestraszyłeś! – powiedział Bitłąk, łapiąc się za serce – Czemu nie śpisz?
- Nie mogę spać – powiedział Król Witłąk wymijająco – a ty?
- Ja też nie mogę – odpowiedział Bitłąk, wzruszając ramionami – myślę o tym co powiedział Dyrokiciuś… O tych Pavlosach i w ogóle.
Witłąk tylko kiwnął głową. Stali i patrzyli się przed siebie przez kilka minut, obydwoje zamyśleni. Witłąk zerknął na Bitłąka. Bitłąk zdawał się nie zwracać uwagi na nic, co go otacza; był pogrążony we własnych myślach.
- No i co? – zapytał nagle wyzywająco Witłąk – Teraz jak wróciłeś, myślisz, że zajmiesz moje miejsce, co?
- CO? – zapytał Bitłąk nieprzytomnie.
- Nie udawaj – powiedział Witłąk zimnym głosem – Chcesz znowu zostać królem, tak? Przypałętałeś się tu tylko po to, żeby mi powiedzieć, że już nie będę królem, tak?
- C-co? Ja nigdy… nawet o tym nie pomyślałem… Ja… nie chcę być królem – jąkał się Bitłąk.
- Czyżby? To po co tu przylazłeś? Po co? Na pewno, po to żeby odebrać mi moje królestwo! NIE ODZYWAJ SIĘ! – uprzedził go Witłąk; wyglądał teraz jak szaleniec – Ale ja ci powiem jedno. Nigdy już nie będziesz królem! Nigdy, rozumiesz? NIGDY! – Witłąk nagle wrzasnął, wyciągając nóż z kieszeni płynnym ruchem, przecinając Bitłąkowi żebra. Dla Bitłąka wszystko działo się jak na zwolnionym filmie. Nie mógł złapać oddechu, czuł tępy ból w klatce piersiowej. Czuł, że traci przytomność.
- CO SIĘ STAŁO? – ryknął Dyrokiciuś, wybiegając z namiotu – Bitłąku, co…? ŁAP TEGO SK******NA! – rozkazał Stojanowi, który teraz pojawił się w wejściu do namiotu. Stojan popędził w las za Witłąkiem. Reszta stała w wejściu przerażona.
- NIECH MI KTOŚ POMOŻE! – krzyknął Dyrokiciuś – BITŁĄK UMIERA!!! Bitłąku, trzymaj się, trzymaj się…
- Trzeba go wziąć do szpitala! – koło niego pojawił się Strażnik Wymiarów – ja go przeniosę do innego wymiaru!
- Tak, Strażniku, tak… - Dyrokiciuś nie mógł w to uwierzyć. Strażnik Wymiarów podniósł Bitłąka i obaj zniknęli.
Dyrokiciuś rzucił się na trawę.
- Wraca Stojan! – krzyknął Dilokiciuś.
- Niestety sam… - westchnął Pavlos.
- Uciekł, Dyrokiciusiu – powiedział zadyszany Stojan.
- Sszzty, ty nieudaczniku – pomyślał Dyrokiciuś – Chłopaki, chodźcie tu do mnie wszyscy – powiedział – musimy się jak najszybciej dostać do Dziadzia Tadzia. On może nam pomóc.
- Ale bez Strażnika Wymiarów wiele nie zrobimy – zauważył Pavlos.
Dyrokiciuś się zfacepalmował.
- Teleportoria do usług – usłyszeli głos za sobą.
Wszyscy jak na komendę odwrócili się do tyłu. Stała tam grupka mężczyzn w czarnych płaszczach, na której czele był Higgs, a inaczej Teleporter.
- Oferujemy teleportację wymiarową oraz międzywymiarową. Jaką usługę wybieracie? – zapytał Teleporter.
- Eee… wymiarową – odpowiedział zaskoczony Zimokiciuś – prawda, Dyrokiciusiu?
Dyrokiciuś pokiwał głową.
- Proszę więc stańcie wokół nas i przygotujcie się do teleportacji – oznajmił Teleporter
Cała szóstka stanęła wokół facetów z Teleportorii.
- Gdzie chcecie się udać? – zapytał Teleporter.
- Piekarnia Dziadzia Tadzia, Kraśnik – odpowiedział Zimokiciuś.
- Gotowe – odpowiedział Teleporter po kilku sekundach.
- Ale jak to? – zapytali chórem Zimokiciuś, Dyrokiciuś, Stojan, Pavlos, Dilokiciuś i Father Spider.
- Nie widzicie? Jesteśmy przy piekarni Dziadzia Tadzia – odpowiedział Teleporter.
Wszyscy się obejrzeli wokół siebie. Rzeczywiście byli w Kraśniku.
- Ej, ten nasz Strażnik Wymiarów to jakiś amator w porównaniu z nimi – powiedział z podziwem Zimokiciuś – Ja nawet nie poczułem, że się przenieśliśmy.
- Nom, ja też – przyznał Dyrokiciuś – Dzięki, Teleporto… - Ale Teleportoria już zniknęła.
- Ciekawe co z Bitłąkiem – powiedział zaniepokojony Zimokiciuś.
- Tak, ale nie możemy się tym teraz martwić – odpowiedział zrozpaczony Dyrokiciuś – musimy się skupić teraz na przekonaniu Dziadzia Tadzia, by poszedł z nami.
- Ale co? Wejdziemy tak po prostu? W środku nocy? – zdziwił się Pavlos.
- Nie mamy wyjścia – westchnął Dyrokiciuś.
- I znowu miliony pytań – narzekał Father Spider.
- A właśnie, Stojanie – przypomniał sobie Dyrokiciuś – lepiej, żebyś tam z nami nie wchodził. Dziadzio Tadzio cię jeszcze pamięta i znowu zacznie zadawać pytania…
- Widzę, że jestem tu niepotrzebny – zezłościł się Stojan.
- To nie tak, Stojanie…
- Dziękuję – powiedział Stojan – Nikt nie będzie za mną płakać… odchodzę. – odwrócił się i odszedł. Zniknął za ratuszem.
- Masz rację – szepnął Zimokiciuś.
- No i problem z głowy… - mruknął Dyrokiciuś.
- Co z nimi się dzisiaj dzieje? – niedowierzał Pavlos.
- Dobra, nie martwmy się jakimś Stojanem – ponaglił go Dyrokiciuś – wiesz, Pavlosie gdzie mieszka Dziadzio Tadzio? Bo chyba raczej w piekarni nie nocuje, co nie?
- Eee… tak, wiem. Chodźcie za mną.
Dojście do domu Dziadzia Tadzia zajęło im około dziesięciu minut. Był to wielki dom jednorodzinny.
- No, wreszcie jesteśmy – powiedział Pavlos – kto wchodzi?
- Myślę, że powinny wejść dwie osoby – odpowiedział Dyrokiciuś – Na pewno ty, Pavlosie, bo ciebie zna… a kto drugi?
- Nie udawaj, Dyrokiciusiu – rzekł Zimokiciuś – I tak wiemy, że myślałeś o sobie, tylko chciałeś żebyśmy tylko potwierdzili twoją ‘konieczną’ obecność w domu Dziadzia Tadzia…
- Dobra, dobra, nie wymądrzaj się – skarcił go Dyrokiciuś, jednak lekko się zaczerwienił. Tak więc Pavlos i Dyrokiciuś weszli przez okno jak prawdziwi włamywacze. Zimokiciuś czekał przed domem z Dilokiciusiem i Fatherem Spiderem przez około 20 minut. Po tym czasie z domu wyszedł Dziadzio Tadzio; po swoich dwóch stronach miał Dyrokiciusia i Pavlosa.
- Zostawiłeś kartkę żonie, Tadziu? – zapytał Dyrokiciuś.
- Tak – odpowiedział rozkojarzony Dziadzio Tadzio – Więc mówicie, że jestem wybrańcem by zniszczyć Króla Ciemności?
- Nie tylko ty – odpowiedział Pavlos – Tam stoi jeszcze jeden, a wkrótce się przekonamy czy trzeci wybraniec jeszcze żyje, prawda Dyrokiciusiu?
- To ty! – powiedział podekscytowany Dziadzio Tadzio, wskazując na Zimokiciusia – To ty jesteś tym wybranym! Miło mi cię poznać. Och, jak miło mi cię poznać, Zimokiciusiu!
Zimokiciuś trochę zaskoczony uścisnął dłoń Dziadziowi Tadziowi.
- No dobrze, nie mamy wiele czasu – pospieszył ich Dyrokiciuś – musimy wszystko opowiedzieć Tadziowi, żeby zdecydował czy chce iść z nami dalej. Tadziu, jest tu gdzieś jakiś bar, gdzie będziemy mogli usiąść i ci wszystko wytłumaczyć?
- Tutaj za rogiem jest taki fajny barek – odpowiedział Dziadzio Tadzio – możemy tam iść.
- Świetnie! – ucieszył się Dyrokiciuś, po czym udali się w stronę baru.
*
- Nie mogę uwierzyć – mówił Dziadzio Tadzio. Spędzili w barze już ponad 40 minut i dochodzili już do końca opowiadania Dziadziowi Tadziowi co i jak. – Po prostu nie wierzę! Po co mieliby zabijać Agnes? Po co mieliby zabijać Bitokiciusia? A właściwie to kto ich tak naprawdę zabił?
- Nie wiemy dokładnie kto to zrobił - odpowiedział ze smutkiem Dyrokiciuś – Ale wiemy, że byli to członkowie Armii Światła. Bitokiciuś zginął po zawaleniu się dachu w Strefie Śmierci w chwili gdy Jordan przejmował szkołę po raz drugi. Podobno ostatnią osobą, która widziała Bitokiciusia był Ganja…
- Kto to jest Ganja? – zapytał Dziadzio Tadzio.
- To też członek Armii Światła – odpowiedział Dyrokiciuś – czy tam Czarnych Kotasów… nie wiem. Ale gdzieś uciekł. Nikt nie wie gdzie jest.
- Dlaczego uciekł? – zaintrygował się Tadzio.
- Nie wiemy. Najwyraźniej przed kimś się ukrywa.
- Trudna sprawa z tą Armią Jordana – westchnął Dziadzio Tadzio.
- No… - przyznał Dyrokiciuś .
- Więc mówicie, że wszystko zaczęło się od tego, że Zimokiciuś powiedział ‘Kotowa Kolekcja Pana Jordana’ tak? – zapytał Dziadzio Tadzio.
- Unikatowa – poprawił go Zimokiciuś.
- Ach, czasami lepiej trzymać język za zębami, Zimokiciusiu – powiedział Dziadzio Tadzio – Dziwna sprawa, nie ma co!
- No dobrze. Tadziu, wystarczy ci kwadrans na podjęcie decyzji czy chcesz iść z nami czy nie? – zapytał Dyrokiciuś.
- Co? – zdziwił się Dziadzio Tadzio – Ja już podjąłem decyzję! Idę z wami. Super będzie dołączyć do Zimowej Stópki.
- Ooo! – ucieszył się Father Spider.
- Świetnie – powiedzieli jednocześnie Zimokiciuś i Dyrokiciuś.
Pavlos wyszczerzył zęby, a Dilokiciuś uniósł kciuk do góry.
- No dobra, zbierajmy się – powiedział Dyrokiciuś, wstając – Mamy jeszcze dzisiaj dużo do zrobienia!
- Ciekawe co z Bitłąkiem… – zauważył Dziadzio Tadzio.
- Noo… - przytaknął Dyrokiciuś, wychodząc z baru – No właśnie… jak dostaniemy się z powrotem do Anglii?
- Adaś ma kilka wozów – oznajmił Dziadzio Tadzio – Może nam pożyczy jeden.
- Dojechanie samochodem do Anglii zajęłoby nam zbyt dużo czasu – wyjaśnił Dyrokiciuś – Musimy znaleźć inny sposób…
Dyrokiciuś ledwo wypowiedział te słowa, z ich lewej strony zmaterializował się Strażnik Wymiarów.
- NO I CO? – zapytali wszyscy jednocześnie.
Strażnik Wymiarów popatrzył na nich posępnie, pokręcił lekko głową i spuścił wzrok.
- Nie żył już jak się przenosiliśmy – powiedział ochrypłym głosem – nie było sensu jechać z nim do szpitala. Odprawiłem mu za to godny pogrzeb… Boże, co się dzisiaj jeszcze wydarzy?
Zimowa Stópka nie chciała w to wierzyć. Jednak tak było w istocie; Bitłąk nie żył.
- Dowiedzenie się, że ktoś umarł po raz drugi jest jeszcze bardziej bolesne… - zasępił się Zimokiciuś – Biedny Bitłąk…Aha… więc skoro nie ma już też z nami tego suk*nsyna Witłąka, to kto będzie teraz królem?
- Zitłąk… dołączy do nas za parę dni – odrzekł Strażnik Wymiarów – To co? Wracamy?
Wszyscy złapali rękę Strażnika. Dziadzio Tadzio nie wyglądał na jakiegoś zestresowanego, że czeka go przenoszenie się pomiędzy wymiarami. Najpierw przeszli do wymiaru 0.6, a później przenieśli się w lesie, w którym Dyrokiciuś był na polowaniu kilka miesięcy temu.
- No właśnie, a gdzie w ogóle jest Stojan? – skapnął się Strażnik Wymiarów.
- Odszedł – odpowiedział krótko Zimokiciuś.
- Dlaczego mi wtedy nic nie powiedział? – wnerwił się Dziadzio Tadzio – Gdybym wiedział, że szuka horkruksa, to bym mu nie stwarzał problemów.
- Lepiej chodźmy – ponaglił resztę Dyrokiciuś – Pani Polka powinna być tu niedaleko.
Dyrokiciuś popędził przed siebie, przez krzaki, a za nim reszta Zimowej Stópki.
- Jest! JEST! – wrzasnął Dyrokiciuś – To tu!
Zimowa Stópka podbiegła do miejsca, gdzie zatrzymał się Dyrokiciuś. Na ziemi leżało ciało Pani Polki. Cała jej twarz była bardzo poraniona.
- Fatherze Spiderze, chodź tutaj, ty się znasz na takich przypadkach – zawołał go Dyrokiciuś – Czy te podrapania są od Świętych Kóz?
Father Spider spojrzał na twarz Pani Polki, oświetlonej światłem księżyca.
- Tak – odrzekł cicho Father Spider – to z pewnością są ślady po ataku kóz. Wygląda na to, że przed nami leży trzeci wybraniec, ale niestety już nieżywy. Tak więc, Zimokiciusiu, Dziadziu Tadziu, liczymy na was!
- Tak, tylko, że najpierw musimy znaleźć horkruksa, zniszczyć go, później znaleźć Unikatową Kolekcją i ją też zniszczyć… - zauważył Pavlos.
- Pesymista - wycedził Dyrokiciuś – No dobra, wracajmy do namiotu. To była dłuuuga noc i teraz musimy się porządnie wyspać.
*
- Pobudka, Dyrokiciusiu! – Dyrokiciuś usłyszał nad sobą głos Zimokiciusia.
- Która godzina? – zapytał zaspanym głosem Dyrokiciuś.
- Czternasta trzydzieści – odpowiedział Zimokiciuś – Ja w tym czasie byłem w wiosce dwie mile stąd i przyniosłem gazetę.
- Co się dzieje w wielkim świecie? – zapytał Pavlos z rogu namiotu; on też już był kompletnie wybudzony.
- Eee… nic ciekawego – Zimokiciuś wzruszył ramionami – Kolejne dwie ofiary Assassina, trzydzieści Shata’ana i jedna Shma’alca.
- O Bitłąku nic nie piszą? – zapytał Father Spider.
- Nie… bo niby skąd mieliby wiedzieć? No i chyba już nigdy się nie dowiedzą… - westchnął Zimokiciuś – Ale dziwne jest to, że o Miłoszu ostatnio milczą. Przez tyle miesięcy żadnej wzmianki o Żółwiowym Gw*******lu. Pewnie skończył swoją karierę na dobre.
- A o Witłąku coś wiadomo? – zapytał Strażnik Wymiarów.
- Niee – odrzekł Zimokiciuś, przeglądając strony gazety – A właśnie, kiedy dołączy do nas ten Zitłąk?
- W przyszłym tygodniu powinien już być – odparł Strażnik Wymiarów – Ja idę na zewnątrz do Dziadzia Tadzia. W nocy nie miałem jakoś okazji go bliżej poznać…
- A ja wracam do tłumaczenia – odpowiedział z niechęcią Dyrokiciuś.
- Co? – zdziwił się Zimokiciuś.
- Tłumaczenie run, horkruks… - przypomniał mu Dyrokiciuś.
- O, tak, no rzeczywiście – odpowiedział Zimokiciuś – Przez to wszystko co się wydarzyło tej nocy, zupełnie zapomniałem o tym co było przed nią…
Poniedziałek 22 Marca 2010
Wczoraj Dyrokiciuś zmienił nazwę organizacji z Kiciusiów na Szkielety z okazji pierwszego dnia wiosny. Przez weekend stanowczo zbliżył się do rozszyfrowania napisu z kartki z pączka.
- Słuchajcie, panowie – oznajmił późnym wieczorem – Jutro rano będzie już wszystko jasne. Już jutro będziemy znać adres! Posiedzę nad tym jeszcze kilkanaście minut i kładę się spać. Jestem strasznie zmęczony.
- Chodźmy już teraz spać – zaproponował Strażnik Wymiarów – Jest wpół do dwunastej. Jutro rano, jak będziesz miał siły, Dyroszkielecie, będziesz mógł dokończyć to tłumaczenie.
- Dziękuję, Strażniku, że się tak o mnie martwisz – odpowiedział Dyroszkielet – Ale posiedzę jeszcze trochę.
- No ale… - nalegał Strażnik Wymiarów – musimy się wyspać.
- Wiem, ale jeszcze muszę nad tym posiedzieć – mówił stanowczo Dyroszkielet.
- Moim zdaniem lepiej by było jakbyś się trochę wyspał – powiedział Strażnik Wymiarów – Dobrze ci to zrobi.
- Co ci tak na tym zależy? – zapytał podejrzliwie Dyroszkielet.
- Nie, nic – odpowiedział wymijająco Strażnik.
- No dobra, pójdę… – zgodził się Dyroszkielet – kolejny Stojan… – mruknął do siebie, po czym wszedł do swojego śpiwora.
- No, wy też – pogonił resztę Strażnik Wymiarów – musimy się wszyscy wyspać. Jeśli Dyroszkielet jutro odczyta runy, czeka nas zapewne kolejna wyprawa!
Wtorek 23 Marca 2010
- Ludzie, pobudka! – zawołał Dyroszkielet z entuzjazmem.
- C-co? – zapytał zaspany Zimoszkielet – Odczytałeś?
- Tak – odpowiedział Dyroszkielet, szczerząc zęby – No, raz dwa… wstajemy!
Diloszkielet, Pavlos, Father Spider, Dziadzio Tadzio i Strażnik Wymiarów wstali i czekali aż Dyroszkielet zacznie mówić.
- No dobrze – powiedział Dyroszkielet, zacierając ręce – To jest to, co pisało na tej kartce: ‘Adres: UK, Staffordshire, Burton on Trent, Stapenhill, 5 Bluestone Lane ‘
- Szkoła? – zapytał zaskoczony Zimoszkielet.
- Nie, Zimoszkielecie – odrzekł Dyroszkielet – Dom RK! RK mieszka pod tym adresem. A ten klucz – Dyroszkielet wyciągnął z kieszeni klucz, który znaleźli w pączku – Jest zapewne od frontowych drzwi od jej domu.
- To znaczy, że w jej domu jest ukryty horkruks? – zapytał Pavlos.
- Osobiście uważam – Dyroszkielet zrobił minę ważniaka – że horkruksem nie jest jakaś rzecz ukryta w jej domu, a jest nim sama RK.
- CO? RK horkruksem? – zdziwił się Father Spider.
- Tak właśnie uważam – pokiwał głową Dyroszkielet – I ten, kto pójdzie tam ze Strażnikiem Wymiarów, będzie musiał ją zabić!
- J-jak to? – zapytał Zimoszkielet.
- Nie widzę innego wyjścia – odrzekł Dyroszkielet – Ktoś chętny zostać mordercą?
Nikt się nie odezwał. W namiocie zapadła niezręczna cisza.
- No dobrze, więc ja to zrobię! – odpowiedział zadowolony Dyroszkielet – Strażniku, mam nadzieję, że mnie tam przeniesiesz.
Strażnik Wymiarów pokiwał głową; wyglądał na przybitego.
- Myślę, że najlepiej będzie przenieść się dokładnie za drzewo w frontowym ogródku RK, tam gdzie nas będzie trudno zobaczyć – powiedział Dyroszkielet – w razie gdyby Jordan akurat stał sobie przy murku.
- Teraz? – zdziwił się Zimoszkielet, patrząc na zegarek – Parę minut temu zaczęła się pierwsza lekcja. Zapewne siedzi teraz w swoim gabinecie i… ogląda filmy…
- No dobrze – oznajmił Dyroszkielet – myślę, że czas na nas. Trzymajcie za nas kciuki!
- Jasne! – krzyknął Pavlos.
- Powodzenia – powiedział Father Spider.
- Uważajcie na siebie – wołali Diloszkielet i Dziadzio Tadzio.
- Trzymajcie się – życzył im Zimoszkielet, klepiąc ich po plecach, kiedy koło niego przechodzili.
Strażnik Wymiarów i Dyroszkielet wyszli na zewnątrz.
- A więc, Strażniku, tak jak mówiłem – powiedział jeszcze raz Dyroszkielet – Dyskretnie! Za drzewem w przednim ogródku, dobrze?
Zasępiony Strażnik Wymiarów znowu tylko pokiwał głową.
- Nic ci nie jest, Strażniku? – przejął się Dyroszkielet – Wyglądasz jakoś… smutno.
- Nic mi nie jest – odpowiedział Strażnik ochrypłym głosem – No dobrze, złap moją rękę.
Dyroszkielet złapał go za rękę i zniknęli. Chwilę później znajdowali się już na szczycie jakiegoś klifu w wymiarze 0.6.
Stanęli naprzeciwko siebie. Spojrzeli sobie w oczy.
- Będzie dobrze – powiedział Dyroszkielet. Strażnik Wymiarów bez słowa wyciągnął rękę do przodu. Dyroszkielet po króciutkiej chwili wahania złapał ją. Znowu zniknęli i za chwilę pojawili się w frontowym ogródku RK.
Dyroszkielet i Strażnik Wymiarów od razu ukucnęli. Rozejrzeli się uważnie dookoła. Nikogo w pobliżu nie było. Dyroszkielet szybko podbiegł do drzwi i włożył do zamka klucz, który był w pączku. Ku jego uciesze, pasował. Przekręcił w prawą stronę i drzwi się otworzyły. To znaczyło, że w środku nikogo nie było.
Dyroszkielet przywołał Strażnika ruchem ręki. Strażnik rozglądając się podbiegł do niego.
- Rozejrzyjmy się trochę – zaproponował Dyroszkielet szeptem, kiedy już byli w środku – Ale pamiętaj, Strażniku, że RK może pojawić się w każdej chwili. Musimy być czujni!
Strażnik Wymiarów kiwnął głową. Poszedł w prawą stronę przez podłużny przedpokój w którym wisiało lustro do salonu. Dyroszkielet skierował się do kuchni naprzeciwko, mijając łazienkę i pokój. Nie znalazł w niej nic podejrzanego. Kręcił się po kuchni przez około minutę, gdy nagle usłyszał hałas otwieranych drzwi. Przywarł nagle do ściany, nasłuchując.
- Jak zwykle pięknie! – usłyszał głos RK. Najwyraźniej przeglądała się w lustrze – Ale ja jestem sexy… Mrrrrrrrrrau!
Dyroszkielet usłyszał dziwny odgłos, który brzmiał jakby jakieś obleśne usta się do czegoś przyssały. Wyglądało na to, że RK pocałowała swoje odbicie w lustrze.
Nagle usłyszał kroki w stronę kuchni. Sięgnął po najbliżej stojący stosik talerzy.
- Shuriken! – wrzasnął Dyroszkielet, rzucając raz po raz w RK. Zaskoczonej RK udało się jednak je wszystkie uniknąć, wykonując przy tym serię skomplikowanych popisów akrobatycznych.
- Nindzia! – krzyknęła RK. Z tyłu nagle nadszedł Strażnik Wymiarów. Walnął w jej głowę jakąś starą książką. RK trafiła Strażnika w brzuch kopnięciem z półobrotu. Strażnik zgiął się wpół i przez kilka dobrych sekund nie mógł złapać oddechu.
Dyroszkielet zdjął z kuchenki patelnię i próbował trafić RK w twarz, jednak ta odbiła ją garnkiem. Sięgnęła po rozpalone żelazko, stojące na półce i przyłożyła do piersi Dyroszkieleta.
- AAAAAAAAA!!! – zawył Dyroszkielet. Ból jaki mu RK tym posunięciem sprawiła był nie do opisania.
Strażnik Wymiarów odciągnął RK od Dyroszkieleta. Ten, zataczając się podniósł żelazko, które przed chwilą upuściła RK. Strażnik Wymiarów przycisnął ją do ściany, a Dyroszkielet się rozpędził i zaczął wypalać jej twarz żelazkiem. Wyrwał kabel od żelazka i nawalał po RK, jak popadnie. Dyroszkielet podpalił kuchenkę, a Strażnik Wymiarów popchnął RK, tak, że ta zaryła ryjem prosto w ogień. Dyroszkielet złapał ją za włosy i nawalał jej głową o stół.
- Błagam, nieeeeeeeee! Przestańcie, błagaaaaaaaam!!! – darła się RK.
Jednak bezlitosny Dyroszkielet rzucił ją na ziemię, położył jej głowę pomiędzy drzwiami, a framugą i zaczął ją przygniatać coraz szybciej i szybciej.
Strażnik Wymiarów wyglądał jakby chciał powstrzymać Dyroszkieleta od robienia tego.
- Nie, Strażniku! To Horkruks. HORKRUKS! Trzeba go zniszczyć! – odkrzyknął Dyroszkielet. Wyciągnął RK na środek kuchni i zaczął po niej skakać. Po około pół minucie przestał i stanął z boku, ocierając czoło wierzchem dłoni. RK jeszcze o własnych siłach zrobiła salto do tyłu, jednak na swoje nieszczęście trafiła głową w kant stołu. Krew obryzgała całą twarz Strażnika Wymiarów, który stał najbliżej. Rozłożył ręce z niewytłumaczalnego strachu i bezsilności.
- Sprawdź puls, Strażniku! – rozkazał Dyroszkielet.
Strażnik Wymiarów przyłożył rękę do tętnicy RK.
- Nie ma… - wydyszał.
- Zanieśmy ją do ogródka! – wychrypiał Dyroszkielet. Oboje ze Strażnikiem ją unieśli, przeszli przez przedpokój, salon i wyszli do tylnego ogródka. Położyli jej ciało pod krzakami.
- Nie wierzę… nie wierzę… - wydyszał Strażnik Wymiarów.
- Musieliśmy to zrobić – odpowiedział Dyroszkielet – nie mieliśmy wyboru. Zmywajmy się lepiej stąd, zanim ktoś nas zobaczy.
Strażnik Wymiarów energicznie pokiwał głową i wyciągnął rękę do przodu. Dyroszkielet ją złapał i znaleźli się w wymiarze 0.6. Za chwilę znowu ją złapał i byli już na polanie przy namiocie.
- Idę się umyć – rzucił Strażnik Wymiarów, wskakując do rzeki.
- Ej, chyba wrócili! – powiedział tymczasem Zimoszkielet, który wraz z innymi był w namiocie. Wyjrzał na zewnątrz. Dyroszkielet zmierzał ku nim, utykając.
- Hej, Dyroszkielecie! – krzyknął Zimoszkielet – A gdzie Strażnik???
- Kąpie się – odpowiedział ochrypłym głosem Dyroszkielet – mówię wam… masakra.
- Co się stało? – zapytał wystraszony Zimoszkielet, wpuszczając Dyroszkieleta do środka, który od razu rzucił się na swój śpiwór – Nie zabiliście RK?
- Zabiliśmy – wydyszał Dyroszkielet – Ale myślałem, że już po mnie. Zobaczcie co ta d*iwka mi zrobiła! – podniósł koszulę do góry, pokazując wszystkim swój wypalony żelazkiem brzuch. Wszyscy się skrzywili, Father Spider nawet zasyczał.
- Nie mam żadnej maści – odpowiedział bezsilny Zimoszkielet – ani żadnego bandaża. Ale za to mam gdzieś w plecaku Danio. Waniliowy. Posmarujesz się nim… może pomoże… - Zimoszkielet zaczął przeszukiwać zawartość plecaka. Tymczasem do namiotu wszedł Strażnik Wymiarów. Nic nie powiedział, tylko usiadł na ziemi.
- O, cześć, Strażniku – powitał go Pavlos – wszystko gra?
Strażnik Wymiarów nic nie odpowiedział. Siedział i gapił się w przestrzeń.
- Co ci jest, Strażniku? – zapytał Diloszkielet.
- Nie martw się – pocieszał go Dyroszkielet – wiem, że to było traumatyczne przeżycie, ale już po wszystkim. Jesteś twardy i…
- Nie chodzi o to… – zaprzeczył Strażnik Wymiarów.
- No ale o COŚ jednak chodzi – zauważył Dziadzio Tadzio – sam przed chwilą powiedziałeś.
- No właśnie, Strażniku – przyznał Zimoszkielet – Dzisiaj jesteś taki przybity.
- Powiedz, Strażniku co się stało – przekonywał go Dyroszkielet – nam, swoim przyjaciołom chyba możesz powiedzieć.
- Jestem… - zająknął się Strażnik Wymiarów – jestem… ciężko chory.
- Co ci jest? – zapytał natychmiast Zimoszkielet.
- Mam… - Strażnik głośno przełknął ślinę - …raka.
- Jesteś pewny? – zapytał Dyroszkielet.
- Tak - odpowiedział Strażnik Wymiarów smutnym, ale stanowczym głosem
- Skąd wiesz? Miałeś jakieś badania? – zapytał Pavlos.
- W nocy często się wymykałem – odrzekł Strażnik Wymiarów – na początku nie chciałem was denerwować… i tak przecież mieliśmy wiele problemów. Pewnej nocy w końcu poszedłem na badanie. Gdyby wyniki były dobre, nie mówiłbym wam o niczym. No, ale… ostatniej nocy się dowiedziałem.
- To dlatego chciałeś żebyśmy wszyscy poszli wcześnie spać – westchnął Zimoszkielet.
- Dokładnie – przyznał Strażnik Wymiarów – Nie mogłem iść później. Musiałem być w szpitalu o północy. Mój lekarz nie mógł później, bo wspominał, że później idzie do Gay Clubu… swoją drogą ten lekarz to równy gość… rozumiał moją sytuację, i w ogóle.
- Biedny Strażnik – mruknął Zimoszkielet.
- Nie zostało mi wiele życia… - oznajmił Strażnik.
- NAWET TAK NIE MÓW! – krzyknął Dyroszkielet – wyliżesz się z tego! Tak jak już wcześniej mówiłem, jesteś twardy i żaden pieprzony rak cię nie pokona!
- Dziękuję, koledzy, że tak mnie pocieszacie – podziękował Strażnik Wymiarów – Ale prawda jest taka jak mówiłem. Zostało mi niewiele życia, a w czasie gdy jestem jeszcze na siłach, muszę pozałatwiać swoje i nie tylko swoje ważne sprawy. Chciałbym wam jak najbardziej pomóc w szukaniu Unikatowej Kolekcji Pana Jordana, ale przede wszystkim musimy mieć nowego Strażnika.
- Nie! – zaprzeczył Zimoszkielet.
- Tak, Zimoszkielecie. I ja osobiście będę musiał go wytrenować… Nie patrzcie tak na mnie. Musimy mieć zastępcę. Kogo proponujecie?
- Ty zawsze dla mnie zostaniesz Strażnikiem Wymiarów – powiedział Zimoszkielet – I nikt nie będzie w stanie cię zastąpić. Rozumiesz? NIKT!
- Kogo proponujecie? – zapytał Strażnik Wymiarów, jakby w ogóle nie dosłyszał, tego, co powiedział Zimoszkielet.
- Może… Czarna? – zaproponował Dyroszkielet, po chwili.
- ZWARIOWAŁEŚ??? – wrzasnął Zimoszkielet – Strażnik Wymiarów się nigdy nie zmieni! Nie potrzebuje żadnego następcy! Sam mówiłeś, że jest twardy i w ogóle!
- Zimoszkielecie, proszę cię… - powiedział cicho Strażnik Wymiarów, zamykając oczy
- Jest twardy, to fakt – przyznał Dyroszkielet – Ale to nie znaczy, że takiego twardziela nie może pokonać tak poważna choroba. Nie możemy tego lekceważyć.
- Tak będzie lepiej… dla wszystkich – powiedział Strażnik Wymiarów, kiwając głową. – Niech będzie Czarna. Zimoszkielecie, to twoja przyjaciółka, prawda? Napisz do niej SMS-a.
- Ja się nie zgadzam! – oświadczył Zimoszkielet – Strażniku, nic cię nie pokona! Nie musisz mieć żadnego następcy…
- Zimoszkielet, proszę cię – przerwał mu Dyroszkielet – napisz do Czarnej.
- Ale…
- Zimoszkielet!
- Ale…
- Proszę…
Zimoszkielet popatrzył na innych. Wszyscy mieli spuszczone głowy.
- Świetnie, po prostu, świetnie – oznajmił Zimoszkielet, sięgając do plecaka po komórkę – napiszę tego SMS-a dla świętego spokoju!
- Dobry chłopiec – pochwalił go Strażnik Wymiarów, kiedy wychodził – Dyroszkielecie, co zrobimy teraz?
- Będziemy czekać, dopóki nie wyzdrowiejesz – odpowiedział zasępiony Dyroszkielet.
- Nie mówię o tym. Poza tym na co czekać? Za parę dni dołączy do nas Czarna, wyszkolę ją… no i będzie git. Pytałem się o to co dalej ze sprawą Jordana. Skoro zniszczyliśmy, albo raczej zabiliśmy horkruksa, to co zrobimy teraz? Wiesz coś o tej Kolekcji?
- Trochę wiem – odpowiedział Dyroszkielet – W ubiegłym roku z Zimoszkieletem główkowaliśmy nad tym. Niestety bez skutku. Czy ty byś uwierzył, że ta kolekcja to jakieś fartuchy?
- Nie.
- A tamten patafian tak myślał – odpowiedział Dyroszkielet, wskazując podbródkiem wyjście z namiotu, za którym stał Zimoszkielet – No, ale wciąż nie wiem czym ona jest. Może ten Zitłąk coś będzie wiedział, co?
- Może – powiedział Strażnik – Musimy być dobrej myśli. Za parę dni powinien tu być.
*
Do drzwi gabinetu Jordana rozległo się pukanie.
- Wejść! – rozkazał Jordan
- Panie – był to Bin Laden – Mam złą wiadomość. Przed chwilą znaleziono ciało pani RK w jej ogródku.
Jordan patrzył na Bin Ladena przez chwilę w taki sposób, że ten poczuł jakby był prześwietlany promieniami Roentgena. Po chwili Jordan się uśmiechnął.
- Wiadome jest kto to był – ciągnął Bin Laden – tylko po co to zrobili? Jaki mieli w tym cel?
- Wiesz co, Osama? Ja chyba wiem – odpowiedział Jordan – Ale nie przejmuj się tym.
- Znajdę ich! – powiedział Bin Laden – Znajdę Zimową Stópkę. I przyprowadzę każdego z nich tutaj!
- Naprawdę nie ma takiej potrzeby – odrzekł spokojnie Jordan – Drużyna Ciemnych Istot się już nimi zajmie.
- Kto w niej jest?
- Mój brat Jakub, RUPolish, Pakoos, Afro-murzyn, Ósemka i Ciapoos – odpowiedział Jordan – Kiedy już będzie po wszystkim – powiedział Jordan bardziej do siebie niż do Bin Ladena – zrobię od nowa horkruk… to znaczy, zaplanuję to wszystko dokładniej. Tak, wcześniej to schrzaniłem, ale teraz się nie pomylę!
- Słucham? – zapytał Bin Laden.
- Co? Ach, Osama, ty mógłbyś się zając czymś innym – odrzekł Jordan – ty, który umiesz się świetnie ukrywać, jesteś jeszcze lepszy w szukaniu i znajdowaniu ludzi. Chciałbym byś znalazł dla mnie Bitłąka.
- Kogo?
- Bitłąka – powtórzył Jordan – Jest to były król tego beznadziejnego Polskiego Królestwa. Zwiał nam prawie pół roku temu i wciąż nie wiemy gdzie jest. To jest twoje zadanie. Znajdź Bitłąka!
- To będzie dla mnie wielka przyjemność – powiedział Bin Laden, zacierając ręce – Ale, panie, czy pamiętasz jeszcze o mojej prośbie? O mojej prośbie zniszczenia wymiaru 0.1?
- Och, oczywiście, że pamiętam – odpowiedział Jordan – ale by to zrobić potrzebujemy kogoś jak ten Strażnik Wymiarów. Albo Teleportoria. Tylko, że Teleportoria nie chce się opowiedzieć po żadnej ze stron. Wolą być niezależni. Próbowałem ich zatrudnić wiele razy, ale zawsze odmawiali.
- A co, jakby tak przekabacić tego Strażnika na naszą stronę? – zaproponował Bin Laden
- Najpierw musielibyśmy mieć Zimową Stópkę – przypomniał mu Jordan – No ale tym zajmuje się Drużyna Ciemnych Istot.
Środa 31 Marca 2010
Zimowa Stópka kończyła właśnie jeść przepyszną jajecznicę, przyrządzoną przez Dyroszkieleta na starej oponie, znalezionej w krzakach. Dziadzio Tadzio akurat miał jeszcze kilka chlebowych pał w kieszeni. Dzięki temu śniadanie smakowało jeszcze lepiej. Dzisiaj była kolej Zimoszkieleta do zmywania naczyń. Wziął więc wszystkich talerze i wyszedł z namiotu, by umyć je w rzece. Gdy kończył, przez polanę akurat przechodził jakiś długowłosy facet. Mimo że był brzydki, jego twarz miała przyjemny wyraz.
Zimoszkielet spojrzał na niego marszcząc czoło. Gdy mężczyzna go zobaczył, od razu do niego podszedł.
- Witam – powiedział – Ty jesteś Zimoszkielet, prawda?
- Król Zitłąk? – zapytał Zimoszkielet.
- Tak – odpowiedział Zitłąk, wyszczerzając zęby – Miło mi cię, poznać, Zimoszkielecie. Ten namiot należy do was, tak? Do Zimowej Stópki?
- Tak. Możesz tam wejść i się ze wszystkimi przywitać.
Ale nie musiał, bo Dyroszkielet właśnie wyszedł z namiotu, a za nimi reszta Zimowej Stópki.
- Zitłąku, jak miło cię widzieć! – zawołał Dyroszkielet, idąc w jego stronę z rozłożonymi rękami – Jak tam droga?
- Ach, dobrze – odpowiedział beztrosko Zitłąk – Czarna też powinna zaraz tu być.
Ledwo co to powiedział, za jego plecami, w głębi lasu ukazała się pędząca do nich Czarna.
- Witaj, Czarna! – krzyknął Dyroszkielet – Wszystko w porządku?
- Taaaaaak xDDD – odpowiedziała Czarna – Kiedy będę Strażnikiem? Kiedy będę Strażnikiem??
- Spokojnie, Czarna, wszystko w swoim czasie – odrzekł Strażnik Wymiarów, lekko się do niej uśmiechając – Możesz wejść do namiotu… zostały tam jeszcze resztki jajecznicy. Tadziu, masz jeszcze jakąś pałę?
- Połowę – odpowiedział Dziadzio Tadzio, grzebiąc w kieszeni i rzucając Czarnej kawałek chlebowej pały.
- Jihaaa! – krzyknęła Czarna, łapiąc chlebową pałę i w podskokach wbiegając do namiotu.
- Gdzie zostały te resztki jajecznicy? – zdziwił się Zimoszkielet.
- Obkleiłem nimi moją skarpetę – odpowiedział Strażnik Wymiarów swoim silnym Irlandzkim akcentem – No co? Jak jest głodna to zje.
- A dla mnie coś macie do jedzenia? – zapytał Zitłąk.
- No pewnie – odpowiedział natychmiast Strażnik – Mamy przepyszne czekoladowe ciasto! Może wy wprowadzicie Zitłąka do namiotu, a ja je przyniosę, co wy na to?
Tak więc większość Zimowej Stópki razem z Zitłąkiem weszła do namiotu, gdzie Czarna skończyła już jeść jajecznicę. Po minucie pojawił się Strażnik Wymiarów, trzymając w ręku kawałek błota ułożonego w mały bloczek. Dał je Zitłąkowi do zjedzenia. O dziwo, Zitłąk był nim zachwycony…
- Przepyszne ciasto! – zachwalał Zitłąk – Jeszcze nigdy nie jadłem tak przepysznego ciasta czekoladowego!
- Ciiicho! – rozkazał Dyroszkielet.
- Tomuś, Tomuś, Tomuś…! – zaśpiewała Czarna.
- MORDA! – wrzasnął Zimoszkielet.
- Co jest, Dyroszkielecie? – szepnął Father Spider.
- Na zewnątrz ktoś jest – odszepnął Dyroszkielet - … i idzie w naszą stronę.
Rzeczywiście w tej głębokiej ciszy, jaka teraz panowała w namiocie, można było wyraźnie usłyszeć czyjeś kroki na zewnątrz. Był coraz bliżej, gdy w końcu wszedł do namiotu i…
- KIM JESTEŚ I CO TU ROBISZ??? – krzyknął Dyroszkielet, gwałtownie zrywając się ze swojego miejsca.
- Jestem… - nieznajomy zrobił salto do przodu - … Bitok… - nieznajomy zrobił salto do tyłu - … Adamczikos! – ponownie salto do przodu – Należę do Klanu Adamczyków!
- Adamczyków??? – zapytali jednocześnie Dziadzio Tadzio i Pavlos.
- Tak! – odpowiedział energicznie Bitok Adamczikos – Ja być dalekim krewnym polskich Adamczyków. Ja być z Hiszpanii! Ja słyszeć, że w tym namiocie jest dwóch Adamczyków!
- Nawet jeśli, to co z tego? – zapytał Dyroszkielet – Porwiesz ich i zaniesiesz do Jordana?
- NIE!!! JORDAN ZŁY! JORDAN BE! – odpowiedział Bitok Adamczikos – Zimowa Stópka dobra! W Zimowej Stópce być moja rodzina. W Zimowej Stópce być Adamczyk. I to nie jeden! Ja chcieć pomóc Adamczyk i ich przyjaciel!
- Jak? – zapytał Dziadzio Tadzio.
- Ach, ja mieć moc – wyszczerzył zęby Bitok Adamczikos – Wielka moc. Ja móc przywrócić kogoś do życia!
- Umiesz przywracać ludzi do życia? – zdziwił się Zimoszkielet.
- Tak – Bitok Adamczikos pokiwał energicznie głową – Ale my, Adamczyki z Hiszpania umieć przywracać do życie tylko co 100 lat! Teraz ja jestem wybrany! Termin się zbliżać! Termin do ożywienia kogoś jest bardzo bliski!
- Kiedy? – zapytał podniecony Zimoszkielet.
- 15 Lipca! – odpowiedział Adamczikos.
- Słyszałeś, Dyroszkielecie? – ucieszył się Zimoszkielet – Moglibyśmy przywrócić Bitłąka!
- Na przykład… - mruknął Dyroszkielet.
Nagle znowu zapadła cisza. Na polanie znowu można było usłyszeć kroki. Były one coraz wyraźniejsze. Dyroszkielet popatrzył na innych członków Zimowej Stópki. Oni zdziwieni spoglądali na niego.
- Spodziewamy się tu jeszcze kogoś? – Pavlos uniósł brwi.
Dyroszkielet podszedł do wejścia ciężkim krokiem, odpychając na bok Bitoka Adamczikosa i tak mocno szarpiąc ‘drzwiami’, że prawie je rozerwał.
- Albo coś jest nie tak z moimi oczami… albo to co widzę to prawda! – usłyszeli głos Dyroszkieleta z zewnątrz. Wszyscy od razu podbiegli do wejścia. Na polanie stał Stojan, z plecakiem zawieszonym na prawym ramieniu. Miał posępną minę.
- Co ty tu robisz? – wypalił Zimoszkielet.
- J-ja przyszedłem… was przeprosić – wyjąkał Stojan – i nie tylko…
- Ooo, to nowość – przyznał Pavlos.
- Chodź Stojanie do nas – zaprosił go Dyroszkielet ku zdziwieniu Zimoszkieleta i innych.
Stojan nieśmiało zrobił kilka kroków w ich kierunku, ale kiedy Dyroszkielet pokazał mu ręką by do nich przyszedł, ruszył szybciej. Stanął przed nimi i spojrzał każdemu prosto w oczy.
- Przepraszam – powiedział, lekko spuszczając wzrok.
Dyroszkielet poklepał go po plecach. Reszta pokazała mu kciuk.
- Wchodź, Stojanie – zachęcił go Dyroszkielet.
- Dzięki – odpowiedział Stojan, uśmiechając się i wkraczając do namiotu. Zdjął plecak i powoli usiadł na ziemi – mam dla was coś, co może się wam przydać – oznajmił, kiedy wszyscy usiedli. Pogrzebał w plecaku i wyjął jakiś mały, pognieciony notatnik.
- Co to jest? – zapytał zaciekawiony Zimoszkielet, kiedy Stojan mu go podał.
- To notatnik Jordana – wyjaśnił Stojan – wiele nowego w nim nie znalazłem, ale… słyszeliście kiedyś o RK? – zapytał.
- Tak, wiemy, że RK była horkruksem – odpowiedział szybko Dyroszkielet – załatwiliśmy to w zeszłym tygodniu.
- Uuu! Brawo! – powiedział Stojan z dumą – więc może zainteresuje was to, że odkryłem co jest Unikatową Kolekcją Pana Jordana?
- Pier*olisz? – wypalił Dyroszkielet – Jordan o tym napisał w swoim notatniku?
- Nie bezpośrednio, ale nietrudno było się domyślić, że chodzi o Afrykańskie Maski – odrzekł Stojan.
- Jego Kolekcja to maski? – zapytał Zimoszkielet.
- Tak – odpowiedział Stojan, kiwając głową – Są trzy maski, z których składa się ta słynna kolekcja. Maska Ognia, Maska Wody i Maska Drzewa.
- A gdy już je zniszczymy, wybraniec będzie gotowy by stoczyć walkę z Jordanem również w Afrykańskich Maskach – dokończył Dyroszkielet – Skąd masz ten notatnik, Stojanie?
- Gdy odszedłem zamierzałem sam czegoś poszukać o Jordanie – odpowiedział Stojan – udałem się do ich byłej kwatery głównej, i o dziwo znalazłem ją stojącą pustą… i w dodatku otwartą. Naprawdę zdziwiło mnie to, że Armia Światła zostawia swoją bazę otwartą i bez żadnego zabezpieczenia. Tak więc wszedłem po prostu do gabinetu Jordana i przeszukałem jego rzeczy. Znalazłem ten notatnik i zamierzałem rozszyfrować wszystko co planuje Jordan, ale gdy już się dowiedziałem czym jest Kolekcja, postanowiłem wam to przekazać, bo wy zrobicie z tym więcej pożytku niż ja…
- Dziwne, że Jordan zostawił swoją bazę – pokręcił głową Dyroszkielet – to jest nawet trochę podejrzane. Zupełnie jakby to zrobił specjalnie.
- To już nie jest jego baza – poprawił go Zimoszkielet – Bazą Armii Światła jest teraz szkoła.
- Co za różnica, jak i tak zostawił tam swoje rzeczy – wzruszył ramionami Dyroszkielet – Stojanie, w tym notatniku pisze gdzie są te maski?
- Być może gdzieś pisze, ale ja nie czytałem go tak bardzo dokładnie. - odpowiedział Stojan – No, na mnie już czas – rzekł, spoglądając na zegarek, po czym wstał i zarzucił plecak na ramię – mam nadzieję, że pomogłem.
- A ty gdzie się wybierasz? – zdziwił się Dyroszkielet, również wstając.
- Ja… nie mogę, przecież sam odszedłem. Wy pewnie już mnie nie chcecie – odpowiedział cicho Stojan.
- Chcemy, Stojanie – powiedział Dyroszkielet – Potrzebujemy cię. Gdyby nie ty, nie wiedzielibyśmy co robić. Zresztą… nieważne. Zostajesz i koniec! Poznaj lepiej nowych członków Zimowej Stópki: Czarna, Zitłąk, Dziadzio Tadzio i Bitok Adamczikos.
- Chciałbym zacząć szkolić Czarną – wtrącił Strażnik Wymiarów.
- Co? O, tak, Strażniku idź – pokiwał głową Dyroszkielet – A my tutaj ze wszystkimi zobaczymy ten notatnik… Aha, w związku z tym, że dołączyło do nas tylu nowych członków, zmieniam nazwę… na Kozły… albo Kozieły, ok?
- Dobrze – powiedział Strażnik, przepuszczając Czarną w wyjściu z namiotu. Obydwoje poszli na polanę i stanęli przy rzece.
- Myślę, że wiesz po co tu jesteśmy – zaczął Strażnik Wymiarów.
- Kiedy będę Strażnikiem? – zapytała z entuzjazmem Czarna.
- Już wkrótce…
- TOMUŚ, TOMUŚ, TOMUŚ!!! – zawyła Czarna.
- Ale do tego musisz być skupiona i poważna – podkreślił Strażnik – Jak wiesz, jest 10 wymiarów o których mamy pewność, że istnieją. Zgadza się?
- Tak… iks de! – odpowiedziała Czarna.
- Pamiętaj jednak, że tego co cię tutaj nauczę, nie możesz nikomu zdradzać. ZWŁASZCZA nieprzyjacielowi. Teleportacja Międzywymiarowa jest przekazywana w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Tą sztukę mogli opanować tylko Irlandczycy, do czasu… do czasu gdy ta cholerna Teleportoria nie odkryła naszej tajemnicy! Ja, jako, że nie doczekałem się swojego potomka, przekażę tobie moc Teleportacji Międzywymiarowej. Ale powiem to jeszcze raz. NIGDY nie przekazuj tej wiedzy wrogowi. Ani nikomu niepożądanemu!
- A co się stanie jak tak zrobię? – zapytała Czarna.
- Legenda głosi, że jeżeli jeden ze Strażników przekaże wiedzę o Teleportacji Międzywymiarowej osobie, której nie wybrał na swojego następcę, rzuci klątwę na siebie i swoich bliskich – odpowiedział Strażnik, z poważną miną.
- Iks de… - podsumowała to Czarna.
- No dobrze, żeby nie przedłużać… – powiedział Strażnik – Łif got e lot tu get fru tudej. Są trzy etapy dobrej Teleportacji Międzywymiarowej. Pierwszy to dobre przygotowanie się. Stajemy z rękami wyciągniętymi do przodu i rozkładamy palce. Czarna, wyciągnij ręce.
- Każdy z palców oznacza wymiar – oznajmił Strażnik, łapiąc lewą rękę Czarnej – Mały palec lewej ręki oznacza wymiar 0.1, czwarty palec lewej ręki oznacza wymiar 0.2, środkowy oznacza 0.3 i tak dalej. By dostać się do poszczególnych wymiarów musisz zgiąć odpowiedni palec. Powiedzmy więc, że chcesz przenieść się do wymiaru 0.6. Co robisz?
- Wyciągam rękę i zginam kciuka prawej ręki – odpowiedziała Czarna.
- Świetnie. A co zrobisz jeśli będziesz chciała przenieść się do wymiaru 0.8?
- Zegnę środkowy palec prawej ręki…
- Bardzo dobrze – pochwalił ją Strażnik – To jest jednak najprostsza część Teleportacji Międzywymiarowej. Drugi etap to wyobraźnia. Na tym etapie wyobrażamy sobie miejsce do którego chcemy się udać. No dobrze, co zrobisz jeśli będziesz chciała się przenieść do Kraśnika w wymiarze 0.9?
- Stanę, wyciągnę prawą rękę, zegnę czwarty palec i wyobrażę sobie piekarnię Dziadzia Tadzia – odpowiedziała płynnie Czarna.
- Doskonale! – ucieszył się Strażnik Wymiarów – Ale zostaje nam jeszcze jeden etap. Jest on najtrudniejszy ze wszystkich. Każdy wymiar jak być może się domyślasz jest umieszczony w różnych galaktykach. Im większy numer wymiaru, tym trudniej się do niego dostać. Dlatego właśnie jest tak trudno dostać się do wymiaru 0.1. Jest on jakiś duodecylion lat świetlnych stąd. Do tego pozostaje to wąskie przejście… I to jest właśnie takie ważne i przede wszystkim NIEBIEZPIECZNE!
- Nie rozumiem… - powiedziała Czarna
- Gdy już wykonamy dwa pierwsze etapy – wyjaśniał Strażnik – przed nami jest jeszcze trzecie etap, zwany etapem mocy. Strażnik musi posiadać moc, by nie przekroczyć limitu pobytu w przejściu, a inaczej gdzieś w nicości. Maksymalny czas w którym możemy przebywać w przejściu wynosi około 0.000934 milisekundy.
- A co jeśli przekroczy się ten czas? – zapytała Czarna.
- Nie chcę nawet o tym myśleć – odpowiedział ponuro Strażnik – To może być gorsze niż umieranie. Zostaje się w nicości na wieki!
Czarna się wzdrygnęła.
- OK, a jak zdobyć tą ‘moc’ o której mówiłeś? – zapytała.
- Moc, dzięki której przejdziemy przez nicość w limitowanym czasie? O tym teraz ci nie mogę powiedzieć.
- Czemu?
- A co jeśli ktoś teraz na przykład pisze o nas bloga? Pisze wszystko co dokładnie teraz mówimy? – zauważył Strażnik Wymiarów – Teraz najważniejsze, że znasz podstawy. W najbliższych dniach nauczę cię trzeciego etapu, ale w jakimś bardziej ustronnym miejscu…
Czwartek 15 Kwietnia 2010
Zimowa Stópka spędziła święta w przyjemnej atmosferze, zwłaszcza, że Dyrokozieł usmażył dwie tony „przepysznej” jajecznicy. Po tygodniu przy namiocie zdołała uzbierać się już spora kupka rzygów członków Zimowej Stópki. Codziennie Strażnik Wymiarów odchodził z Czarną gdzieś w głąb lasu, by uczyć jej sztuki Teleportacji Międzywymiarowej. Niestety nie zdradzili nikomu z Zimowej Stópki co dokładnie tam robili, bo było to, jak mówił Strażnik, ściśle tajne.
Dzisiaj jak zwykle Strażnik i Czarna poszli tam z samego rana. W końcu, gdy było już prawie południe i Zimokozieł zmywał naczynia po śniadaniu, które składało się jak zwykle z jajecznicy posypanej okruszkami chlebowych pał Dziadzia Tadzia, ujrzał przez otwór w namiocie idących w ich stronę Strażnika i Czarną.
- A co to dzisiaj tak wcześnie? – zdziwił się Zimokozieł, spoglądając na odpoczywających w kątach namiotu innych członków Zimowej Stópki – zawsze przecież wracali pod wieczór.
- No, panowie, muszę wam oznajmić, że tego się nie spodziewałem – powiedział dumny Strażnik kiedy już weszli do namiotu – Czarna zrobiła wielkie postępy. Jest mi niezmiernie miło wam przedstawić naszą nową Strażniczkę Wymiarów!
Rozległy się oklaski, wyłączając tylko Zimokozła.
- A to znaczy, że JA – ciągnął Strażnik – oficjalnie nie jestem już Strażnikiem Wymiarów…
- Dla mnie zawsze będziesz! – powiedział histerycznym głosem Zimokozieł, a w namiocie nagle zapanowała cisza – Zawsze pozostaniesz Strażnikiem Wymiarów! Przynajmniej dla mnie!
- Dziękuję ci, Zimokoźle, ale to teraz Czarna posiada taką moc – rzekł Strażnik – poza tym ja nie mogę się już nazywać Strażnikiem Wymiarów, gdyż w chwili, gdy Czarna nauczyła się perfekcyjnie trzeciego etapu Teleportacji Międzywymiarowej, ja automatycznie przestałem posiadać tą umiejętność.
- W moim sercu, i tak zostaniesz Strażnikiem… - upierał się Zimokozieł.
- Miło mi – odpowiedział Strażnik, lekko się uśmiechając – no, ale – zapiął swoją torbę i zarzucił na ramię – na mnie już chyba czas…
- CO? – zdziwił się Zimokozieł.
- Myślę, że zrobiłem co do mnie należało. – odpowiedział Strażnik – No a teraz, muszę się udać do szpitala. Mój lekarz na pewno tam na mnie już czeka.
- Musisz odchodzić już teraz? – zapytał Pavlos.
- Och, tak, niestety… Chcą mi zrobić jeszcze jakieś badania.
- Ale po nich do nas wrócisz, prawda? – zapytał Zimokozieł, wiedząc doskonale, że odpowiedź będzie przecząca.
- Nie, niestety nie. – odpowiedział ze smutkiem Strażnik – To już chyba czas na…
Zimokozieł zawył i schował zapłakaną twarz w dłonie.
- Będzie mi was brakować, Zimowa Stópko – powiedział Strażnik .
- Nam ciebie też, Strażniku – odrzekł Dyrokozieł i uścisnął Strażnika jak brata – Trzymaj się.
- Powodzenia – powiedział Stojan, uściskając mu rękę.
- Trzymaj się – Dziadzio Tadzio miał oczy pełne łez.
Gdy już wszyscy podeszli Strażnik odezwał się do Zimokozła.
- Zimokoźle, nie płacz – powiedział z troską – Być może nawet nie poczuję, gdy będę umier…
- Przestań! – zapłakał Zimokozieł – Nie możesz odejść! Nie możesz.
- Niestety, Zimku… – odpowiedział Strażnik, również uściskając go jak brata – Czarna, przeniesiesz mnie? – zapytał Strażnik, wyszczerzając zęby.
- Taaaaak xDDD! – odpowiedziała Czarna i wyszła na zewnątrz namiotu.
- Żegnajcie, Zimowa Stópko! – powiedział Strażnik, spoglądając na wszystkich z dumą, po czym się odwrócił i już miał dołączyć do Czarnej, ale w wyjściu jeszcze się obrócił i spojrzał na wszystkich. Niektórzy byli wystraszeni, inni smutni. Na końcu spojrzał jeszcze na Zimokozła, który się wciąż w niego wpatrywał z nadzieją, że Strażnik jednak zostanie. Ten jednak tylko skinął głową do Zimokozła i wyszedł z namiotu ani razu się już nie odwracając. Zimokozieł, ze łzami w oczach stanął w wejściu i patrzył na tyłem stojących do nich Czarną i Strażnika, między dwoma wielkimi drzewami. Czarna wyciągnęła rękę, tak samo jak to zwykle robił Strażnik. Strażnik złapał jej rękę. Zimokozłowi wydawało się jakby Strażnik chciał jeszcze na niego spojrzeć, ale nie zdążył bo już zniknęli. Zimokozieł nie mógł w to uwierzyć; Strażnik opuścił Zimową Stópkę. Opuścił i już nigdy do niej nie wróci. Zimokozieł nie słuchał nawet Dyrokozła, który mówił, że już nie będzie Koziełów tylko Jeże. Musiał się zmierzyć ze świadomością, że Strażnik Wymiarów ich opuścił; że odszedł na zawsze.
*
- Gdzie ja jestem? Gdzie… Co…?
- Cśśśśśś, Strażniku – powiedział Jordan, nachylając się nad nim.
- Gdzie… Co do cholery? Co ja tu robię? – wystraszył się Strażnik Wymiarów.
- Jesteś całkowicie bezpieczny – odpowiedział Jordan, szyderczo się uśmiechając. Jego żółte żeby połyskiwały w świetle księżyca.
Strażnik wstał z podłogi i poznał, że jest w klasie od muzyki w szkole.
- Co ja tu robię? Ja… Powinienem być na badaniach! Czego ode mnie chcecie? – zapytał wkurzony, patrząc na Jordana i dwóch innych mężczyzn, stojących po jego bokach. Jednym z nich był De Torque, a drugi miał na sobie kaptur, dzięki któremu Strażnik nie mógł go poznać.
- Ach, wrócisz na badania, nie martw się – powiedział chłodno Jordan – Porwaliśmy cię tu po to, żebyś nam pomógł. Albo właściwie jednemu z nas! – oznajmił Jordan, pociągając za kaptur nieznajomego mężczyzny. Był to Bin Laden. Strażnik wytrzeszczył oczy.
- Co ja mam z nim wspólnego? – zapytał z obrzydzeniem Strażnik.
- Osama, osobiście mój przyjaciel, poprosił mnie o pewną sprawę dotyczącą wymiarów – odpowiedział powoli Jordan – Jest nią unicestwienie wymiaru 0.1!
Strażnik Wymiarów wciąż milczał, wpatrując się w Jordana.
- A więc moje pytanie brzmi, w ile czasu da się coś takiego zrobić? – zapytał ostro Jordan.
- A co jakbym powiedział, że w ogóle się tego nie da zrobić? – odpowiedział pytaniem Strażnik.
Bin Laden ze złością na twarzy przejechał palcem po gardle, gdy Strażnik na niego spojrzał.
- Jest to możliwe – odpowiedział powoli Strażnik – ale tylko czysto teoretycznie. Przynajmniej w moim przypadku…
- DLACZEGO? – wku*wił się Jordan.
- Bo pozostało mi kilka dni życia. Jestem chory na raka.
- Ja ci to życie mogę skrócić! CHCESZ? PYTAM SIĘ, CHCESZ? – wrzasnął Bin Laden.
- Dopóki ci jestem potrzebny – powiedział spokojnie Strażnik – nawet mnie nie tkniesz.
Bin Laden wyglądał jakby właśnie przełknął jajecznicę Dyrojeża.
- Spokojnie, Osama – uspokoił go Jordan.
- Zaraz, przecież Strażnicy Wymiarów mogą oddać swoją moc, gdy są w niebezpieczeństwie albo coś w tym rodzaju… - zauważył De Torque.
- Właśnie! – krzyknął Bin Laden.
- Więc teraz idź do tej swojej Zimowej Stópki i wyszkol kogoś z nich na Strażnika! – rozkazał mu Jordan.
- To nie ma sensu – odrzekł Strażnik Wymiarów – Po pierwsze gdy odchodziłem, Zimowa Stópka się przeniosła w zupełnie inne miejsce, które ja nie wiem gdzie jest. No wiecie… przewidzieli taką sytuację, jaka ma miejsce teraz…
- TO ICH ZNAJDŹ!!! – ryknął Bin Laden.
- Po drugie – ciągnął Strażnik – szybciej już chyba naprawdę będzie zniszczyć wymiar, niż wyszkolić nowego Strażnika… Wiecie co? Nie rozumiem was. Dlaczego chcecie wyręczyć się mną, starym schorowanym facetem, zamiast poprosić o to Teleportorię.
- Teleportoria nie postawi się nigdy po żadnej stronie, głupcze! – wrzasnął Bin Laden.
- No to jak? Umowa? – zapytał Jordan, mrużąc oczy.
- To znaczy? – zapytał Strażnik.
- Ty pomożesz nam zniszczyć wymiar 0.1, a my cię puścimy wolno.
- Nie no, nie ma co! Klawe życie. Ja im zniszczę wymiar, a potem oni mnie puszczą wolno na ostatnie minuty mojego życia! Naprawdę fantastycznie!
- NIE PYSKUJ! – powiedział Bin Laden.
- No dobrze, zgadzam się ale pod jednym warunkiem – odrzekł Strażnik.
- Co to za warunek? – zapytał Jordan.
- Że pozwolicie mi teraz wrócić na badania – odpowiedział Strażnik – To jest niezbędne w powodzeniu tej całej akcji niszczenia wymiaru. A po nich będę do waszej dyspozycji!
- Doskonale! – ucieszył się Jordan – Możesz teraz wracać na te badania. Ale nie myśl, że pozwolę ci pójść tam samemu. Osama, bądź tak miły i z łaski swoje idź z naszym gościem do szpitala.
Bin Laden, przechodząc obok Jordana, ukłonił się mu, po czym razem ze Strażnikiem wyszli z klasy tylnymi drzwiami.
Wiele kilometrów od tego miejsca z krzykiem przebudził się Zimojeż.
- Co się stało? – zapytał Dyrojeż .
- Strażnik… - wymamrotał Zimojeż, cały zlany potem – Strażnik… porwali Strażnika.
- Hellooooł! Tutaj jestem – powiedziała Czarna, która tak jak inni też się od razu obudziła gdy Zimojeż krzyknął.
- To był tylko zwykły sen. Idź spać – marudził jak zwykle Stojan.
- Kto? Zimku, kto porwał Strażnika? – zapytał zaniepokojony Dyrojeż.
- Jordan! Jordan i Bin Laden – odrzekł roztrzęsiony Zimojeż, patrząc przez ciemność na wystraszoną twarz Dyrojeża.
- Co to było? Sen? – zapytał Pavlos.
- Nie sądzę – odpowiedział Zimojeż – To była jakby… wizja. Czułem jakieś dziwne prądy. Jakby jakaś energia była do mnie przesyłana. Jakby… Strażnik chciał bym to zobaczył.
- Co tam się dokładnie stało? – zapytał od razu Dyrojeż.
- B-byli w klasie od muzyki. Porwali Strażnika z badań. Bin Laden i Jordan planują zniszczyć wymiar 0.1. Chcą się posłużyć Strażnikiem… On się zgodził im pomóc, ale teraz wrócił do szpitala… i Bin Laden go będzie pilnował… - Zimojeżowi głos stanął w gardle – To nie był zwykły sen. Naprawdę to było takie realne… Zupełnie jakby Strażnik chciał żeby… Czy to w ogóle możliwe?
- Strażnik wie, że masz bardzo otwarty umysł – powiedział powoli Dyrojeż – Kiedyś mu mówiłem, że twój umysł jest zdatny na penetrację z zewnątrz. Szczególnie po tym jak Jordan próbował się do niego dostać przed rokiem…
- Skoro Strażnik może się włamać do mojego umysłu – zauważył Zimojeż – To dlaczego Jordan nie może już tego zrobić? Przecież w ubiegłym roku, tak bardzo się starał.
- Jordan już dawno z tego zrezygnował. Z moją lekką pomocą udało nam się go pozbyć z twojego umysłu – odpowiedział dumnie Dyrojeż – No bo już nie masz tych wizji o tym zamachowcu, prawda?
- Nie, już dawno przestałem je miewać – odpowiedział zamyślony Zimojeż.
- No właśnie, twój umysł stał się już odporny na ataki Jordana. Dlatego w ten sposób Jordan już ci nie zagrozi… Ale na pewno będzie próbował jeszcze innych sposo…
- Ale dlaczego Strażnik chciał, żebyśmy to zobaczyli? – główkował Zimojeż.
- Pewnie chciał, żebyśmy wiedzieli co się z nim dzieje – odpowiedział Father Spider – Albo chciał nas ostrzec…
- Nie możemy pozwolić, żeby zniszczono wymiar 0.1! – krzyknął Zimojeż.
- Spokojnie, przecież Strażnik na to nie pozwoli – uspokoił go Dyrojeż.
- Ale przecież zgodził się im pomóc – upierał się Zimojeż.
- No co ty? Nie znasz Strażnika? Nie pozwoliłby żeby Bin Laden zniszczył jakiś wymiar. Na pewno coś wymyśli! A poza tym, nie wiem czy to w ogóle jest jeszcze możliwe, skoro Strażnik już nie jest… Strażnikiem. Słuchajcie! Musimy jutro przejrzeć jeszcze raz dokładnie ten notatnik Jordana. Musi coś tam być o tej Kolekcji!
- Przecież przez dwa tygodnie go przeglądaliśmy i nic nie było – zauważył zrezygnowany Dziadzio Tadzio.
- Jutro przeszukamy go ostatni raz! Jeśli nic nie znajdziemy będziemy musieli szukać gdzie indziej. A teraz śpijmy dalej. Musimy wypocząć – powiedział Dyrojeż.
Ale Zimojeż nie mógł spać. Długo go jeszcze męczyło to, co zobaczył w swojej wizji. Musiała minąć jeszcze godzina by Zimojeż ponownie zasnął.
Poniedziałek 19 Kwietnia 2010
Przez weekend Zimowa Stópka przeszukiwała notatnik Jordana bardzo uważnie, ale nie znaleźli nic, co mogłoby być jakąś wskazówką.
- PO CO MY TO W OGÓLE ROBIMY, SKORO NAWET NIE WIEMY CZEGO SZUKAĆ?! – wybuchnął Zimojeż.
- Ja się poddaję – westchnął Dyrojeż, odkładając notatnik na ziemię.
- Ja też – powiedział Pavlos.
- Naprawdę nikt nic nie wie? – zapytał wkurzony Dziadzio Tadzio.
- Spiderze, ty jesteś tutaj mędrcem. Wymyśl coś – powiedział Stojan.
- Hmmm… - zastanawiał się Father Spider – Nie wiem, czy to pomoże, ale…
- Mów, Fatherze Spiderze – zachęcił go Dyrojeż – wszystko się może przydać.
- Gdzieś kiedyś czytałem, że mieszkańcy Afryki w wybranych przez siebie miejscach chowają swoje największe skarby. Zapisują kod, by w razie ich śmierci ich potomkowie mogli odnaleźć ten skarb.
- Myślisz, że tak jest w przypadku Unikatowej Kolekcji Pana Jordana? – zapytał Zimojeż.
- Tak może być – przyznał Father Spider – I ten kod może być zapisany nawet gdzieś w tym notatniku.
- Czego mamy szukać? – zapytał szybko Dyrojeż, podnosząc z ziemi notatnik Jordana
- Szukajcie długiego ciągu cyfr, zajmującego około pół strony – odrzekł Father Spider.
- JEST! – krzyknął po minucie Zimojeż i podszedł do Fathera Spidera, pokazując mu stronę szesnastą notatnika – Ale czy z tego da się w ogóle coś wyczytać?
- Oczywiście, że się da – odpowiedział Father Spider, zakładając okulary i biorąc notatnik od Zimojeża – Ale potrzeba na to czasu. Najpierw trzeba ten kod przetłumaczyć na język łaciński, a później skonwertować go na kodowanie geograficzne.
- I myślisz, że dasz radę? – zapytał z podziwem Dyrojeż.
- Jak mi nie będziecie przeszkadzać…
- Słyszeliście, chłopaki i dziewczyny? Wychodzimy stąd! Father Spider potrzebuje spokoju i ciszy! – rozkazał Dyrojeż, po czym cała Zimowa Stópka, oprócz Fathera Spidera wyszła z namiotu.
Piątek 23 Kwietnia 2010
- Zobaczcie! Nie uwierzycie! – do namiotu wpadł Zimojeż z najnowszą gazetą w ręku. Father Spider siedział w kącie i rozszyfrowywał kod napisany przez Jordana, a reszta leżała i odpoczywała po przepysznym obiadku, który dzisiaj wyjątkowo składał się z jajecznicy.
- Co się stało, Zimojeżu? – zapytał Dyrojeż.
- Zobacz pierwszą stronę! – krzyknął z przejęciem Zimojeż.
- NAJBARDZIEJ POSZUKIWANY TERRORYSTA ŚWIATA NIE ŻYJE. CIAŁO BIN LADENA ZNALEZIONO W PARKU, W BURTON-ON-TRENT – przeczytał na głos Dyrojeż – Strażnik? – zasugerował.
- A kto inny? – żachnął się Stojan.
- Podejrzewają go? – zapytał Dyrojeż Zimojeża.
- Niee… piszą, że sprawca nie jest znany i że prędko go nie znajdą, bo dobrze zatarł ślady…
- No, rzeczywiście prędko go nie znajdą – przyznał z ironią Dyrojeż.
- No, ale wiecie… Teraz Strażnik przejdzie do historii – powiedział Zimojeż – Załatwić najbardziej poszukiwanego człowieka świata…
- Pomyliłeś wymiary… - szepnęła Czarna.
- A ty się nie uważaj za taką znawczynię wymiarów, dobra? – zdenerwował się Zimojeż – No i co z tego, że nie w tym wymiarze? Ważne, że Bin Laden…
- Dla Strażnika to i tak już chyba nie ma różnicy, nie? – zauważył Dyrojeż – I tak już nie miał nic do stracenia. Wcale nie musiał go zabijać, ale zrobił przysługę całemu światu.
- Jak myślicie, czy Strażnik teraz… no wiecie… - zaczął Dziadzio Tadzio.
- Skąd mamy wiedzieć, czy żyje? – zapytał Stojan.
- Tak się tylko pytam… - odpowiedział Dziadzio Tadzio, wzruszając ramionami.
- Fatherze Spiderze, jak ci idzie? – zapytał Dyrojeż, chcąc zmienić temat.
- Jak zaczęliście napie*dalać jak stare baby, to idzie gorzej… - odpowiedział Father Spider, uprzejmym tonem.
- Za ile w końcu to skończysz, nooo? – narzekał jak zwykle Stojan.
- Morda! – krzyknął Zimojeż.
- Święta Prawda! – przyznał Dziadzio Tadzio.
- Hehe – zakończył Dilojeż.
- Ku*wa, zaraz nie wytrzymam! – Father Spider zerwał się ze swojego miejsca i donośnym krokiem opuścił namiot.
- Skoro Bin Laden nie żyje – oznajmił Dyrojeż – to teraz będą Toperze…
Poniedziałek 3 Maja 2010
- Ej, Stópko! – Zimowa Stópka, która siedziała w namiocie usłyszała głos Zitłąka, dochodzący z zewnątrz.
- No właśnie, gdzie ty byłeś przez całą noc, Zitłąku? – zapytał Dyrotoperz, kiedy Zitłąk wbiegł do namiotu.
- Byłem… w parku – wydyszał Zitłąk, schylając się by oprzeć się o kolana – Ale nie uwierzycie co widziałem! Phone Taker miał niezłą przygodę z Donkeyami!
- Co ty nie powiesz? – zapytał zniesmaczony Dziadzi Tadzio.
- Ale co ty tam w ogóle robiłeś? – zdziwił się Pavlos.
- Eee… nic takiego – odpowiedział Zitłąk, zakrywając płaszczem białą plamę na swoich spodniach, gdy zobaczył, że Zimotoperz się jej przygląda.
- Zamknijcie się lepiej! – pouczył ich Father Spider – odkryłem ten cholerny kod! W końcu!
- Taak? – ucieszył się Dyrotoperz – No i co? Gdzie to jest?
- Z tego co tu wyczytałem wychodzi na to, że Unikatowa Kolekcja Pana Jordana jest ukryta w Jordanii, pod starym drzewem przy południowym ujściu rzeki Jordan – odpowiedział Father Spider.
- No to na co czekamy? Jedziemy tam teraz! – wykrzyknął z entuzjazmem Dyrotoperz.
- Czarna, przenoś nas tam w tej chwili – rozkazał po chamsku Stojan.
- Spie*dalaj – odpowiedziała Czarna.
- Dobra, bez kłótni! – zarządził Zimotoperz – Czarna przeniesiesz nas tam?
Czarna bez słowa wyciągnęła rękę do przodu. Wszyscy się ustawili i złapali ją za rękę.
- Idziesz z nami? – zapytał Dyrotoperz Bitoka Adamczikosa, który jako jedyny nie ruszył się z miejsca.
- Och… tak! Ja być członek wasza… NASZA grupa! – powiedział z zadowoleniem i również złapał rękę Czarnej.
Tak jak zwykle przenieśli się do innego wymiaru, a kilka sekund później stali już przed ogromnym drzewem w Jordanii przy rzece Jordan.
- No dobrze… co teraz? – zapytał Dyrotoperz Fathera Spidera.
- Z tego co tam pisało, wydaje mi się, że Kolekcja jest ukryta od południowej strony drzewa, 4 metry pod ziemią – odrzekł Father Spider.
- To jak? Kopiemy? – zaproponował Stojan.
- Nom – odpowiedział Dyrotoperz – Zimotoperzu, masz w tym swoim plecaku jakąś łopatę czy coś?
Zimotoperz zdjął swój plecak zwinnym ruchem i wyjął z niego szpadel.
- Dzięki – powiedział Dyrotoperz, odbierając szpadel od Zimotoperza.
- Ja mogę kopać – zaproponował Father Spider.
- Eee… a chcesz? – zdziwił się Dyrotoperz.
- No pewnie – odpowiedział Father Spider i zaczął kopać. Reszta Zimowej Stópki go obserwowała. Po 10 minutach kopania, Father Spider dokopał się do czegoś czarnego.
- To chyba to! – krzyknął triumfalnie Father Spider, kopiąc dalej, coraz bardziej energicznie. Po chwili udało mu się poznać co to jest.
- To skrzynka! Duża, czarna skrzynka! – powiedział i schylił się by wyjąć ja z ziemi.
- Dobra robota! – pochwalił go Dyrotoperz, klękając na ziemi obok niego. Reszta Zimowej Stópki zrobiła to samo.
- TA SKRZYNKA ZAWIERA SŁYNNĄ KOLEKCJĘ WIELKIEGO PANA I WŁADCY. OTWIERAJĄC JĄ, ZOSTAJESZ PRZEKLĘTY! – przeczytał na głos Father Spider, złoty napis, wygrawerowany na wieku skrzyni.
- Może lepiej tego nie otwierać, co? – zapytał Dilotoperz.
- Zbyt daleko zaszliśmy – odpowiedział Father Spider – Nie możemy się teraz poddać! Otworzę ją, choćby miało mnie to kosztować życie!
Father Spider powoli otworzył wieko skrzyni. W środku leżały trzy afrykańskie maski. Jedna czerwona, druga niebieska i trzecia żółta.
- To wielka chwila! – szepnął Dyrotoperz, patrząc na maski. Wziął czerwoną. Po prawej stronie miała namalowany mały płomień. Odłożył ją i wziął niebieską. Ta po prawej stronie miała namalowana małą kropelkę wody. Wziął do ręki ostatnią; zieloną. Ta miała namalowane małe drzewo.
- Słuchajcie, każda maska reprezentuje żywioły – wyjaśnił Dyrotoperz – Czerwona to Maska Ognia, niebieska to Maska Wody, a zielona to… nie wiem… Drzewa?
- Tak! Ale najważniejsze jest to, że w końcu ją znaleźliśmy. Znaleźliśmy Unikatową Kolekcją Pana Jordana! – ucieszył się Pavlos.
- No właśnie! – zgodził się uradowany Dyrotoperz, zatrzaskując wieko – To wielka chwila! Proponuję byśmy od teraz byli Konikami, OK?
Nikt nic nie odpowiedział. Wszyscy byli zajęci myśleniem o swoim wspólnym sukcesie. Przez tyle czasu tego szukali, aż w końcu znaleźli.
- No dobrze, teraz lepiej stąd spadajmy, bo jak wrócimy do naszego namiotu, to będziemy musieli się poważnie zastanowić jak zniszczyć tą Kolekcję! – zarządził Dyrokonik – Czarna, wyciągnij proszę rękę.
Czarna wyciągnęła rękę do przodu i wszyscy z trzymającym skrzynię z maskami Fatherem Spiderem na czele ją złapali. Stali tak przez kilka sekund, ale nic się nie stało. Po 30 sekundach, odezwał się Dyrokonik.
- Czarna, możemy już wyruszać.
Czarna zgięła palec, ale znowu nic się nie wydarzyło. Zrobiła to jeszcze raz, ale wciąż stali w miejscu.
- Co jest? – zapytał Zimokonik.
- Ta dziewczyna nie umie przemieszczać się pomiędzy wymiarami! – wkurzył się Stojan
- Czarna, co się stało? – zapytał Dyrokonik, stając z nią twarzą w twarz.
- Nie wiem co się dzieje… - odpowiedziała wystraszona – zupełnie jakbym nie umiała… - spróbowała jeszcze raz, ale bez efektu. Spojrzała na Zimową Stópkę przerażona.
- No to, ku*wa pięknie! – wrzasnął Stojan.
- Zamknij mordę! – krzyknął jeszcze głośniej Father Spider – Czarna, co ci jest?
- Nie może nas przenieść – odpowiedział za nią Dyrokonik – Fatherze Spiderze, myślę, że musimy wrócić samolotem.
- No dobrze, gdzie tu jest najbliższe lotnisko? – zapytał Father Spider.
- Ja wiedzieć! – odpowiedział wesoło Bitok Adamczikos – 5 kilometrów stąd! Są loty do Birmingham.
Tak więc Zimowa Stópka musiała na piechotę udać się na lotnisko. O 13:20 mieli lot do Birmingham. Musieli włożyć skrzynkę z maskami do plecaka Zimokonika. Gdy mniej więcej w środku lotu Stojan mijał Czarną w drodze do toalety, zachował się bardzo po męsku; walnął ją z bara tak mocno, że można było usłyszeć jak pękają jej kości.
- Uwaga, uwaga! – usłyszeli głos z głośników; to pilot przemawiał – Mam dla państwa dwie wiadomości; dobrą i złą. Zacznę od dobrej; właśnie przelatujemy nad Staszowem – pięknym Polskim miastem. No a zła wiadomość to to, że zaraz się rozbijemy. Hehe… no sorry, zapomniałem zatankować przed lotem. Ja mam spadochron, a wy się musicie martwić o siebie, więc… Yo!
- O ku*wa – powiedział Father Spider, po czym zakrył sobie usta dłonią.
- Czarna, w tobie nadzieja – powiedział poważnie Dyrokonik – Musisz coś zrobić, bo inaczej wszyscy tu poginiemy!
- Ja tam wolę zginąć tak, niż na przykład z ręki Jordana. Nigdy bym mu nie dał takiej satysfakcji! – powiedział obojętnie Zimokonik.
Czarna, cała roztrzęsiona stanęła na środku i wyciągnęła rękę do przodu. Gdy poczuła uściski dłoni na swoim ramieniu, zamknęła oczy i z całej siły skoncentrowała się na wymiarze 0.6. Zgięła kciuk prawej ręki i podziałało! Już byli w wymiarze 0.6. Tym razem zgięła kciuk lewej ręki i znowu zniknęli. Pojawili się przy samym namiocie, upadając na ziemię.
- Nic wam nie jest? – zapytał obolały Dyrokonik, podnosząc się z ziemi.
- Nie… - odpowiedział Father Spider – Boże, Czarna, nie wiem jak ci dziękować!
- Ej, a gdzie jest Zimokonik? – zauważył Dziadzio Tadzio.
- Zimokoniku, jesteś tu? – zapytał Dyrokonik.
Nic mu nie odpowiedziało. Dyrokonik popatrzył na wszystkich z przerażeniem.
- Nie mówcie, że… że on wciąż tam jest… - Pavlosowi zaschło w gardle.
- Nie dopilnowałaś, żeby wszyscy byli gotowi??? – wrzasnął zły Stojan.
- Nie krzycz na mnie! – pisnęła Czarna.
- Cicho bądź, Stojanie! – rozkazał Dyrokonik, próbując rozsądnie myśleć
- ONA POZWOLIŁA, BY UNIKATOWA KOLEKCJA PANA JORDANA PRZEPADŁA! – Stojan kipiał ze złości.
- Więc ty się martwisz tylko kolekcją, nie Zimokonikiem, tak? – oburzył się Dziadzio Tadzio.
- Ciiiiiicho! – powiedziała Czarna, której zadzwonił właśnie telefon.
Gdy go wyciągnęła z kieszeni, na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi i głębokiej radości.
- To… to on? – zapytał z nadzieją Dyrokonik.
Czarna pokiwała głową, nie mogąc uwierzyć.
- Daj go na głośno – powiedział Pavlos.
Czarna odebrała.
- H-halo? – zapytała roztrzęsionym głosem.
- Tu su.ko PV! – powiedział Zimokonik przez telefon, wydawał się być zadowolony.
- Zimokoniku, wszystko gra? Gdzie jesteś? Jesteś bezpieczny? – zapytał Dyrokonik.
- Samolot zaczął spadać, ale ja na szczęście miałem spadochron w moim plecaku PV! – odpowiedział roześmiany Zimokonik – Wylądowałem na farmie Ministra Tornistra…
- Huhuhuhuhu GG – Zimowa Stópka usłyszała głos Grzesia.
- Dzięki Bogu! Już myśleliśmy, że nie żyjesz! – odetchnął z ulgą Dziadzio Tadzio.
- Jestem cały i zdrowy. – zapewnił ich Zimokonik – Ale Czarna by mogła po mnie wpaść, bo nie uśmiecha mi się tutaj spędzać nocy.
Czarnej nie trzeba było powtarzać; od razu zniknęła, a po niecałej minucie wróciła razem z Zimokonikiem.
- Mam nadzieję, że Kolekcja jest cała – powiedział Stojan z groźną miną.
- Nie bój żaby PV – powiedział Zimokonik, kiedy Dyrokonik podszedł by go przytulić.
Środa 12 Maja 2010
Zimowa Stópka spędziła dziś praktycznie cały dzień na główkowaniu jak można by zniszczyć Unikatową Kolekcję Pana Jordana. Bez wątpienia odnalezienie jej było ogromnym sukcesem, ale od ponad tygodnia nie potrafili znaleźć sposobu na jej zniszczenie. Niestety w notatniku Jordana nie pisało JAK zniszczyć jego maski.
- Może dajmy sobie na razie z tym spokój, co? Odpoczniemy kilka dni i wtedy na pewno będziemy mieć świeże pomysły – zaproponował Zitłąk.
- Zwariowałeś?! – oburzył się Zimokonik – To już ostatni etap i musimy go jak najszybciej rozwiązać! Gdy już zniszczymy tą kolekcję nic już nie będzie stało nam na przeszkodzie by wkroczyć do szkoły i rozpocząć ostateczną walkę z Jordanem!
- OK, OK… - Zitłąk wzruszył ramionami – tak tylko powiedziałem…
- Chodźmy lepiej spać – powiedział Dyrokonik – Jutro znowu będziemy musieli pomyśleć nad tymi cholernymi maskami…
Nikt nie zaprzeczał; wszyscy byli zmęczeni i każdy chętnie poszedł spać. Zimokonik zasnął od razu. Wydawało mu się, że obudził się po kilku sekundach. Ktoś głośno rozmawiał.
- Mówiliśmy już wam! Jesteśmy Informacioty – Zimokonik usłyszał jakiś nieznajomy głos.
- Więc mówicie, że jesteśmy w niebezpieczeństwie i musimy się ewakuować, tak? – w głosie Dziadzia Tadzia wyraźnie można było dosłyszeć kpinę.
Zimokonik przewrócił się na bok, by zobaczyć co się dzieje.
- O co chodzi? – zapytał zaspany, podnosząc się.
- Śpij, Zimokoniku – odpowiedział zły Dyrokonik, który razem z Dziadziem Tadziem stali przed Arkadiuszem, Rogowską i Rudą C*pą – To tylko jakieś cioty…
- Informacioty! – poprawił go Arkadiusz – uwierzcie nam! Mamy nieco ponad godzinę.
- Co znowu? Czy tu już naprawdę nie można się normalnie wyspać? – jęczał Stojan, który jak większość siedział w swoim śpiworze i przyglądał się tej całej sytuacji.
- No dobrze, powiedzmy, że naprawdę coś nam grozi… - zaczął Dyrokonik.
- Tak! Arabskie samoloty tu wkrótce przylecą. Zbombardują okolicę. Wszyscy zginiemy! – próbował wyjaśnić Arkadiusz.
- Po co miałyby to robić? – zapytał Pavlos ze swojego śpiwora.
- Dokładnie nie wiemy, ale to ma chyba coś wspólnego ze śmiercią Bin Ladena – odpowiedział przejęty Arkadiusz.
Dyrokonik i Dziadzio Tadzio wymienili spojrzenia.
- Więc mówisz – Dyrokonik zrobił krok w stronę Arkadiusza – że jeśli tu zostaniemy to wszyscy poginiemy, tak?
- Właśnie tak! – Arkadiusz pokiwał energicznie głową.
- Skąd o tym do cholery wiecie? – wkurzył się Dziadzio Tadzio.
- My jesteśmy Informacioty. My wiemy o wszystkim. – odezwała się po raz pierwszy Ruda C*pa.
- Zimokoniku podaj radio! – rozkazał Dyrokonik.
Zimokonik nie od razu skapował o co chodzi, ale za chwilę się zorientował, że chodzi prawdopodobnie o radio, które ma w plecaku.
- Zaraz się przekonamy, czy mówicie prawdę – powiedział Dyrokonik, biorąc od Zimokonika radio. Dyrokonik je włączył.
- Witam państwa, tu Szczepan Smith, zapraszam na wiadomości o północy! Zaczynamy od informacji z ostatniej chwili. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, na godzinę 1 w nocy jest planowany atak bombowy na środkową Anglię. Świadkowie z zachodniej Europy twierdzą, że około pół godziny temu widzieli dość dużą grupę samolotów myśliwskich, przelatujących nad ich domami…
Dyrokonik zaniemówił; wszyscy wpatrywali się w Informacioty przerażeni.
- Zimowa Stópko – powiedział Dyrokonik – wyskakujcie ze śpiworów i idziemy za nimi! - wskazał na Informacioty.
- Ale zaraz… to nie jest żaden dowód… - zaczął Stojan.
- Nie marudź! Idziemy z Informaciotami! Oni mają rację. Jesteśmy w niebezpieczeństwie… - rzekł Dyrokonik.
Nie wszyscy od razu wstali. Większość nadal miała wątpliwości.
- Jesteś pewny? – zapytał Zimokonik, marszcząc czoło.
- Słyszałeś co mówili w radiu… no już! Wstawajcie i idziemy! – powiedział stanowczo Dyrokonik.
Cała Zimowa Stópka na czele z Informaciotami wyszła z namiotu; wszyscy w piżamach. Dyrokonik dogonił Informacioty.
- Skąd wy to wszystko wiecie? I jak nas w ogóle znaleźliście? – zapytał Dyrokonik.
- Tajemnica zawodowa – powiedziała Rogowska.
- Od tego jesteśmy – odrzekł Arkadiusz – Ej, wy tam z tyłu pośpieszcie się! – zawołał do Zimokonika, Dilokonika i Czarnej.
- Haha! A nie pomyśleliście co z Kolekcją?! – zawołał zły Zimokonik.
- No właśnie! Nie możemy jej tam zostawić! – Dyrokonik się nagle zatrzymał.
- Nie możemy się wracać! Mamy niewiele czasu! Musimy odejść jak najdalej stąd! – powiedział Arkadiusz
- Dokąd w ogóle idziemy? – zapytał Arkadiusza Dziadzio Tadzio, gdy razem z Fatherem Spiderem dogonili prowadzącą czwórkę.
- Gdy wyjdziemy z lasu, zobaczymy miasteczko. Tam, na rzece są kajaki, byśmy mogli się ewakuować – wyjaśnił Arkadiusz.
- CO!? To nie ma innego środka transportu? – zdziwił się Father Spider.
- Oczywiście, że jest! Z Londynu już się ewakuują setki ludzi. Bukują loty do USA, byle dalej od terrorystów. No ale w tych okolicach, szczególnie bliskich do prawdopodobnego celu lotu, lepsze wyjścia są już zajęte… - powiedział ze smutkiem Arkadiusz.
- Dyrokoniku, a może by tak spróbować z Czarną? – zaproponował szeptem Dziadzio Tadzio.
- To raczej nic nie da… Od czasu przeniesienia nas z samolotu jest niezdolna do Teleportacji Międzywymiarowej… - westchnął Dyrokonik.
- Trudna sprawa – przyznał Dziadzio Tadzio – nie wiem jak ten Strażnik ją nauczył…
Szli przez las jeszcze około trzy minuty, aż w końcu ze szczytu małego pagórka zobaczyli jakieś małe miasteczko.
- Tam w dole jest miasteczko do którego zmierzamy – wyjaśnił Arkadiusz, na chwilę się zatrzymując – Jak się dobrze przyjrzymy, to tam po prawej stronie zdołamy zobaczyć rzekę.
Informacioty i Zimowa Stópka zeszła szybkim krokiem z pagórka i po paru minutach byli już w miasteczku.
- Do rzeki na prawo – krzyknęła Rogowska do całej grupy, gdy byli przy jakimś obskurnym pubie. Skręcili w prawo za pralnią u Grandfathera Adama. Z daleka mogli zobaczyć, że ustawiła się już długa kolejka do przeprawy kajakowej.
- Uuu, no to sobie poczekamy… - westchnęła Ruda C*pa.
Cała grupa ustawiła się na końcu kolejki. Czekali tak przez około 40 minut. Podzielili się na trzy grupy. Najpierw Arkadiusz wszedł z Dyrokonikiem, Fatherem Spiderem i Stojanem, Rogowska z Zimokonikiem, Dziadziem Tadziem i Pavlosem i Ruda C*pa z Dilokonikiem, Czarną, Bitokiem Adamczikosem i Zitłąkiem. Gdy w końcu weszli w takich grupach do kajaków, do brzegu rzeki podszedł burmistrz miasta, który odprawiał ewakuujących się i przemówił do ludzi, którzy znajdowali się w dziesięciu kajakach.
- Drodzy państwo. Niestety, ale uważam, że nie ma sensu, żebyśmy się stad ewakuowali. Daleko nie odpłyniemy, a gdy tu zostaniemy, zobaczymy chociaż pokaz fajerwerków…
- …ostatni w naszym życiu – dokończył za niego Zimokonik – Czarną, naprawdę nie możesz nas przenieść?
- Niiiiiiie – pisnęła Czarna.
- Za ile jest planowany ten atak? – zapytał burmistrza Father Spider, spoglądając na zegarek.
- Noo, gdzieś tak jeszcze ze dwadzieścia minut – odpowiedział burmistrz.
- To ja zaraz wrócę – oznajmił Father Spider i wyszedł z kajaku, by pójść do jakiegoś sklepu. Po minucie wrócił z jakąś wielką skrzynką. Kupił po browarze dla siebie, burmistrza, Dyrokonika, Arkadiusza, Stojana i Dziadzia Tadzia. Siedzieli tak i śpiewali jakąś pieśń o samotnym marynarzu, popijając co chwilę browar. Zimokonik nie mógł w to uwierzyć; jak mogli w takiej chwili się cieszyć? Przecież za chwilę wszyscy umrą. Jednak jak Zimokonik głębiej się nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że w sumie te ostatnie minuty życia trzeba wykorzystać na jakieś bardziej wesołe czynności. Już miał się odezwać, że też się do nich przyłączy, gdy nagle usłyszeli huk myśliwców, nacierających z południa. Wszyscy popatrzyli w górę. Na ugwieżdżonym niebie przelatywała wielka grupa samolotów. Gdy przelatywali dokładnie nad nimi, Zimokonik pisnął:
- Żegnajcie, przyjaciele!
- Żegnaj, Zimusiu… - powiedział już nieźle wstawiony Dziadzio Tadzio.
Wszyscy obserwowali arabskie myśliwce. Poleciały na zachód, i można było zobaczyć, że już przygotowują zrzucenie bomby.
- Uuu, nieźle rozwalą Birmingham! – wrzasnął pijany burmistrz.
Zimokonik przez łzy zobaczył pięć bomb, spadających na Birmingham. Gdy uderzyły w ziemię, wstrząs jaki spowodowały był niewyobrażalny i wybuch oświetlił całe niebo na ułamek sekundy. Zimowa Stópka, Informacioty i burmistrz obserwowali palące się Birmingham na horyzoncie i czekali na falę uderzeniową; falę ognia, zmierzającego w ich stronę, ale nic takiego się nie zdarzyło. Przez ponad minutę patrzyli się z otwartymi ustami na zniszczenia spowodowane przez arabskie myśliwce, ale one już nie wróciły. Czekali jeszcze przez pięć minut, gdy Zimokonik się w końcu odezwał.
- Ej, ludzie… my żyjemy… - mówił jakby to do niego jeszcze nie docierało – MY ŻYJEMY!
- Hurra! – krzyknął cicho pijany Father Spider i wpadł do rzeki. Dyrokonik i Stojan nie bez problemów go wyciągnęli.
- Arkadiuszu, wytłumacz mi to! – rozkazał Zimokonik – mówiłeś, że wszyscy poginiemy.
- Widocznie się myliłem – odpowiedział pół przytomny Arkadiusz – najwyraźniej użyli innych bomb.
- Jesteśmy ocaleni! – krzyknęła Rogowska.
- Łot Dos dat min? – wyszczerzyła zęby Ruda C*pa.
Zimokonikowi chciało się śmiać; przeżyli! Są ocaleni. Zaproponował Czarnej, Dilokonikowi, Zitłąkowi i Bitokowi Adamczikosowi by razem zanieśli do namiotu Dyrokonika, Fathera Spidera, Pavlosa, Stojana i Dziadzia Tadzia. Pożegnali Rogowską, Rudą C*pę i pijanego Arkadiusza i odeszli. Przez całą drogę do namiotu, Dyrokonik powtarzał coś w stylu „Łąk”.
- Ok, Dyrokoniku, jak tak bardzo chcesz to teraz będą Łąki – powiedział Zimokonik, który tak jak reszta był w świetnym humorze, mimo tego, że został wyrwany ze spania w środku nocy.
Środa 26 Maja 2010
Kilka dni temu, Zimołąk przekonwertował się na Rabarbar. To oznaczało, że Sru co drugi dzień odwiedzała jego, Dziadzia Tadzia i Pavlosa. Po tygodniu Dyrołąk się wściekł i wywalił Sru z namiotu, oznajmiając, że jej ciągłe wizyty przeszkadzają mu w rozszyfrowaniu sposobu zniszczenia masek Jordana. Tak więc od tamtego czasu Sru już się więcej nie pojawiła.
Wieczorem, po upalnym dniu cała Zimowa Stópka siedziała w namiocie. Zitłąk
opowiadał nieśmieszne dowcipy, a Dyrołąk siedział w kącie namiotu, obrażony na cały
świat.
Nagle usłyszeli ciche kroki na zewnątrz.
- Znowu…? – narzekał jak zwykle Stojan.
Namiot był zamknięty, więc nie mogli zobaczyć kto to. Nasłuchiwali. Kroki były ciche, jednak dało się poznać, że należały do jakiejś ciężkiej istoty.
Stojan siedział z miną kozaka, gdy kroki były jeszcze cichutkie, ale gdy to coś albo ten ktoś na zewnątrz stąpnął głośniej, Stojan panicznie zawył: „ Co to jest?” i ukrył się za Dilołąkiem.
- Ja chyba wiem! – powiedział odważnie Bitok Adamczikos.
- Co to? – zapytał Pavlos, z wystraszoną miną.
- To chyba Breadman! – odpowiedział Bitok Adamczikos – Kiedyś była legenda o wielkim Breadmanie, grasującym w tej okolicy. Jest równie prawdziwa, jak ta o Pigmanie!
Każdy patrzył w kierunku wejścia do namiotu. Mimo, że nie widzieli co się dzieje na zewnątrz, czuli, że ktoś się do nich zbliża. Słyszeli ten świszczący oddech. Dyrołąk zagryzł zęby i bez mrugnięcia okiem wpatrywał się w wejście. W miejscu gdzie siedział Stojan pojawiła się mokra plama, a reszta siedziała ze spokojem, by w razie niebezpieczeństwa wyskoczyć i zaatakować.
Ktoś bardzo powoli zaczął odpinać namiot. Zimołąk szybko sięgnął do swojego plecaka i wyciągnął kij bejsbolowy. Nieznajomy po cichu wkroczył do namiotu. Patrzył się wprost przed siebie. Przez pierwsze kilka sekund panowało milczenie; każdy przecierał oczy ze zdumienia. Nikt nie mógł uwierzyć.
- S-s-strażnik?!! – zapytał z niedowierzaniem Zitłąk.
Stojan zemdlał. Dyrołąk wstał z otwartymi ustami, a Strażnik coraz szerzej się uśmiechał. Zimołąk złapał się za serce, a Pavlos zaczął tańczyć Salsę.
Strażnik się bardzo zmienił. Przefarbował włosy na ciemnobrązowo.
- Ty żyjesz! – szepnął Zimołąk; z jego oka popłynęła łza. Razem z Dyrołąkiem rzucili mu się w ramiona.
- Ale jak to? Jak to możliwe? – wyszczerzył zęby Pavlos, podchodząc do Strażnika i podając mu rękę.
- Udało się! Udało się, chłopcy. … i dziewczyny. Wyzdrowiałem! – powiedział Strażnik z wyrazem triumfu na twarzy.
- Jak się dowiedziałeś? – zapytał uradowany Dziadzio Tadzio.
- Któregoś dnia mój lekarz powiedział mi po prostu, że już po wszystkim; że jestem zdrowy – odrzekł Strażnik – Nie mogłem w to uwierzyć; myślałem, że to jakiś żart.
Zimołąk kręcił głową; nie mógł powstrzymać łez.
- Byłbym dużo wcześniej, ale tej nocy, gdy terroryści zaatakowali Birmingham, bomba spadła na mój szpital – powiedział ze smutkiem Strażnik – Udało mi się uciec do podziemi, ale większość zginęła…
- A właśnie, Strażniku, teraz będziesz sławny! – krzyknął Zitłąk.
- Dlaczego?
- Bo zabiłeś Bin Ladena! Najbardziej poszukiwanego człowieka wymiaru 0.1! – powiedział Zitłąk, szczerząc zęby.
- Ja go nie zabiłem – zdziwił się Strażnik – Gdy tamtej nocy przechodziliśmy przez park, udało mi się mu uciec. Gonił mnie, ale gdy już odbiegłem daleko, usłyszałem strzały. Zza drzewa udało mi się rozpoznać Jordana, stojącego nad ciałem Bin Ladena.
- Dlaczego Jordan miałby go zabijać? – zapytał Dyrołąk.
- Wydaje mi się, że Jordan miał już po prostu dość tych zachcianek Bin Ladena… - odpowiedział Strażnik – No, ale tak w ogóle to co się u was wydarzyło?
- Znaleźliśmy Unikatową Kolekcję Pana Jordana – odpowiedział natychmiast Dyrołąk.
Father Spider głośno odchrząknął.
- No dobrze – przyznał Dyrołąk – właściwie to Father Spider ją odnalazł.
- Naprawdę? – ucieszył się Strażnik.
- Tak, ale nie wiemy jak ją zniszczyć… - zaczął Dyrołąk.
- Właśnie, słyszałem, że Jordan używa diabłów… to znaczy wysyła diabłów na ludzi. Podobno ostatnio wysłał jednego na Stachowiaka! – powiedział Strażnik.
- Wiecie co? Skoro Strażnik wrócił, to powinniśmy być teraz Kur… - zaczął Dyrokurka
- Ej, gdzie jest Czarna? – przerwał mu Zimokurka.
Wszyscy rozejrzeli się dookoła. Dyrokurka wyjrzał z namiotu.
- Super… - powiedział zrezygnowany.
- Co jest? – zapytał Zimokurka, który razem z resztą również wyjrzał z namiotu. Czarna właśnie znikała pomiędzy dwoma drzewami.
- Co jej się stało? – zdziwił się Dziadzio Tadzio.
- To moja wina… - zawył Strażnik.
- Niby dlaczego? – zdumiał się Father Spider.
- Ona pewnie myślała, że mam zamiar teraz znowu zająć jej miejsce Strażnika…
- A masz? – zapytał Dyrołąk.
- Pewnie że nie! – obruszył się Strażnik, po czym piernął.
Czwartek 10 Czerwca 2010
Czarna siedziała w swoim pokoju na górze i grała w Cabala. „Grała” to prawdopodobnie za dużo powiedziane, bo jak na razie próbowała go tylko włączyć, dzięki swojemu megaszybkiemu systemowi operacyjnemu.
Nagle usłyszała jakiś hałas, dochodzący z ogródka. Wyjrzała przez okno i krzyknęła „Kto tu jest?”, ale nikt nie odpowiedział. Myśląc, że jej się zdawało, znowu usiadła przed komputerem.
Po kilku sekundach w ogródku coś znowu trzasnęło.
- Mama? – zawołała niepewnie Czarna. Powoli wstała, wyszła z pokoju i zaczęła schodzić po schodach. Przechodziła przez salon, gdy nagle ktoś zaczął walić pięścią w drzwi. Zatrzymała się nagle pośrodku salonu. Bała się podejść dalej, ale walenie do drzwi było coraz bardziej natarczywe. Cofnęła się o krok.
Drzwi zostały wyrwane. Czarna patrzyła wystraszona. W kuchni ukazał się wściekły Shma’alec. Czarna chcąc jak najszybciej uciec, przewróciła się o fotel. Leżała na ziemi, cała sparaliżowana; nie mogła poruszyć żadnym mięśniem. Shma’alec był tuż przy niej.
- Nie ruszaj się! – usłyszała jakiś znajomy głos. Był to Fotokopier – jej ostatnia nadzieja! Celował pistoletem w plecy Shma’alca.
Shma’alec się odwrócił i spojrzał olewająco na Fotokopiera. Fotokopier pociągnął za spust. Nic się nie stało. Spróbował jeszcze raz, drugi, trzeci… wciąż nic. Spojrzał na Shma’alca z przerażeniem. Ten tylko kpiąco się uśmiechał, jakby miał zamiar się zapytać „Skończyłeś?”. Fotokopier chwycił się za głowę i wybiegł.
Czarna pisnęła. Udało się jej jakoś podnieść i wbiec na schody. Shma’alec spokojnie za nią szedł. Wbiegła na piętro i popędziła do swojego pokoju. Stamtąd nie miała już ucieczki. Przylgnęła do rogu pokoju, a Shma’alec już prawie ją dotykał. Nagle znikąd pojawiła się chmura dymu i na Shma’alca wskoczył nie kto inny jak Assassin! Czarna spod okna patrzyła z wytrzeszczonymi oczami na tą walkę. Shma’alec w końcu się poddał. Wybiegł z pokoju i można było jeszcze usłyszeć jego szybkie kroki na schodach.
Czarna została teraz w pokoju sama z Assassinem. Czy ma zamiar ją teraz zabić?
- Dz-dziękuję… - powiedziała niepewnie.
Mimo, że Assassin miał tylko odkryte oczy, po ich ruchu można było poznać, że się lekko uśmiechnął. Stali tak przez kilka sekund, po czym Czarna zebrała się na odwagę i zapytała:
- Cz-czy to jego szukałeś przez ten cały czas? – zapytała, mając na myśli Shma’alca.
Assassin pokręcił głową.
- T-to eee… Jordana? – zapytała.
- Już nie muszę…
- To kogo? – zapytała tym razem bez zająknięcia.
- Nie mogę ci powiedzieć – odpowiedział tajemniczo Assassin, a Czarna widząc że ten rozpędza się w kierunku okna, odsunęła mu się z drogi.
- Niedługo się dowiesz – powiedział z parapetu Assassin. Rozejrzał się po pokoju – Jestem już blisko. Wkrótce o mnie usłyszysz… - po czym skoczył i zniknął w obłoku dymu.
- Kim jesteś…? – zawołała jeszcze Czarna, ale wiedziała już, że Assassin jej nie usłyszy. Teraz musiała jak najszybciej udać się do Zimowej Stópki.
*
Czarna po kilku sekundach była już przy namiocie. Był on otwarty i można było dokładnie zobaczyć co robią członkowie Zimowej Stópki. Zaczęła biec w tamtą stronę, wołając: „Chłopakiii, Chłopakiii!”
- Ej, słyszeliście?
- To Czarna! – dobiegały z namiotu stłumione głosy.
Dyrokurka wyszedł z namiotu z rozłożonymi rękoma.
- Wiedziałem, że wrócisz! Wiedziałem – wołał rozradowany Dyrokurka – W tym momencie, wszyscy jesteśmy Gawłami!
- Czarnaaa! Jak super, że jesteś! – powiedział Zimogaweł szeroko się uśmiechając, a za nim zaczęła się wysypywać reszta Zimowej Stópki.
- Słuchajcie… - próbowała ich wszystkich przekrzyczeć Czarna.
Zitłąk nie mógł odkleić wzroku od Czarnej. Spojrzał się gdzie indziej, dopiero kiedy Pavlos zrobił salto w powietrzu.
- Posłuchajcie mnie! – wrzasnęła Czarna i nagle zapadła głucha cisza – Dziękuję…
- Co się stało, że wróciłaś? – zapytał Stojan, żując kozacko gumę.
Czarna jak zwykle zmrużyła oczy.
- Zamknij ryj – rozkazał Pavlos, stepując.
Stojan na to splunął mu gumą w twarz. Pavlos wku*wiony już chciał się rzucić na Stojana, ale w ostatniej chwili Dyrogaweł ich rozdzielił.
- Mów, Czarna – powiedział Dyrogaweł, który ostatkami sił próbował utrzymać Pavlosa. – Nie wiem ile jeszcze tak dam radę.
- Otóż – zaczęła Czarna – w moim domu pojawił się Assassin.
Ponownie zapadła cisza. Pavlos nawet przestał napierać na Dyrogawła, tylko patrzył się z wytrzeszczonymi oczami na Czarną.
- Jak to możliwe, że jeszcze żyjesz? – zapytał Strażnik ochrypłym głosem.
- Nic mi nie zrobił – odpowiedziała Czarna – a wiecie co to znaczy? Jest po naszej stronie!
- Skąd ta pewność? – zapytał Dyrogaweł, ocierając czoło.
- Noo… przecież gdyby nie był po naszej stronie, zabiłby mnie od razu – zauważyła Czarna – Ale nic nie zrobił. Powiedział, że jeszcze o nim usłyszymy, że wkrótce dokończy swoją misję.
- No, nie dziwię mu się – powiedział Zitłąk – przez prawie pół roku kogoś szuka, a jeszcze go nie znalazł. Ma prawo być wku*wiony. Jak myślicie, kogo szuka?
- Pewnie Jordana – powiedział Dziadzio Tadzio.
- O, nie… na pewno nie – powiedziała nagle Czarna.
Wszyscy na nią spojrzeli.
- Skąd wiesz? – zapytał Strażnik.
- Bo… bo zapytałam się o to i… i powiedział, że już nie musi go szukać – odpowiedziała Czarna.
- To co? Znalazł go? – zdziwił się Pavlos.
- Nie sądzę – wtrącił Dyrogaweł z wszechwiedzącą miną – Chyba nie o to chodzi…
Father Spider prychnął i lekko się uśmiechnął. Bez słowa odwrócił się i wszedł do namiotu.
Zitłąk popatrzył za nim z zaskoczeniem.
- Myślicie że on wie? – zapytał, pokazując na niego kciukiem.
- Pewnie tak – szepnął Dyrogaweł ze zmrużonymi oczami. Wyglądał na lekko wściekłego faktem, że ktoś wie więcej od niego.
Wtorek 22 Czerwca 2010
Zimogaweł się obudził i w pierwszej chwili nie wiedział gdzie jest. Po kilku sekundach poznał że jest w jakiejś klatce w jakimś małym pokoju. Przed komputerem w rogu pokoju siedziało dwóch nastolatków z słuchawkami na uszach. Nagrywali diss na kogoś o imieniu Tunia.
Zimogaweł odchrząknął.
- Ooo – zawołał ten brzydszy z dwójki nastolatków – Nasz niedźwiedź się obudził.
- O co wam be? – zapytał Zimogaweł.
- To jest Tsotsi – przedstawił kolegę ten brzydki – a ja jestem Ork Nasto. NASTOLETNI Ork Nasto.
- Aha. A co ode mnie chcesz? – zapytał Zimogaweł.
- Mam zamiar zamienić cię w stonogę – odpowiedział Nasto i zaczął otwierać klatkę. Wyprowadził z niej Zimogawła i posadził na ziemi. Zaczął razem z Tsotsim chodzić wokół niego i powtarzać „Zimorambell Stonoga”.
- No to chyba wam nie wyjdzie… - powiedział Zimogaweł.
- Niby dlaczego? – zdziwił się Nasto.
- Bo ja już nie jestem Zimorambell… – odpowiedział Zimogaweł - …tylko Zimogaweł. Dobra panowie, przyjemnie się z wami gadało, ale muszę uciekać – oznajmił, podnosząc się i łapiąc rękę Czarnej, która właśnie się pojawiła w pokoju. Pędzili już przez próżnię pomiędzywymiarową. Nasto i Tsotsi nawet nie zdążyli się odezwać, a wcześniej Zimogaweł dyskretnie napisał SMS-a do Czarnej, by po niego przyszła.
Gdy już wrócili do namiotu, Dyrogaweł był bardzo uradowany z tego, że Zimogaweł jest cały i zdrowy, a potem zmienił nazwę z Gawłów na Flogeny.
Wieczorem przy przepysznej jajecznicy, zrobionej przez Dziadzia Tadzia, Zitłąka, Pavlosa i Dyroflogena, Zimowa Stópka śmiała się z tego wydarzenia, a Strażnik piernął.
Czwartek 1 Lipca 2010
- Chłopcy, mam dla was niespodziankę! – powiedział Strażnik, wchodząc do namiotu i trzymając w ręku wielkie pudło.
- Co to jest? – zapytał Pavlos.
- Telewizor! – rzekł uradowany Strażnik, stawiając je na ziemi i zdejmując pudło z wierzchu.
- Taa? – zdziwił się Stojan.
Strażnik pokiwał głową z dumą na twarzy.
- To włącz na szesnastkę, teraz lecą atomówki – powiedział Stojan.
- Nie! – stanowczo zaprzeczył Strażnik, biorąc pilot – teraz będziemy oglądać TVN24 – po czym usiadł z resztą Zimowej Stópki i włączył telewizor. Okazało się, że zmartwychwstał papież.
- Ludzie, Ojciec Święty żyje! – krzyczał Strażnik – Może nam pomoże w walce z Jordanem! – Strażnik wybiegł na zewnątrz i zatańczył taniec deszczu. Przez najbliższe trzy dni ulewa nie ustępowała nawet na minutę.
Środa 14 Lipca 2010
Słońce już prawie zaszło. Zimowa Stópka siedziała przy rzece nad ogniskiem. Strażnik Wymiarów wykombinował skądś jakieś stare parówki, więc mieli ostrą wyżerkę. Czas przy ognisku spędzili w miłej atmosferze, rozmawiając, śmiejąc się, pogryzając przepyszne paróweczki i popijając coś piwopodobnego, co Dziadzio Tadzio znalazł gdzieś niedaleko namiotu.
- Pyszne – powiedział Dyroflogen, z pełnymi ustami, po czym popił „piwem” mieszankę parówek z musztardą spod pachy Stojana.
- Zgadzam się – przyznał Dziadzio Tadzio, odgryzając kromkę chleba, posmarowaną słodką pleśnią.
- Można by powiedzieć, że jest prawie idealnie – ciągnął Dyroflogen – Jednak już od jakichś dwóch miesięcy mamy te przeklęte maski i nie możemy znaleźć sposobu na ich zniszczenie. Już mnie to zaczyna wku*wiać, KU*WA! – spojrzał z niechęcią na maski, które wynieśli z namiotu i które leżały teraz pomiędzy Dilonem a Pavlosem.
- Ty się nie martw! – powiedział Bitok Adamczikos – Może to poprawić… to znaczy poprawi ci humor…
- Tak, wiemy, że coraz lepiej ci idzie Polski, ale żeby to była aż taka fantastyczna wiadomość… - powątpiewał Zimoflogen.
- Nie o to chodzi! – zaprzeczył Bitok Adamczikos – Jutro jest ten dzień, zapomnieliście!? Jutro Bitłąk może być żywy!
- To już jutro??? – zdziwił się Dyroflogen.
- Tak, piętnasty.
- Zupełnie o tym zapomniałem – powiedział Dyroflogen.
- Ja też – Dziadzio Tadzio wyglądał na zaskoczonego.
- I ja – odpowiedział Father Spider.
- No to jak? – zapytał Bitok Adamczikos – jutro przywrócimy Bitłąka, tak?
- Eee… - Dyroflogen pokręcił głową – raczej nie.
- Jak to? – zdziwił się Bitok Adamczikos.
- Jak się tak nad tym zastanowiliśmy, to doszliśmy do wniosku… - zaczął Dyroflogen - … że lepiej będzie jak przywrócimy do życia Panią Polkę.
- Dlaczego?
- Wtedy będzie większa szansa na pokonanie Jordana – wyjaśnił Dyroflogen – no, wiesz, ta przepowiednia o trzech wybrańcach…
- Dobrze, dobrze – Bitok Adamczikos wzruszył ramionami – mi to w sumie obojętne. Tak. Jutro o ósmej rano… myślę, że to dobra pora. Zgadzacie się, panowie… i panie?
- Jasne – odpowiedział Dyroflogen.
Zimowa Stópka już kończyła jeść. Zitłąk beknął. Diloflogen, któremu chyba nie smakowało wyjął jakieś małe czarne gówno z kieszeni.
- Diloflogenie, czy to Bzykąg? – zdziwił się Dyroflogen.
- Tak, Hehe GC.
- Myślałem, że nie żyje – powiedział Dyroflogen, marszcząc czoło.
- To jest nowy.
Diloflogen wypuścił Bzykąga z rąk, a ten zaczął latać wokół ogniska. Nagle chwycił niebieską maskę – Maskę Wody i zaczął lecieć z nią w kierunku rzeki.
- Ej, co ty robisz?? – krzyknął Diloflogen i próbował go złapać, ale ten już wrzucił ją do wody, po czym wleciał znowu do kieszeni Diloflogena.
- Coś ty ku*wa, zrobił? – powiedział zrezygnowany Diloflogen, kiedy zobaczył, że w wodzie Maska Wody zaczyna się robić ciemnoszara i po chwili zamienia się w popiół. Dyroflogen podszedł do Diloflogena, a za nim cała reszta. Zimoflogen stanął obok Dyroflogena, żeby zobaczyć co się stało z maską. Oboje popatrzyli na popiół, unoszący się na wodzie, a potem po sobie. I nagle to zrozumieli. Zimoflogen popędził po czerwoną maskę – Maskę Ognia i wrzucił ją w ogień. Spaliła się.
- Ej, to… jest…sposób… - powiedział Dziadzio Tadzio, który nie mógł wydobyć głosu z gardła, wskazując palcem na ognisko – on też już zajarzył.
- Jak mogliśmy na to nie wpaść wcześniej? – powiedział Zimoflogen do całej Zimowej Stópki, stojąc przy ognisku – Przecież to takie proste! Maska Wody zostaje zniszczona w czym? W wodzie. Maska Ognia w czym? W OGNIU!
- W takim razie jak zniszczyć Maskę Drzewa? – zapytał Strażnik.
Zimoflogen spojrzał na zieloną maskę, opartą o pieniek, na którym wcześniej siedział Diloflogen. Chwycił Maskę Drzewa i wyobrażając sobie, że rzuca dyskiem, rzucił ją w kierunku lasu, najmocniej jak umiał. Na rozgwieżdżonym niebie, Zimowa Stópka zdołała ujrzeć strumienie popiołu, tryskające znad drzew.
- Ludzie… LUDZIE… LUDZIE, KU*WA!!! WRESZCIE!!! WRESZCIE SIĘ UDAŁOOO! – wrzasnął Zimoflogen, rozkładając ręce, jakby chciał ich wszystkich przytulić. Nie mógł w to uwierzyć! Unikatowa Kolekcja Pana Jordana została oficjalnie zniszczona. Na zawsze!
- Brawo! Wiedziałem, że w końcu się nam uda! – krzyczał uradowany Dyroflogen, a Pavlos, Dziadzio Tadzio i Father Spider zaczęli podrzucać Zimoflogena do góry.
- Podziękujcie Bzykągowi! To głównie dzięki niemu! – powiedział Zimoflogen, szczerząc zęby.
- Panowie i Panie, usiądźcie jeszcze wokół ogniska – powiedział Strażnik, zacierając ręce – Ja pójdę do namiotu i przyniosę coś ekstra.
Wszyscy znowu usiedli wokół ogniska, tym razem dziesięć razy bardziej uśmiechnięci i rozradowani. Zitłąk wyglądał jakby chciał to zrobić od samego początku wieczora, ale dopiero teraz odważył się na tak wielki ruch i wyciągnął karty. Gdy reszta rozmawiała, żartowała, a Zimoflogen popisywał się saltami nad ogniskiem, Zitłąk po cichu zaproponował Czarnej grę w makao. Od razu odmówiła i przesiadła się bliżej Dyroflogena.
- Chłopcy – Strażnik Wymiarów miał dziwną minę. Wszyscy zamarli na jego widok. – Właśnie w telewizji powiedzieli, że Boss Mateo nie żyje.
Przez Zimową Stópkę przebiegł odgłos zdziwienia.
- Jak to się stało? – zapytał Zimoflogen.
- Nie są pewni, ale najprawdopodobniej morderstwo – odrzekł Strażnik, po czym usiadł. Tym „czymś ekstra”, którym obiecywał Strażnik okazała się woda mineralna, Kraśniczanka. Przyniósł z namiotu cztery butelki.
- Posłuchajcie wszyscy – powiedział Zimoflogen. Stał jako jedyny z grupy; wyglądał teraz jak ich boss – Myślę, że teraz jest idealny czas na zmianę. Otóż uważam, że powinniśmy znowu zostać Rambellami. Po pierwsze dlatego, że zniszczyliśmy Unikatową Kolekcją Pana Jordana. Po drugie dlatego, że nie żyje Boss Mateo, a wszyscy wiemy, że to przez niego w zeszłym roku Rambelle się rozpadły. No a po trzecie, już wkrótce ta ostatnia, końcowa bitwa. Ostateczne starcie. Wszystko zaczęło się od Rambellów… wszystko musi się na nich skończyć.
- Dobrze, jak chcesz, Zimorambellu – zgodził się Dyrorambell.
- Ale za nim ta bitwa nastąpi – powiedział Dziadzio Tadzio, podnosząc wysoko kieliszek pełen Kraśniczanki – jutro czeka nas przywołanie Pani Polki. Byle do jutra… - powiedział, po czym wypił do dna.
Czwartek 15 Lipca 2010
- Bitokuuu! Bitoku, gdzie jesteś? – wołał Dyrorambell, chodząc po namiocie i co chwila wyglądając na zewnątrz.
- O co chodzi? – zapytał Pavlos, który właśnie się obudził. Reszta Zimowej Stópki też już była prawie obudzona.
- Od pięciu minut szukam tego cholernego Bitoka Adamczikosa – powiedział wnerwiony Dyrorambell – Ale nie ma po nim śladu.
- Może się poszedł wylać? – zaproponował Zimorambell.
- Już by przyszedł! – zaprzeczył Dyrorambell.
Pavlos zerwał się na równe nogi.
- Która godzina? – zapytał.
- 7:57, a co?
Pavlos prychnął.
- W konia nas zrobił! – wrzasnął – Zrobił sobie z nas po prostu jaja! To nie Adamczyk. Gdyby to był Adamczyk, na pewno by już był. Już nie wróci! KU*WA!
- Spokojnie, Pavlosie… Jeśli to był żart, to i tak nic nie zrobimy – powiedział spokojnie Dyrorambell.
Pavlos z wściekłości usiadł na ziemi i włączył telewizor. Mówili o jakimś Księciu Edwardzie.
- Czy mnie oczy i uszy nie mylą? Prince Edward przyjeżdża do Burton? – zdziwił się Dyrorambell.
- Taa?? – odezwał się nagle Father Spider i wyszedł ze śpiwora, by zobaczyć, co mówią w telewizji.
- Boże, tylko nie to! – krzyknął nagle Dyrorambell.
- Co się stało? – zapytał Strażnik, stając na baczność w swojej piżamie w owieczki.
- Nie wiecie co to oznacza? Jordan nie zmarnuje okazji by się go pozbyć! Prince Edward to jego wielki wróg! – powiedział Dyrorambell.
- Jak to? – zdziwił się Zimorambell.
- Prince Edward zawsze głośno mówił, że jest przeciwko takim jak Jordan. Obydwoje się otwarcie nienawidzą. Jordan miał kiedyś na celu zabicie Prince’a Edwarda, który jest dla niego czymś w rodzaju konkurenta. Jednak Prince Edward był dotąd nieuchwytny; miał świetną ochronę i w ogóle. A teraz ludzie zaczynają bardziej szanować Edwarda niż Jordana, a on nie może na to pozwolić. Jedyne wyjście to po prostu się go pozbyć. A takiej okazji na pewno nie zmarnuje! Po co ten debil jedzie do tego Burton? Musimy powstrzymać Jordana!
- Dlaczego akurat my? – skrzywił się Father Spider.
- Jest przecież inne wyjście – zauważył Dziadzio Tadzio – Gdy Prince Edward będzie w Burton, Jordan może być już nieżywy. Jak? Przegra bitwę z nami przed wizytą Edwarda!
- Tak, ale wypadałoby też wygrać tę bitwę, prawda? A żeby ją wygrać, musimy mieć wielką armię. Nie zdążymy powiadomić wszystkich Rambellów z Europy do wtorku do czternastej. Żeby przyjechała tu przyzwoita armia, musimy czekać co najmniej do środy.
- Więc co zrobimy? – zapytał Stojan.
- Fatherze Spiderze, myślę, że ty się do tego najbardziej nadajesz – powiedział z powagą Dyrorambell – pojedziesz do Burton, dowiesz się więcej o tej wizycie, ocenisz najlepsze miejsce do oddania strzału. No a we wtorek powstrzymasz Jordana.
- Eee… a dlaczego ja? – zapytał Father Spider.
- Bo ty jako jedyny z nas byłeś w wojsku.
- Naprawdę :O? – Zimorambell był zaskoczony.
- Oczywiście nie pozwolimy żebyś dał po sobie poznać, że to ty, o to się nie martw – zapewnił Dyrorambell – Nie będziesz miał zabić Jordana, będziesz tylko musiał się upewnić, że nie strzeli do Prince’a Edwarda i że ten będzie już bezpieczny, kiedy Jordan znowu będzie mógł działać. Ty się nadajesz do tego najlepiej.
Wtorek 20 Lipca 2010
Był kwadrans do czternastej. Do namiotu weszła Czarna a za nią w ciemnych okularach i czarnej czapce z daszkiem Father Spider.
- I jak? – zapytał od wejścia Dyrorambell.
- Podsumujmy sytuację – powiedział rzeczowo Father Spider siadając na starej kanapie, którą Strażnik przyniósł w sobotę – Prince Edward o 14:00 pod Collegem będzie przemawiał do mieszkańców. Z tego co mi się udało ustalić Jordan będzie strzelał z około dwunastu metrów w przód i pięciu metrów w dół, czyli z dachu B&Q. Postanowiłem go zaskoczyć już gdy będzie na dachu, czyli po cichu się do niego skraść, złapać go, pozwolić by karabin wystrzelił gdzieś w powietrze, żeby Prince Edward dowiedział się, że ktoś szykował na niego zamach, i żeby już nigdy więcej nie wpadł na pomysł odwiedzać miasta wroga. Na dach B&Q wejdę o 13:58, Jordan już na pewno dawno tam będzie. No a potem… spieprzam w kierunku mostku, gdzie czekać będzie na mnie Czarna.
- A my będziemy gdzieś obok – dokończył Zimorambell.
- No właśnie, czy wy też naprawdę musicie tam być? Naprawdę lepiej będzie… - zaczął Father Spider.
- Musimy tam być. W razie czego! – powiedział stanowczo Dyrorambell.
- Ja bym nie chciał przeszkadzać, ale jeśli mój zegarek się nie myli to jest już 13:49 – powiedział Strażnik nieśmiało.
- Czas na nas – rzekł Father Spider, wstając. Po kilku sekundach byli już przy zachodnim wejściu na mostek.
- No, dobrze… - zaczął Father Spider.
- Trzymaj się – powiedział Dyrorambell, uściskając go.
- Powodzenia – życzył mu Dziadzio Tadzio, unosząc kciuk do góry.
- Do zobaczenia za parę minut – powiedział Father Spider, puszczając do nich oko, jednak skapnął się, że nie mogli tego zobaczyć bo miał na sobie okulary przeciwsłoneczne.
Ruszył w stronę B&Q. Spojrzał na zegarek. Była 13:53. Słyszał już hałas dochodzący spod College’u gdzie fani Prince’a Edwarda czekali na swego idola. Father Spider po chwili przeskoczył przez murek i znalazł się na parkingu B&Q. Wdrapał się na dach. 13:55. Był już na szczycie. Ale nikogo oprócz niego samego na nim nie było. O co chodzi? Czyżby Jordan nie miał zamiaru zaatakować Prince’a Edwarda? Czyżby te kilka dni przygotowań poszły na marne? A może się spóźni? Father Spider przeczołgał się na krawędź dachu, by zobaczyć co się dzieje na dole. Na podest właśnie wchodził Prince Edward, wśród entuzjastycznych okrzyków jego fanów. Father Spider znowu spojrzał na zegarek. 13:56. Gdzie jest Jordan?
Prince Edward zaczął przemawiać. Father Spider nagle usłyszał strzał, a potem ujrzał upadającego Prince’a Edwarda i piski przerażenia zgromadzonych tam ludzi. Father Spider wystraszony zaczął się oglądać dookoła. Gdzie jest napastnik? Na dachu College’u mignęła mu przez ułamek sekundy czyjaś sylwetka. Bez zastanowienia zaczął biec w tamtą stronę; nie wiedział po co, ale chciał dorwać Jordana. Za to że zabił niewinną osobę; wielkiego Prince’a Edwarda! Zapomniał jednak, że jest na dachu i z impetem spadł na ziemię. Ból w prawej nodze był niewyobrażalny.
Podbiegło do niego dwóch policjantów:
- To mógł być on! – mówili.
- Nie… panowie… - próbował się tłumaczyć Father Spider, ale ten straszliwy ból nie pozwalał mu wydobywać słów. Założyli mu kajdanki na ręce i wrzucili do radiowozu. Otworzył na chwilę oczy i przez okno zobaczył Zimową Stópkę z bezradnymi minami. Odjechał.
*
- Jak on mógł się dać tak zrobić? – wrzeszczał wieczorem w namiocie Dyrorambell – Po co on chciał go gonić??
- Jak myślicie, kto to był? – zapytał Dziadzio Tadzio.
- Jordan, to nie ulega wątpliwości – powiedział stanowczo Dyrorambell – nieźle nas wykiwał. Przeklęty czarnuch! KU*WA!!
- Miszyn Fejld – podsumował to wszystko Stojan.
- Teraz to już nieważne – powiedział spokojniej Dyrorambell – oczywiście szkoda Edwarda, ale mam nadzieję, że wypuszczą Spidera.
Pavlos pokiwał głową.
Po kilku minutach do Czarnej przyszedł SMS.
- Kto to? – zapytał Dyrorambell.
- Przyjdź po mnie pod posterunek – przeczytała Czarna – to znaczy, że jest wolny! – krzyknęła, po czym zniknęła, a po około dwudziestu sekundach pojawiła się z Fatherem Spiderem na ramieniu. Położyła go na kanapie.
- Dzięki, Czarna… dzięki – wysapał Father Spider.
- Dobra robota, brachu – powiedział Dyrorambell ze współczuciem patrząc na Fathera Spidera.
- Tylko ty mi nie zaczynaj jeszcze pieprzyć – wybuchł Father Spider – Wszystko spier*oliłem!
- Nie obwiniaj się – powiedział stanowczo Dyrorambell – To jest nieważne. Ważne ile zdrowia i wysiłku w to włożyłeś. Powiedziałbym nawet, że aż za dużo. Jak twoja noga?
- Teraz trochę lepiej – odburknął Father Spider – Jeszcze te pieprzone psy mnie tam przesłuchiwały godzinami!
- Miałeś dzisiaj ciężki dzień, powinieneś teraz się przespać, Fatherze – powiedział Dyrorambell – możesz spać na sofie.
- Sofą to bym tego nie nazwał…
- Ale zawsze coś – wzruszył ramionami Dyrorambell.
*
Środa 21 Lipca 2010
- No i jak, Fatherze Spiderze? – zapytał zatroskany Dyrorambell, podchodząc do jego łóżka.
- Bywało lepiej… - odpowiedział Father Spider, lecz wyglądał lepiej niż wczoraj.
- A jak tam noga? – zapytał Stojan, który właśnie zakładał koszulkę przez swoją seksowną klatę.
Father Spider niespodziewanie zerwał się na równe nogi i zaczął stepować.
- Wystarczy? – zapytał Stojana, po czym ponownie się położył.
- Wow, jak to możliwe? – zdziwił się Zitłąk, który też dopiero się ubierał – Przecież Father jeszcze wczoraj nie mógł chodzić, a dzisiaj… szacunek, wielki postęp.
Spod kołdry Fathera Spidera wysunęła się dłoń, pokazująca środkowy palec, ale Zitłąk tego nie zauważył.
- No dobra, chłopaki, nie wiem jak wy, ale ja dzisiaj nie mam zamiaru tracić czasu – oznajmił Dyrorambell, zacierając ręce – trzeba teraz zorganizować armię. Muszę podzwonić w parę miejsc i się podowiadywać…
Zimorambell był zaskoczony. Dyrorambell powiedział to takim tonem, jakby przygotowywali się na jakieś przyjemne wydarzenie, jakim na pewno nie było zbliżające się nieuchronnie ostateczne starcie z Jordanem… przynajmniej dla niego. Chociaż jak teraz o tym pomyślał, to dla Dyrorambell i innych ta końcowa wojna nie będzie na pewno tak znaczącym wydarzeniem jak dla niego. Oni nie będą musieli narażać życia tak jak on, nie będą musieli walczyć z Jordanem, nie od nich będą zależeć dalsze losy świata. Co niby miała znaczyć ta Zimowa Stópka? Zniszczono Horkruksy, zniszczono kolekcję, ale to tylko była droga do tej ostatecznej bitwy; bitwy, którą obiektywnie patrząc, Zimorambell sam będzie musiał wygrać. Teraz wszystko będzie zależało od niego.
- Jak tam samopoczucie?
Zimorambell się wzdrygnął. Zamyślony, nie zwrócił uwagi, że został w namiocie sam z Dziadziem Tadziem.
- C-co? – zapytał nieprzytomnie.
- Pytałem się jak tam samopoczucie przed bitwą – powtórzył Dziadzio Tadzio.
- Eee, dobrze… - odpowiedział bezmyślnie Zimorambell.
- No, tak… co innego mogłem usłyszeć… - zaśmiał się Dziadzio Tadzio – chociaż zapytany o to samo, pewni odpowiedziałbym to samo.
Zimorambell uśmiechnął się blado, nie bardzo go słuchając.
- Niestety, aż za dobrze wiem, co czujesz… - ciągnął Dziadzio Tadzio.
- J-jak to? – zdziwił się Zimorambell.
- Zapomniałeś już, chłopcze, po co ja tutaj jestem? – zapytał Dziadzio Tadzio.
Zaskoczony Zimorambell chwilę się zastanowił. Teraz sobie przypomniał po co naprawdę Dziadzio Tadzio tu jest; on był jednym z trzech wybrańców do unicestwienia Jordana, obok właśnie Zimorambella i Pani Polki. Brak Pani Polki oznaczał, że Dziadzio Tadzio, zaraz po Zimorambellu będzie najważniejszym uczestnikiem tej bitwy. To dziwne, ale Zimorambell tak już się przyzwyczaił do Dziadzia Tadzia w Zimowej Stópce, że aż zapomniał jak on się tu znalazł.
- No widzisz? – powiedział uśmiechający się Dziadzio Tadzio, kiedy zobaczył, że Zimorambell zorientował się w końcu o co mu chodziło.
- A ty jak się czujesz? – wymamrotał Zimorambell.
- Jestem dobrej myśli – odpowiedział Dziadzio Tadzio – Wiesz, stres jest, ale trzeba myśleć, że się uda. Pozytywne myślenie to podstawa sukcesu, chłopcze, zapamiętaj to sobie!
Kiedy Strażnik zawołał ich na śniadanie, które mieli zjeść na zewnątrz, Zimorambell był pogrążony w myślach. Słowa Dziadzia Tadzia bardzo nim poruszyły. Jeśli to była prawda, to znaczy, że jest skazany na porażkę. Cały czas myślał, że coś może pójść nie tak. Musiał zacząć myśleć pozytywnie, musiał wierzyć, że się uda. Tak, Dziadzio Tadzio miał rację. Jeśli nie zacznie być optymistą, przegra jeszcze zanim rozpocznie się walka.
*
Po południu, Dyrorambell zwołał wszystkich do namiotu. Miał im wytłumaczyć, co wydarzy się w najbliższych godzinach.
- Kochani, zebraliśmy się tu po to… - zaczął Dyrorambell oficjalnym tonem.
- Daj se spokój, dobra? – przerwał mu Father Spider – Przejdź lepiej do konkretów.
- No dobrze – zaczął od nowa Dyrorambell – Dzwoniłem dziś do wszystkich oddziałów Rambellów w Europie. Mam złą wiadomość. Od Anglików dowiedziałem się, że Jordan już wie, że mamy zamiar go zaatakować i zwołuje armię z kraju i z Europy.
- To jest ta zła wiadomość? – zdumiał się Zimorambell – Jordan już od paru ładnych lat wiedział, że do tej walki musi dojść, prawda?
- Tak, ale lepiej by było dla nas, gdyby Jordan nie był na nią przygotowany – powiedział Dyrorambell.
- Nie rozśmieszaj mnie. Jordan miał pół roku, jak nie więcej, żeby się na nią solidnie przygotować – upierał się Zimorambell.
- Założę się, że to ten s*kinsyn, Adamczikos powiedział Jordanowi! – powiedział Dziadzio Tadzio, cały wściekły – A my się tak daliśmy nabrać! Jak jacyś debile!
- To już nie jest ważne – rzekł Dyrorambell – było minęło. Poza tym nie o tym chciałem z wami gadać. Tak jak już mówiłem, dzwoniłem po całej Europie i dowiedziałem się, że prawie wszyscy już są w kraju. Duże grupy Rambellów z Hiszpanii i Białorusi przybędą tu jutro, późnym popołudniem. Wtedy już wszyscy będziemy w komplecie. A ja, pragnąc trzymać się mojej teorii: im szybciej tym lepiej, chciałbym zaatakować jutro o zachodzie słońca.
- CO?! – krzyknął Stojan – Jak to jutro?
- Jordan nie będzie się spodziewał… nie zdąży przygotować armii. Automatyczny punkt dla nas! – wyjaśnił Dyrorambell.
- To będzie nie fair… - powiedział nagle Zimorambell.
- A czy Jordan kiedykolwiek grał fair? NIE! Kto jak to, Zimorambellu, ale ty tego nie powinieneś mówić – powiedział Dyrorambell, kręcąc głową.
- Dobrze, już dobrze – rzekł Zimorambell – Tak tylko powiedziałem.
Dyrorambell wyraźnie chciał kontynuować swoje przemówienie, ale przeszkodził mu ryk, dochodzący z zewnątrz. Wyjrzał na dwór. Na polance przed namiotem zaparkował jakiś motor, a jego kierowca zdjął kask i spojrzał w kierunku namiotu.
- A ty kto? – zapytał Dyrorambell, wychodząc z namiotu i podchodząc do nieznajomego. Father Spider ruszył za nim.
- Jestem Motorambell – powiedział nieznajomy z amerykańskim akcentem – Ja pochodzę z America i jestem członek Klanu Adamczyków.
- I co? – zapytał Father Spider, unosząc brwi.
- I nic… przybyłem się tylko przywitać – odpowiedział, po czym założył kask i bez słowa odjechał dalej.
Dyrorambell i Father Spider wrócili do namiotu.
- Na takich należy uważać – powiedział Father Spider, wskazując na zewnątrz, w kierunku w którym pojechał Motorambell – To mógł być szpieg Jordana.
- On na pewno nie jest w Klanie Adamczyków – zaprzeczył stanowczo Pavlos – Tam nie ma takich dupków.
- No właśnie – przyznał Dziadzio Tadzio.
- Wracając do tego, co mówiłem… - zaczął jeszcze raz Dyrorambell – Chciałbym, żebyście sobie coś wszyscy zapamiętali. W razie takiego biegu wydarzeń, że… no, wiecie… że stracimy Zimorambella… Tak, to jest możliwe – powiedział dobitnie Dyrorambell, kiedy Zitłąk potrząsnął powątpiewająco głową – Chciałbym żebyśmy w tej sytuacji zrobili wszystko co w naszej mocy, żeby dopaść Jordana! I dostarczyć go w ręce Dziadzia Tadzia. To będzie nasza ostatnia nadzieja! Jeżeli tego nie zrobimy, świat ulegnie Jordanowi. Zgińmy w pogoni za Jordanem! Nie zważajmy na życie swoje i naszych kolegów! Ja, szczerze mówiąc wolałbym zginąć walcząc, niż zginąć kilka godzin później pod panowaniem Jordana.
Na chwilę zapadła cisza. We wszystkich wyraźnie mocno uderzyły te słowa.
- No a teraz – kontynuował Dyrorambell – czas na dokładne zaplanowanie naszych ruchów. Za dziesięć minut, chcę was tu wszystkich widzieć. Obecność obowiązkowa! Zwolniony jest jedynie Zimorambell, który już niestety od samego początku pójdzie inną drogą niż my…
*
Zimowa Stópka omawiała plan przez cały wieczór. Zimorambell z początku zajął się czymś innym, ale później dołączył do reszty, obserwując ich. Dyrorambell w roli szefa, a Father Spider jego wspólnika. Dziadzio Tadzio, Zitłąk, Strażnik i Pavlos słuchali uważnie, Czarna wpieprzała już dziesiątego batonika, Stojan wyglądał na znudzonego, a Dilon bawił się z Bzykągiem. Nie wiedzieli kiedy czas zleciał do północy. Jednak Dyrorambell nie zwracał na to uwagi; powiedział, że on może nawet siedzieć i całą noc, byle tylko wszystko dobrze zaplanować. Innego zdania byli Czarna, Dilon i Stojan, ale jednak zostali. Zimorambell obserwując ich, całkowicie zmienił zdanie; oni naprawdę się przykładali, i w rzeczywistości ryzykowali życiem, tak samo jak on. Był z nich dumny.
Pół godziny później, położył się spać, ale nie mógł zasnąć. Dopiero po trzech godzinach, gdy reszta Zimowej Stópki się położyła, zasnął. Nie trwało to jednak długo, bo obudził się o świcie. Nie mógł dalej spać. Nie chcąc przeszkadzać innym, wyszedł na zewnątrz. Stanął nad rzeką, i patrzył się na wschodzące słońce nad rozprzestrzeniającym się przez wiele kilometrów lasem po drugiej stronie rzeki.
- Też nie możesz spać? – usłyszał głos obok siebie.
- Matko, ale mnie wystraszyłeś, Dyrorambellu! – Zimorambell aż podskoczył.
- Wracaj lepiej do środka, Zimku – powiedział Dyrorambell z powagą – musisz się wyspać. Jutro czeka nas wszystkich ważny dzień, a musimy być w pełni sił.
- Zaraz pójdę – powiedział zamyślony Zimorambell – Dyrorambellu, co robiłeś rok temu? – zapytał nagle.
- Eee… ja? – Dyrorambell był wyraźnie zaskoczony – eee… zdaje mi się, że… chyba już wtedy byłem w Senegalu… a co?
- Niic… - odpowiedział wciąż zamyślony Zimorambell – pamiętam jak w zeszłym roku przed bitwą, chciałem cofnąć czas, chciałem by do niej nie doszło… a później, gdy już było po wszystkim, jak myślałem, że nie żyjesz… wtedy chciałem walczyć dalej, mogłem walczyć przez cały czas, byle tylko to ci przywróciło życie…
- Dlaczego mi o tym mówisz? – zapytał cicho Dyrorambell.
Zimorambell wzruszył ramionami.
- Teraz sam nie wiem czego chcę… z jednej strony chciałbym pozostać tu do końca życia, a z drugiej strony chciałbym mieć już tą walkę za sobą, chciałbym żeby już się skończyła… tylko jest jeden problem; z tej bitwy możemy już nie wrócić.
- Nie wolno ci tak myśleć! Musisz być nastawiony pozytywnie! – powiedział Dyrorambell, klepiąc go po plecach – a teraz wracaj do namiotu. Musisz się dobrze wyspać!
Zimorambell tak zrobił. Spojrzał na zegarek. Ale w końcu jak mógł spokojnie zasnąć, ze świadomością spotkania Jordana w najbliższych szesnastu godzinach?
Czwartek 22 Lipca 2010
Zimorambell w pierwszej chwili nie wiedział gdzie jest. W namiocie było ciemno. Rozejrzał się dookoła. Był w nim sam. Spojrzał na zegarek. Była 16:18. Zerwał się na równe nogi i wybiegł z namiotu. Na polance siedziała cała Zimowa Stópka. Wszyscy wyglądali na zdziwionych, wystraszoną miną Zimorambella.
- O, obudziłeś się Zimorambellu – powiedział Strażnik, szczerząc zęby.
- Wypoczęty? – zapytał Dziadzio Tadzio.
- Taa… - odpowiedział Zimorambell, przecierając oczy – Więc kiedy ostatecznie… eee… wyjeżdżamy?
- Za… - Dyrorambell spojrzał na zegarek – około cztery godziny. Z tymże musimy, jeszcze wynieść wszystko z namiotu.
Zimorambell już go nie słuchał. Miał motyle w brzuchu. Nie wiedział co teraz chciał zrobić. Czy iść ponownie spać, czy mieć to już za sobą. Zrobiło mu się niedobrze. Poszedł na spacer do lasu.
Zastanawiał się co zrobić. A może by tak uciec, żeby go nikt nie znalazł? Nie, nie mógł tego zrobić Zimowej Stópce. Nie mógł ich zawieść. Nie w tej chwili. Nie mógł poza tym pozwolić, by Jordan przejął kontrolę. Do tej walki po prostu musi dojść, i tak jak mówił Dyrorambell – im szybciej, tym lepiej. W poprzednim roku, obiecał sobie, że jeśli w końcu pokona Armię Światła i Czarnych Kotasów, wyjedzie z tego miasta raz na zawsze. Teraz miał zamiar dotrzymać tej obietnicy. Należą mu się teraz wakacje, tak samo jak całej Zimowej Stópce. Chciał wyjechać, obojętnie gdzie, byle dalej. Musiał odpocząć. Jednak teraz nie mógł myśleć o wypoczynku; musiał być gotowy na bitwę z Jordanem. Usiadł nagle na ziemi; nie mógł myśleć. Głowa bolała go tak, jak jeszcze nigdy dotąd. Niech ta bitwa już nadejdzie i będzie po wszystkim. Nie zniesie tego czekania.
*
- Zimorambellu, gdzie byłeś!? – wrzasnął Dyrorambell, gdy Zimorambell wrócił z lasu – Wiesz która godzina? Wiesz jak się martwiliśmy!?
- Martwiliście się tylko o to, że nie będziecie mieli człowieka, który załatwi za was Jordana? – zadrwił Zimorambell.
- Jak możesz!? – wku*wił się Dyrorambell.
- Ej, ej panowie – Pavlos próbował ich rozdzielić – Takie sprzeczki nic nam nie dadzą. Zimorambell wrócił i to jest najważniejsze. Teraz chodźmy do namiotu… po raz ostatni.
Zimorambell cały wściekły na Dyrorambella, spojrzał na zegarek. Rzeczywiście długo go nie było. Była 19:48; za około pół godziny opuści to miejsce. I kto wie, może nigdy więcej tu nie wróci.
- Panie i panowie, nadeszła ta chwila – rozpoczął Dyrorambell, gdy już wszyscy byli w namiocie. Zimorambell popatrzył na wszystkich. Strażnik stał z dumną miną, gotowy do walki, obok niego Dziadzio Tadzio i Pavlos z nieco uśmiechniętymi minami, a po ich prawej stronie żujący gumę Zitłąk z poważną miną. Czarna też żuła gumę i jak zawsze była zamulona, Dilon bawił się z Bzykągiem, Stojan wyglądał na znudzonego, a Father Spider, podobnie jak Zimorambell wszystkich obserwował. Dyrorambell mówił dalej – Chwila, w której musimy opuścić ten namiot, chwila w której Zimowa Stópka się rozdzieli i każdy pójdzie w innym kierunku. Jednak zanim ona nastąpi, musimy tu trochę posprzątać. Wynieśmy najpierw wszystko na zewnątrz, a później złożymy namiot…
Dyrorambell ledwo zdążył mówić, gdy wszyscy ruszyli do roboty, nawet Stojan (!). Strażnik i Dziadzio Tadzio wynieśli na zewnątrz sofę. Zitłąk, Father Spider, Dyrorambell i Pavlos wynosili śpiwory, Czarna wyniosła jeden plecak i stanęła na zewnątrz ze skrzyżowanymi rękami, Dilon, bawiąc się z Bzykągiem wyniósł swoją walizkę, a Stojan i Zimorambell wynieśli inne duperele. Gdy wszystko było już na zewnątrz, Stojan zaczął składać namiot, a reszta pobiegła mu na pomoc.
- Pchajcie wszystko do mojego plecaka – zachęcił ich Zimorambell, ochrypłym głosem, gdy już namiot był złożony.
Zimowa Stópka zdołała włożyć wszystko oprócz sofy do plecaka Zimorambella. Strażnik, Dyrorambell, Zimorambell i Pavlos odsunęli sofę pod drzewo, a Zimorambell wrzucił swój plecak w krzaki.
- Żegnaj – szepnął do niego Zimorambell ze łzami w oczach.
- No dobrze, macie wszyscy bronie? – zapytał Dyrorambell.
Wszyscy przytaknęli.
- Pamiętajcie jeszcze raz! W razie śmierci naszego bohatera – Dyrorambell skłonił głowę przed Zimorambellem, który uniósł brwi ze zdziwienia – poświęćcie życie, by znaleźć Jordana. Gdy ktoś z was go odnajdzie, wypuście czerwone race ze swoich broni, żeby dać sygnał Dziadziowi Tadzio, zrozumiano?
Wszyscy znowu przytaknęli. Teraz już czuło się wyraźne napięcie. Zimorambell spojrzał na zegarek, na którym widniała godzina 20:05. Przełknął głośno ślinę.
Dyrorambell również spojrzał na zegarek.
- Poczekajmy jeszcze te dziesięć minut razem… tutaj – powiedział. On też był wyraźnie zestresowany. Nawet Pavlos i Dziadzio Tadzio nie kryli zdenerwowania.
Zimorambell tak jak reszta usiadł na trawie. Nikt do nikogo za bardzo się nie odzywał. Każdy był pogrążony we własnych myślach. Zimorambell chcąc uciec od tych straszliwych myśli, patrzył przez cały czas na zegarek. Zostało 8 minut. Jeszcze dużo czasu – pomyślał. 7 minut, 6 minut, 5 minut – muszę się przygotować, 4 minuty – muszę pozytywnie myśleć, 3 minuty – ciekawe o czym myślą inni, 2 minuty – Jesteśmy w przewadze, Jordan nie wie, że już dziś zaatakujemy – 1 minuta – A co jak się domyśla?
Zostało 30 sekund – Zimorambell zaczął się podnosić, 20 sekund – inni też już powoli zaczynają, 10 sekund…
- No dobrze, czas na nas – powiedział Dyrorambell – Czarna przygotuj się.
Czarna rozłożyła ręce. Jej prawej ręki chwycił się Zitłąk, Dziadzio Tadzio, Dyrorambell, Stojan i Dilorambell, a lewej Father Spider, Pavlos, Zimorambell i Strażnik.
Zimorambell jeszcze rozejrzał się dookoła. Chciał za wszelką cenę powstrzymać łzy. Spotkał wzrok Dyrorambella. Ten zrobił minę, która miała mu dodać otuchy, ale Zimorambell poczuł się jeszcze bardziej przygnębiony.
- Żegnaj! – zawołał bezsensownie Dziadzio Tadzio w kierunku lasu.
Wszyscy byli bardzo spięci. Zimorambell zobaczył jak Czarna zgina palec prawej ręki. Nagle wszystko zniknęło…
*
Ganja patrzył w stronę szkoły. Już zachodziło nad nią słońce. W każdym oknie paliły się światła. Musiał być ostrożny. Przylgnął do siatki otaczającej Astroturfa i po cichu próbował się przedostać na pole. Nagle stanął przy północnym wejściu na Astroturf i spojrzał za siebie. Nikt za nim nie szedł; to dobry znak. Chciał ruszyć dalej, ale gdy odwrócił się ponownie, ukazała się przed nim zamaskowana postać. Ganji stanęło serce. TO NIEMOŻLIWE!
- Głupstwem, było tu dziś przychodzić, Ganja. – powiedział Assassin. We własnej osobie! – myślałeś, że cię tu nie znajdę? No cóż, myliłeś się!
Ganję zatkało. Zupełnie nie wiedział co zrobić. Zaczął się powoli cofać.
- O, nie – powiedział spokojnie Assassin – Długo mi uciekałeś, można powiedzieć, że aż zbyt długo. Dziś tej okazji nie zmarnuję! – Assassin rzucił się w stronę Ganji i przygwoździł go do ziemi.
- Błagam, błagam – zajęczał Ganja.
- Błagasz o litość? Mnie? Jak śmiesz! – Assassin chwycił Ganję za włosy i rzucił go z powrotem na ziemię – A co zrobiłeś gdy Agnes Adamczyk błagała cię o litość? CO ZROBIŁEŚ? DAŁEŚ SPOKÓJ? NIE! Zabiłeś ją z zimną krwią! TY S*KINSYNIE! Od pół roku mam zamiar pomścić moją matkę i dziś nadeszła ta chwila!
- Błagam… litości… - w oczach, leżącego na ziemi Ganji pojawiły się łzy – Ja… to nie tak…
- NIE TAK? A jak? – Assassina ogarnęła nieopisana wściekłość – Zabiłeś moją matkę nie zważając na jej uczucia! Nie miałeś litości, ty plugawy j*bańcu! Jednak zanim cię zabiję, powiedz mi dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego ją zabiłeś? Dlaczego akurat ją!?
- J-ja… - Ganja nie mógł mówić.
Assassin podniósł go z ziemi i ścisnął za gardło.
- GADAJ! – wrzasnął Assassin.
- O-ona m-m-miała zawsze ł-ładne włosy… - wychrypiał Ganja – n-nie zabiłem twojego o-ojca, bo… bo jest ł-łysy… m-moja matka… powiedziała, że… j-jeśli nie z-zrobię coś z t-tą swoją fryzurą, t-to mnie z-zabije… U-uciekłem z domu… ch-chciałem pokazać, ż-że c-coś znaczę… z-zabiłem t-twoją matkę…
- DLACZEGO!? – Assassin był cały roztrzęsiony.
- Z zaz-zdrości… - Ganja mówił ostatnimi siłami.
Assassin z całej siły rzucił nim o ziemię. Ganja skulił się na ziemi, płacząc. Assassin nie wiedział co czuć. Z jednej strony patrzył na tą żałosną istotę, wijącą się pod jego nogami. A z drugiej strony to uczucie… czyżby żal? Czyżby Ganja też żałował tego, co zrobił?
Assassin wyjął broń. Wycelował nią w Ganję, który nie przestawał łkać.
- Zabij mnie – błagał Ganja – Zrób to, błagam!
- To nie ja cię zabiłem – powiedział powoli Assassin. Zawahał się, ale schował jednak broń – To twoje sumienie…
Assassin odszedł na kilka kroków, po czym spojrzał przez ramię. Ganja wciąż leżał skulony na ziemi. Ruszył dalej polem, w stronę pól Pauleta, na których już się ustawiała Armia Rambellów. Assassin zniknął w obłoku dymu…
*
Zimowa Stópka pojawiła się właśnie na Stanton Road, tuż przy wjeździe do szkoły.
- Gotowi? – zapytał Dyrorambell z poważną miną.
Wszyscy skinęli głowami, ale Zimorambell niepewnie. Ruszyli w stronę szkoły. Czyżby ostatnie chwile życia? – myślał Zimorambell.
- Idziemy na Bus Park – oznajmił Dyrorambell – musimy się pokazać i naszej armii… i Armii Światła.
Bez słowa poszli dalej. Szli wzdłuż ulicy. Zimorambell nie mógł wytrzymać tego napięcia. Byli już na drodze, prowadzącej na Bus Park. W końcu na niego weszli. Stanęli na środku.
- Już są – szepnął ostrożnie Dyrorambell, wskazując pola Pauleta i krzaki za Astroturfem, za którymi była ukryta dalsza część Armii Rambellów.
- Co to? – zdziwił się Dziadzio Tadzio, wskazując na stertę szmat leżących obok północnego wejścia na Astroturf.
- Nie dotykaj tego, to może być pułapka! – ostrzegł go Dyrorambell, kiedy zobaczył, że Dziadzio Tadzio zrobił krok w kierunku tego czegoś.
- To się rusza! – zawył z obrzydzeniem Stojan.
W szkole nagle zgasły wszystkie światła. Zimowa Stópka się odwróciła w tamtą stronę.
- To chyba znak… - zaczął Pavlos.
- Widzę, że już wszyscy są – usłyszeli dziesięciokrotnie wzmocniony głos Jordana, dochodzący ze szkoły – Szczerze mówiąc, Zimowa Stópko, nie spodziewałem się po was takiego ruchu, ale cóż… nie martwcie się, moja Armia też jest odpowiednio przygotowana.
Stojan, Father Spider, Dyrorambell, Zitłąk i Zimorambell odwrócili się w stronę Pauleta. Armia Rambellów też wyglądała imponująco. Byli wyraźnie gotowi na atak.
- Dochodzą mnie słuchy, że nie zabrakło też naszego gościa specjalnego – kontynuował Jordan. Zimorambell poruszył się niespokojnie – Czekam na ciebie w Sali pod hallem, Zimorambellu. Masz kwadrans, żeby się odpowiednio przygotować. Dłużej nie mam zamiaru czekać.
Gdy Jordan skończył mówić, zapadło długie milczenie. Przerwał je Zimorambell.
- I to jest ten moment, Zimowa Stópko – powiedział patrząc na nich uważnie – Moment, w którym nasze drogi muszą się rozejść…
- Och, Zimku – Dziadzio Tadzio rzucił mu się w ramiona.
Każdy po kolei podchodził do niego i dawał mu uścisk. Nie wyłączając Bzykąga.
- Powodzenia, Zimorambellu – powiedział Dyrorambell, który podszedł do niego jako ostatni – Wierzę w ciebie! Na pewno ci się uda!
- Ile mam jeszcze czasu? – zapytał Zimorambell.
- Dwanaście minut – odpowiedział Pavlos.
Zimorambell pokiwał głową. Spojrzał na nich jeszcze raz. Wydawało mu się, że wszyscy przez moment byli bardziej przejęci jego losem, niż swoim własnym. Zrobił kilka kroków do tyłu. Pokiwał na pożegnanie Zimowej Stópce. Po czym zszedł z Bus Parka i ruszył polem w kierunku New Blocku. Więcej się nie odwrócił.
Skoro to miała być walka z afrykańskimi maskami, musiał pójść po swoją do Arta. Zszedł z górki i przeszedł obok wielkiej, zielonej skrzyni. Następnie ruszył w górę, skręcił w lewo i był już New Blocku. Przeszedł przez drzwi, ale nie było tam żywego ducha. Trochę go niepokoiła nieobecność Armii Światła. Czyżby tak dobrze się ukryli? Wszedł w końcu do klasy od Arta. Nie zmieniła się wiele od czasu, kiedy był tu ostatnio. Spojrzał jeszcze przez okno na zewnątrz. Po Zimowej Stópce nie było już śladu, a Armia Rambellów pędziła już w kierunku szkoły. Jednak on nie mógł się teraz o to martwić. Priorytetem dla niego było znaleźć maskę i dotrzeć do Sali pod hallem, gdzie czekał na niego Jordan.
Zimorambell wszedł do osobnego pomieszczenia przy klasie i otworzył jedną szafkę. Było tam między innymi pudło z maskami. Wyciągnął je na zewnątrz. Rozpoznał swoją – żółtą, podłużną maskę, przypominającą trochę banana. Wyglądała imponująco. Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze dziewięć minut. Może jeszcze usiądzie i przez te ostatnie sekundy popatrzy sobie na ten piękny świat na zewnątrz?
*
Dyrorambell był zaniepokojony. Wbiegł do klasy Stockerówy z bronią na posterunku. Na schodach pokonał dwóch Czarnych Kotasów. Teraz wbiegł na niego jeszcze jeden, ale Dyrorambell pewnie go znokautował. Biegł dalej, do klasy Harkina. Nie było tam nikogo. Zastanawiał się, jak sobie radzi reszta Zimowej Stópki, a szczególnie Zimorambell. Czy już spotkał Jordana? Wypadł z klasy i już chciał zbiec po schodach, ale stanął twarzą w twarz z Wampirem. Przez chwilę nie mógł uwierzyć. Nie chciał w to wierzyć. To była najgorsza możliwa sytuacja w jakiej mógł się znaleźć. Na szczęście jego syn zrobił pierwszy ruch. Rzucił broń na ziemię i podniósł ręce w górę.
- Możesz mnie zabić, tato – powiedział zrezygnowany. Miał łzy w oczach.
- Synu – wyszeptał Dyrorambell i go przytulił.
- Ojcze, jak ja tego żałuję! – załkał Wampir – co się ze mną stało? Dlaczego…
- Już dobrze – powiedział Dyrorambell – już wszystko dobrze…
- Dlaczego byłem po jego stronie? – zapłakał Wampir – Co mnie podkusiło?
- Już po wszystkim – powiedział cicho Dyrorambell.
- Nie, nie jest po wszystkim – krzyknął Wampir – Oni mnie zabiją.
Dyrorambell spojrzał na syna.
- Musimy cię gdzieś ukryć! – zawołał.
- Oni też są dobrze ukryci – jęknął Wampir – nie mamy szans.
- Chodź – upierał się Dyrorambell. Już zaczął zbiegać po schodach. Odwrócił się. To zdarzyło się w ułamku sekundy. Przez szybę wleciał odłamek drzwi i przebił Wampira na wylot. Jego bezwładne ciało spadło do stóp Dyrorambella.
- Synu… synu! SYNUUUUU!!! – Dyrorambell darł się w niebogłosy. To nie mogła być prawda. Spojrzał w jego martwe oczy. Nie mógł przestać płakać. Sekundy mijały, a on leżał przy ciele swojego jedynego dziecka. Dziecka, które jeszcze przed chwilą żyło. Gdyby stał kilka centymetrów dalej…
Musiał zanieść gdzieś ciało. Gdzieś gdzie będzie bezpieczne. Nagle sufit zaczął się sypać. Dyrorambell nie miał wyjścia. Musiał ratować swoje życie. Zbiegł na dół, nie w pełni świadom, tego co robi. Jeszcze nie docierała do niego ta śmierć. Ruszył dalej…
*
Zimorambell nagle się ruszył. Spojrzał na zegarek. Ostatnie dwie minuty. Trzeba iść. Wstał. Popatrzył na zewnątrz i się przeżegnał. Wyszedł powoli z klasy. Ruszył w dół, asfaltem. Zobaczył czyjeś ciało, wystrzeliwujące znad Sports Halla. Nie zrobiło to na nim jakiegoś specjalnego wrażenia. Być może dlatego, że nie był w pełni świadom gdzie się znajduje. Szedł automatycznie. Przeszedł przez czerwoną bramę, skręcił w prawo. Spojrzał na Mini Busa, stojącego przy klasie od Dramy. Siedział w nim Osioł. Przynajmniej tak się wydawało, ale jak Zimorambell podszedł bliżej, zobaczył, że jego twarz jest cała zakrwawiona. Nie dawał żadnego znaku życia.
To nim wstrząsnęło. To go jakby obudziło. Czy Jordan chciał go w ten sposób zastraszyć? Zimorambell ponownie spojrzał na zegarek. Zostało mu około dwudziestu sekund. Stanął na szczycie schodów. „Będzie dobrze” – pomyślał. Zszedł na dół. Otworzył drzwi, po lewej stronie. Zrobił krok do przodu. Jordan stał na drugim końcu Sali ze skrzyżowanymi rękami. Mimo, że Zimorambell nie mógł zobaczyć jego twarzy, przez promienie słońca, mógłby przysiąc, że Jordan mu się przygląda.
- Witaj, Zimorambellu – głos Jordana odbił się echem po całej Sali – Dużo czasu minęło od kiedy ostatnio się widzieliśmy, nieprawdaż?
Nad nimi zadudnił tupot stóp. Prawdopodobnie dwa oddziały Rambellów i Armii Światła spotkały się tuż nad nimi.
- Buahahaha – zaśmiał się Jordan złowieszczo – To fascynujące, prawda? I pomyśleć, że ci wszyscy ludzie tam na górze walczą dla nas...!
- Masz zamiar zająć mnie tymi bzdurami? – w Zimorambellu wezbrała nagle odwaga – A może boisz się walczyć, co? Może tylko przedłużasz, żeby jakoś się wymigać, co? – Zimorambell sam nie wierzył w to, co mówił, ale chciał zobaczyć co odpowie Jordan.
- Ach, to wzruszające. Widzę, że bardzo poważnie podchodzisz do tej walki – powiedział spokojnie Jordan z lekkim uśmieszkiem – Ale czy ty naprawdę jesteś taki naiwny, że do tego są nam potrzebne jakieś maski, czy inne gówna? – Jordan odkopnął swoją na bok, ale podniósł miecz, który leżał obok niej. Zimorambell natychmiast podniósł miecz, który dopiero teraz zauważył, że był tuż przy nim.
- W czasie gdy ty i ta twoja cała, żałosna „Zimowa Stópka” szukaliście sposobów na zniszczenie moich horkruksów i masek, ja miałem wiele czasu na dobre przygotowanie mojej armii na tą bitwę – powiedział z pasją Jordan – Walka z tobą… cóż, dla mnie jest tylko formalnością. Ja skończę z tobą, a moi żołnierze pozbędą się tych innych psycholi, zwanych Rambellami. Buahahahahaha… - Jordan zaśmiał się złowieszczo – Będę miał wtedy wolną drogę do nieograniczonej władzy. No tak, ale masz rację, Zimorambellu. Nie jesteśmy tu po to, żeby gadać.
Zimorambell utkwił świdrujące spojrzenie w oczach Jordana. Próbował użyć techniki ‘dead’.
- Chcesz mnie zabić, prawda? – wyszeptał Jordan – To twoje największe marzenie! Zrobisz wszystko, by tylko mnie wykończyć!
Zimorambell nie wiedział do czego to prowadzi. Co Jordan chciał przez to osiągnąć? Zmylić jego koncentrację?
- Chcesz tej walki? – ciągnął donośnym szeptem Jordan – Najpierw musisz mnie mieć!
Puścił się biegiem w lewo. Wbiegł do jakiegoś podziemnego korytarza. Zimorambell bezmyślnie pobiegł za nim. Jordan na końcu korytarza, wpełzł po jakiejś drabinie, wybijając ręką klapę w suficie i wrzucając na górę miecz. Wskoczył w górę, gdy Zimorambell zaczął wspinać się po drabinie. Tak samo jak Jordan, wrzucił miecz i wskoczył na górę. Okazało się, że klapa znajdowała się w podłodze przy PE Classroomie. Chwycił miecz i pobiegł wzdłuż korytarza. Na końcu musiał skręcić w prawo. Zobaczył Jordana wbiegającego na salę gimnastyczną około piętnastu metrów przed nim. Na Sali były rozstawione trampoliny. Jordan wskoczył na jedną i czekał na Zimorambella.
- Taki jesteś cwany? – Zimorambell nagle pojawił się na parapecie jednym z okien, osadzonych tuż pod sufitem. Rzucił miecz w dół, tak że ten wbił się pionowo w ziemię. Skoczył na Jordana, wymachując rękami, lecz ten odskoczył na drugą trampolinę. Zimorambell zamiast się odbić od trampoliny, po prostu przez nią przeleciał, rozwalając jej środek. Bolesny upadek na posadzkę na pewno pozbawił by go świadomości. Ale nie teraz! Nie w takiej sytuacji. Musiał dopaść Jordana! Tak, Jordan miał rację. To było jego marzenie.
Podniósł się bardzo szybko, wyjął miecz z podłogi i ruszył na zewnątrz, przez drzwi, przez które przed chwilą wypadł Jordan. Przebiegł przez trawę, w północno-zachodniej części szkoły i wpadł znowu do środka, do Halla. Zobaczył wielki pocisk, pędzący w jego stronę. W ostatniej chwili zrobił wślizg i pocisk minął jego prawe ucho. Podniósł się z ziemi, i przez stołówkę wybiegł na zewnątrz. Jordan był około dwudziestu metrów przed nim.
Co to miało znaczyć? Czyżby Jordan specjalnie zaprowadził tam Zimorambella, tak by któryś z jego żołnierzy go załatwił? Czy to był sposób Jordana na wygranie walki? A może Jordan wcale nie chciał z nim walczyć? Może… stchórzył?
Myśli Zimorambella pędziły jak oszalałe, ale teraz musiał skupić się na jednej: Musi mieć Jordana! Jordan pędził już pod górkę, w stronę New Blocku. Zimorambell za nim. Na parkingu, na polach i na astroturfie trwały wielkie bitwy. Ktoś z Armii Światła wystrzelił bombę, która uderzyła w jedną z tylnych lamp, która złamała się i upadła na środek astroturfa. Huk był niesamowity. Nie można było nic już dosłyszeć. Wojna rozpoczęła się na dobre. Z okna New Blocka wypadło bezwładne ciało Kalesonymojejżony. Zimorambell nie mógł jednak się bardziej przyjrzeć, bo musiał biec! Musiał dogonić Jordana. Za wszelką cenę.
W New Blocku, Jordan skręcił w prawo i pobiegł po schodach. Zimorambell nie odpuszczał. Na szczycie schodów skoncentrował się na tym jak nigdy dotąd – pomyślał „DEAD!” i Jordan padł na ziemię, wypuszczając z ręki miecz, który przeleciał daleko do klasy Kinrade’a. Zimorambell nie był pewny czy Jordan upadł przez to co właśnie zrobił, czy przez to, że w kolano Jordana wbił się wielki kawał metalu.
Ale to nie było teraz ważne! Tu się wszystko kończyło. Zimorambell stał nad Jordanem, który siedział na ziemi i opierał się o ścianę, trzymając się za nogę.
Zimorambell pokiwał głową, podszedł do Jordana i przyłożył mu miecz do gardła. Jordan zacisnął oczy.
- Nie, błagam… - jęknął.
- Błagasz? – zaśmiał się Zimorambell – Ach, nawet TY nie zdajesz sobie sprawy jak długo czekałem na tą chwilę!
- No dobrze – powiedział spokojnie Jordan, ale wciąż z zaciśniętymi oczami – Zabijesz mnie… ale dziwne, że nie masz do mnie żadnych pytań…
Zimorambell chwilę się zastanowił. W co on pogrywa? Dyskutować z nim czy po prostu popchnąć miecz?
- Nie rozumiem. – powiedział w końcu Zimorambell.
- Ja na przykład – ciągnął Jordan, ochrypłym głosem, tym razem spoglądając mu prosto w oczy – będąc w twojej sytuacji, chciałbym wiedzieć czego gość przede mną chciał ode mnie przez ten cały czas…
- To taka gra, tak? – zapytał Zimorambell – chcesz zwrócić moją uwagę na co innego, a sam…
- Nie, nie o to mi chodzi – zaprzeczył stanowczo Jordan – Chcę ci po prostu powiedzieć… Jeśli mnie teraz zabijesz, do końca życia będziesz żałował, że mnie nie wysłuchałeś i nie dowiedziałeś się, czego tak naprawdę od ciebie chciałem. Jesteś w komfortowej sytuacji; ty masz broń, ja nie, więc nawet jeśli będę chciał zwiać, od razu mnie dopadniesz.
Zimorambell świdrował go przez chwilę spojrzeniem. Jordan wyglądał słabo. Może to jakiś podstęp? W końcu podjął decyzję. Zaryzykował. Cofnął miecz i się wyprostował.
- Dziękuję – powiedział Jordan słabym głosem.
- Mów, co masz do powiedzenia – warknął Zimorambell.
- Przyjechałem tu z rodziną ponad trzy lata temu – zaczął Jordan. Wyglądał jakby miał zaraz zemdleć – Mieszkałem w Birmingham. Pewnego razu w centrum miasta przechodziłem przez jezdnię z moją siostrą i bratem. Obydwoje mieliby teraz po dwadzieścia lat. Był wieczór. Nie było wielkiego ruchu. Nagle zza rogu wyjechało rozpędzone, niebieskie Audi. Mi się udało odskoczyć, niestety mojemu rodzeństwu nie. Gdy kierowca zobaczył co się stało, stanął na środku jezdni i wyskoczył z auta. Kierowcą był… Priestley – to słowo Jordanowi przeszło przez gardło z wielkim trudem – Pamiętam to dokładnie. Kazałem jej zadzwonić na pogotowie, miałem nadzieję, że jeszcze da ich się odratować. Jednak ona nie pomogła. Bez słowa wróciła do samochodu i odjechała. Aż za dobrze zapamiętałem tą twarz! Mój brat i siostra nie przeżyli. Pragnąłem zemsty. Postanowiłem dowiedzieć się o Priestleyu jak najwięcej. Dowiedziałem się, że pracuje jako nauczycielka w tej szkole. Na moją prośbę, przeprowadziliśmy się do Burton. Szlag by to trafił, że chciałem zrobić to spektakularnie! Gdy przyszedłem do tej szkoły, Priestley była wyraźnie wystraszona. Widać było, że ona też chciała się mnie pozbyć. Widziałem w jej oczach rządzę mordu, gdy spoglądała na mnie. Czym ja zawiniłem? Na pewno podejrzewała, że ja mam zamiar zrobić, to co ona ze mną. Zaczęliśmy mieć obsesję na swoim punkcie. Wiedzieliśmy o sobie wszystko. Ona wiedziała, że uwielbiałem kolekcjonować rzeczy. Próbowałem jej jakoś zasugerować, że mam jakąś swoją kolekcję, którą trzeba zniszczyć. Chciałem ją wykończyć, używając afrykańskiej magii. Rzuciłem klątwę na słowa „Unikatowa Kolekcja Pana Jordana”. I tu pojawiłeś się ty. Ty wypowiedziałeś te słowa. Przez to, stałeś się kolejnym wrogiem; wyznaczyłeś się do walki ze mną. Postanowiłem odrzucić na chwilę Priestleya na drugi plan. Zająłem się tobą. Po kilkunastu dniach obserwacji, postanowiłem cię zabić. I znowu mój błąd, przez który mogłeś zginąć, ale jednak wciąż żyjesz. Znów próbowałem być za bardzo kreatywny. Rzuciłem na ciebie klątwę. Chciałem zabić cię we śnie. Razem z Dyrorambellem okazałeś się lepszy. Musiałem poszukać innego sposobu. Nadszedł czas walki pod koniec poprzedniego roku. Chciałem zobaczyć jak się będziesz sprawował po mojej stronie. Gdybym cię wtedy miał… ale prawie od razu wiedziałem, że nigdy do nas nie przejdziesz. Nie, ty jesteś innym człowiekiem! Wolałbyś umrzeć, niż stanąć po mojej stronie. Jednak miałem cichą nadzieję, że jednak zmienisz zdanie. Myślałem sobie, że kiedyś może zostaniemy… Władcami Angolów. Cóż to byłby za duet! Mimo, że powiedziałeś, ze dołączysz do nas, postanowiłem poczekać do jakiegoś wydarzenia, które pokaże po której stronie naprawdę jesteś. Nadeszła wojna i obserwując cię, utwierdziłem się w przekonaniu, że zawsze pozostaniesz po stronie Rambellów. Postanowiłem cię już nie oszczędzać, widząc, że pozyskanie ciebie jest niemożliwe. Na wojnie zostałem mocno zraniony przez Witorambella. Musiałem przełożyć moje plany na przyszły rok szkolny. Musiałem użyć mojego planu awaryjnego, w którym miałeś zniszczyć Horkruksy i moją kolekcję. Osiem miesięcy temu, wróciłem do sprawy Priestleya. Zabiłem ją. Miałem już ją z głowy. Gdybyś wtedy nie wypowiedział tych przeklętych słów… Jednak coraz większa władza zaczęła mi uderzać do głowy. Nie mogłem przestać. Musiałem jednak najpierw zabić mojego wielkiego wroga – ciebie. Jednak wiele razy udowodniłeś, że jesteś lepszy. Próbowałem wielu sposobów żeby cię dopaść, ale ty zawsze się wyślizgiwałeś. Dzisiejsza pogoń utwierdziła mnie w przekonaniu, że jesteś lepszy, że żadna afrykańska magia nie pomoże mi, ani nikomu innemu. Że to wszystko jedna wielka ściema. Przez wiele czasu oszukiwałem się, że jestem wielkim przywódcą. Gówno prawda! Teraz jestem już na sto procent pewny, że byłem na tym świecie, tylko po to by wykończyć Priestleya, zabijając przy okazji wielu niewinnych ludzi…
Jordan skończył. Zimorambell zaniemówił. Nie wiedział, że po jego policzku spływa łza. Nie wiedział co myśleć. Przecież to wszystko wypowiedział Jordan, jego największy wróg. Ale z drugiej strony ta historia brzmiała tak prawdopodobnie. Zimorambell spojrzał na niego. Jordan umierał. To były jego ostatnie chwile. Takiego obrotu sprawy Zimorambell się nie spodziewał.
- Dlaczego mi o tym powiedziałeś? – zapytał ochryple Zimorambell.
- Chciałem, żebyś znał prawdę – wydyszał Jordan – mam do ciebie ostatnią prośbę. Ocal mojego brata, Jakuba. Proszę cię, nie pozwól by on stracił rozum, tak jak ja!
Zimorambell energicznie pokiwał głową. Gdyby ktoś mu jeszcze kilka minut temu powiedział, że będzie słuchał Jordana, wyśmiałby go, a teraz… to wszystko brzmiało tak realistycznie.
- Wybacz mi… - Zimorambell usłyszał słaby głos jego odwiecznego wroga – wybacz… - spojrzał na niego ze łzami w oczach. Nagle wielki kawał sufitu odłamał się i spadł na Jordana. Przez to wszystko Zimorambell zapomniał, że wciąż toczy się wojna. Ale po co ta wojna jeszcze trwa? Teraz dopiero zaczął słyszeć te wszystkie huki, dochodzące zewsząd. Musiał stąd uciekać. Musiał dotrzeć do Jakuba. Chciał zbiec na dół lecz dolna część schodów i cały parter New Blocku się palił. Już chciał się odwrócić i pobiec w drugą stronę gdy zobaczył czyjąś rękę, wystającą spomiędzy płomieni. Ktoś jeszcze żył i próbował się stamtąd wydostać. Zimorambell chciał już pójść na pomoc, ale nagle stanął, gdy zobaczył przerażoną twarz Witłąka, próbującego przedrzeć się przez ogień. Co on tu robił?
Zimorambell się zawahał, jednak chciał już zejść na dół na pomoc, ale było już późno. Płomienie wchłonęły Witłąka na dół. Zimorambell cofnął się o kilka kroków. Zobaczył że między jego nogami zaczyna pękać podłoga. Musiał uciekać. Ruszył korytarzem . Pęknięcie zaczęło robić się coraz większe i dłuższe. Wbiegł do klasy Melosia. Nagle stanął. Pęknięcie znowu przeszło między jego nogami. Odskoczył w ostatniej chwili. Wielki kawał klasy Melosia odłamał się i z niesamowitym hukiem spadł na ziemię przy New Blocku. Zimorambell popędził do klasy Mahmooda i wypadł na korytarz. Czuł, że podłoga zaczyna ruszać mu się pod nogami. Wiedział, że od tego już nie ma ucieczki. Teraz on był w wielkim kawale budynku, który zaraz się złamie. Jednak chciał zrobić jedną rzecz. A może się uda? Zimorambell się rozpędził i wyskoczył przez okno na pole. Wielki kawał klasy Litherlanda i Mahmooda zaczął się łamać. Zimorambell musiał uciekać, inaczej zostałby przygnieciony. Jednak trzecia przednia lampa Astroturfa spadła z impetem na New Block, tworząc pożar. Jednak kogo to teraz obchodziło? Zimorambell pragnął jednego; dostania się do Jakuba. Nie wiedział dlaczego tak bardzo chciał usłuchać prośby Jordana. Coś było w tej historii…
Zimorambell poszedł w stronę głównego budynku szkoły, utykając. Nie czuł bólu, poza tym nie wiele go on obchodził. Przeszedł obok wielkiej, zielonej skrzynki, która po chwili wybuchła. Spojrzał na najwyższy punkt szkoły. Walczył tam Anioł Ryby z kimś, kogo Zimorambell nie mógł z tej odległości rozpoznać. Ciało jego przeciwnika spadło z dachu, a Anioł Ryby zatriumfował, rozkładając ręce do góry.
Zimorambell szedł wzdłuż szkoły. Mijał wiele ciał. Wojna dobiegała powoli końca. Z naprzeciwka szedł Dyrorambell. Wołał go, ale Zimorambell nie zwracał na niego uwagi. Upadł twarzą na ziemię na trawę przy murku, naprzeciwko biblioteki. Dyrorambell śmiał się poprzez łzy.
- I jak? – zapytał Zimorambella – udało się?
- Gdzie jest Jakub? – zapytał Zimorambell, podnosząc się.
- Nie żyje – odpowiedział Dyrorambell, oddychając szybko – a co się…?
Anioł Ryby strzelił w kierunku Zimorambella, ale w ostatniej chwili przed nim rzucił się zamaskowany człowiek. Nie kto inny jak Assassin! Padły trzy kolejne strzały i Anioł Ryby osunął się na ziemię. To Strażnik Wymiarów strzelał karabinem z okna.
- Rozwalcie te ryby! – wrzasnął Strażnik, bo ciało Anioła Ryby zaczęło się właśnie zmieniać w karpie. Jednak nikt go nie słuchał. Zimorambell podpełzł do ciała Assassina. Zdjął maskę z jego twarzy. Była to twarz Bitorambella, teraz blada i martwa. Zimorambell zawył jak wilk. Nie mógł wytrzymać bólu, który go ogarnął. Bitorambell właśnie uratował mu życie. Bitorambell – osoba, która myślał, że nie żyje. Aż do teraz. Co się jeszcze może wydarzyć?
- Zimorambellu… - zaczął cicho Dyrorambell, trzymając jego ramię.
Zimorambell zdjął okulary, by przetrzeć oczy.
- Popełniliśmy błąd, Dyrorambellu – załkał Zimorambell – Myliliśmy się… wszyscy się myliliśmy…
- O czym ty mówisz? – zapytał Dyrorambell szeptem.
- Popełniliśmy błąd… - powtórzył Zimorambell. Rozejrzał się dookoła. Wszystko było zamazane. Ale to co teraz zobaczył było wyjątkowo wyraźne. Napotkał wzrok Nigela, który akurat tamtędy przechodził. Jak gdyby nigdy nic. Dla Zimorambella świat się nagle zatrzymał. Nie mógł niczym poruszyć. Wszystko stanęło. Widział już światełko w tunelu…
- Zimorambell… Zimorambell, halo – Dyrorambell był w szoku. Próbował nim potrząsnąć. Nic to nie dało. Oczy Zimorambella zamknęły się, a jego ciało stało się bezwładne. – HALO! ZIMORAMBELL! ODEZWIJ SIĘ! BŁAGAM, ODEZWIJ SIĘ!!! NIEEEE!!! TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA! BŁAGAAAAM!
Dilorambell nagle zeskoczył z drzewa wprost na ramiona Nigela. Włożył mu nóż w lewe oko. Wyjął go i zrobił to ponownie. Zrobił to jeszcze pięć razy. Tak samo z drugim okiem. Po tych ciosach, Nigel upadł na ziemię, rozbijając sobie głowę o asfalt. Krew trysnęła prosto w oczy Dilorambella.
Wszyscy, którzy byli w pobliżu zebrali się wokół miejsca, gdzie leżało ciało Zimorambella. Na sam środek wybiegli Strażnik i Dziadzio Tadzio, obydwoje zakrwawieni i brudni. Nie mogli w to uwierzyć.
- To nieprawda… - szepnął Strażnik, zakrywając twarz dłońmi.
Dziadzio Tadzio, cały zalany łzami uklęknął przy ciele Zimorambella, przy którym z drugiej strony leżał Dyrorambell. W tej chwili nikt nie pomyślał nawet o tym, że Jordan może jeszcze żyć. To nie było dla nich ważne. Siedzieli tak, jakby to mogło przywrócić życie Zimorambellowi. Jednak nie mogli nic już zrobić. NIC nie mogło mu przywrócić życia.
Zapadła głucha cisza. Przerywana była tylko łkaniem Rambellów. Większość Armii Światła albo nie żyła, albo się dawno ulotniła. Jednak oni też nie byli ważni. Do Dyrorambella jeszcze to nie dotarło. Siedział i wpatrywał się po prostu w murek. Dziadzio Tadzio oparł się o drzewo i płakał. Reszta albo siedziała albo leżała na ziemi wokół ciała Zimorambella. Po pół godzinie przyjechały karetki, policja i straż. Wszystkie ciała ułożono przy głównym wejściu szkoły. Wszyscy ci, którzy pozostali z Zimowej Stópki zostali zaprowadzeni do Chapela. Każdy dostał szklankę wody. Dyrorambell nie chciał pić. Siedział i wpatrywał się w jedno miejsce. Dziadzio Tadzio, Strażnik, Dilorambell, Pavlos, Father Spider i Czarna siedzieli na krzesłach, nieodzywając się do siebie. Pavlos był w szoku, gdy odkrył, że Assassinem był Bitorambell. Musiał po raz drugi przeżywać śmierć swojego syna. Siedzieli tam do późnej nocy. Próbowali nawiązać ze sobą rozmowę. Psycholog sprawił, że Dyrorambell zaczął znowu mówić.
O trzeciej w nocy, wszyscy musieli opuścić szkołę.
- A tak w ogóle, to co się stało z Jordanem? – zapytał ochrypłym głosem Pavlos, kiedy stali przy głównym wejściu do szkoły.
- Zimorambell wrócił pod szkołę, co raczej znaczy, że go zabił – odpowiedział ponuro Dyrorambell – Poza tym, jakby żył, to na pewno byśmy go już widzieli, a Armia Światła by stąd nie uciekła.
Dziadzio Tadzio pokręcił ze smutkiem głową. Wciąż to wszystko do niego nie docierało.
- Jest jeszcze coś… - rzekł Dyrorambell – Tuż przed śmiercią, Zimorambell mówił, że popełniliśmy błąd, że wszyscy się myliliśmy… Moim zdaniem to była kluczowa sprawa. Jednak nigdy się tego nie dowiemy. Na zawsze pozostanie to tylko zagadką.
- To znaczy, że… to koniec Zimowej Stópki – westchnął Father Spider.
- Ja z rana wracam do Polski, do Wieśki – oznajmił Dziadzio Tadzio – Muszę sobie to wszystko poukładać w głowie. Miło było z wami spędzić ten czas.
Tuż obok nich, Czarna i Strażnik niespodziewanie rzucili się sobie w ramiona. Zaczęli się całować. Dyrorambell miał zniesmaczoną minę, która wyraźnie mówiła, że to nie czas i miejsce na obściskiwanie się.
- Tacy to mają dobrze – westchnął Dziadzio Tadzio – przed nimi nowy etap życia.
- K-kiedy pogrzeby? – zapytał Pavlos roztrzęsionym głosem.
- Zimorambella prawdopodobnie pochowają w sobotę – rzekł Dyrorambell łamiącym się głosem – a co do Bitorambella, Zitłąka i Stojana… to nie jestem pewien.
Ze szkoły wyszedł Witorambell.
- Ach, właśnie – rzekł Dziadzio Tadzio – dziękuję ci, chłopcze! Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj – podziękował Witorambellowi za uratowanie mu życia przed Mirandą.
- Przyjaciele – powiedział Dyrorambell, niespodziewanie niskim głosem. Wszyscy nagle zamilkli, a Strażnik i Czarna przestali się nawet całować – dziękuję wam wszystkim, za to co zrobiliście… za poświęcenie… i odwagę… - tu mu się znowu zaczął łamać głos – No to… do zobaczenia na pogrzebie – uśmiechnął się do nich blado i odszedł. Opuścił tą szkołę.
EPILOG
Dwa tygodnie później
Dyrorambell, Father Spider i Pavlos stali z walizkami przy głównym wejściu do szkoły. Był słoneczny dzień. Od dnia bitwy wiele się tu zmieniło. Zabrano ciała, odłamki metalu, zniszczone lampy astroturfa i już nawet zaczęto odnawiać szkołę. Czekali na przybycie Czarnej i Strażnika. W końcu się doczekali; w ich stronę szedł przystojny facet ze swoją partnerką.
- Dziwi mnie wasza decyzja, Strażniku – powiedział na powitanie Pavlos – Po co przenosicie się do innego wymiaru? Mogliście wziąć tu chociaż ślub! Poza tym źle tu wam?
- Po pierwsze w tym wymiarze jest za dużo złych wspomnień – powiedział Strażnik – A po drugie chcielibyśmy spróbować czegoś nowego, prawda mój koniu?
- Ihaa! – krzyknęła Czarna.
- Kiedy będzie Dimorambell? – zapytał Dyrorambell, spoglądając na zegarek.
- Powinien zaraz być – odrzekł Strażnik.
- Myślisz, że to dobrze, że on jest Strażnikiem? – zapytał Father Spider.
- Jak najbardziej – powiedział zdecydowanie Strażnik – razem z Czarną odpowiednio go wyszkoliliśmy. Zrobił wielkie postępy, jest bardzo utalentowany. Może trochę beztroski ale wydaje mi się, że najlepszy. Poza tym nie będzie nas, a wy musicie mieć jakiegoś Strażnika Wymiarów.
- Nie sądzę – mruknął Pavlos.
- Właśnie, Pavlosie, kiedy ty wyjeżdżasz? – zapytał Strażnik, który tego nie dosłyszał.
- Jutro – odpowiedział Pavlos – Biorę Wiklosa i spadamy na Karaiby. Mam zamiar zapomnieć o tym wszystkim, co się tu wydarzyło.
- I ty krytykujesz moje pomysły – pokręcił głową Strażnik – na Karaiby to prawie tak daleko jak do innego wymiaru… a ty, Fatherze, co robisz?
- Wyjeżdżam na południe Anglii – odpowiedział – spróbuję czegoś nowego.
- A ty, Dyrorambellu przemyśl jeszcz… - zaczął Strażnik.
- NIE, nie zostaję tutaj jako dyrektor – zaprzeczył Dyrorambell – mam dość! Zastąpi mnie jakaś baba… nie pamiętam imienia. Mam z nią jutro rozmowę. To tylko formalność.
- To gdzie zamierzasz się udać? – zapytał Strażnik.
- Myślałem o powrocie do Irlandii… ale jeszcze nie wiem – odrzekł spokojniej Dyrorambell.
Nagle pomiędzy nimi pojawił się obłok srebrnego dymu, z którego po chwili wyłonił się Dimorambell.
- Sorry za spóźnienie, ale coś mnie zatrzymało – usprawiedliwił się.
- Spoko – odpowiedział Strażnik – No to… Dyrorambellu. Dziękuję ci jeszcze raz za wszystko. Wam też, Pavlosie i Fatherze Spiderze. Miło było należeć do Zimowej Stópki. Podszedł do każdego z nich i uścisnął każdemu rękę. Wziął walizki i razem z Czarną złapał rękę Dimorambella.
- Powodzenia na nowej drodze życia – powiedział Dyrorambell, machając im na pożegnanie.
- Nawzajem! – odkrzyknął Strażnik, szczerząc zęby. Rozejrzał się po raz ostatni dookoła i uścisnął mocniej rękę Dimorambella, który zgiął środkowy palec lewej ręki. Na chwilę pojawił się obłok dymu i w ułamku sekundy zniknęli. Opuścili ten wymiar na zawsze…
KONIEC?
Ofiary Ostatecznej Bitwy:
Zimowa Stópka:
- Zimorambell (zabity przez Shata’ana Nigela jego śmiertelnym spojrzeniem)
- Stojan (zabity przez Anioła Ryby na szczycie szkoły)
- Król Zitłąk (Wypchnięty przez okno klasy Harkina przez Orgasmatrona)
- Bzykąg (zdeptany przez Dilorambella)
Rambelle:
- Osioł (zamordowany przez Jordana)
- Bitorambell
- Rabarbar (wybuch w Sports Hallu)
- McKenna (przebity gałęzią przez Shma’alca w bitwie na Astroturfie)
- Książe Alan i Książe Wowtek (przebici mieczem przez Mahmooda)
Oraz 9125 innych walecznych Rambellów
Tempest:
- Anioł Ryby (zastrzelony przez Strażnika Wymiarów)
- Miranda (zamordowana przez Witorambella)
Armia Światła & Czarne Kotasy:
- Jordan (przygnieciony przez wielki odłam sufity w New Blocku [uznany za zmarłego, lecz jego ciała nigdy nie odnaleziono])
- Jakub (zastrzelony przez Dyrorambella)
- Shata’an (zamordowany przez Dilorambella, przez wydłubanie oczu nożem)
- Ganja (ciało przygniecione przez lampę od Astroturfa, rany na ciele wskazujące samobójstwo)
- Shma’alec (zabity w wielkiej bitwie w Sports Hallu)
- Kalesonymojejżony (wypchnięty z okna w New Blocku przez Melosia)
- Orgasmatron (zabity przypadkiem przez Litherlanda)
- Litherland (przygnieciona przez lampę od Astroturfa)
- Harkin (zatłuczona książką od angielskiego Bitorambella przez Stockerówę)
- Gazela (przebita igłą przez nieznanego Rambella)
- Phone Taker (zabity na bitwie w Sports Hallu przez nieznanego Rambella)
- Mahmood (zabity przez Czarną na polu. Wbity nóż w tył głowy, gdy klęczał i się modlił)
- Slave Butomierz (zabity na bitwie na Astroturfie)
- Przemek Junior (zabity na bitwie na polu)
- Pavlos Namber Tu
Oraz 10194 innych wojowników na czele z Lalusiem
Inne:
- Wampir (przebity przez kawał metalu)
- Witłąk (zginął w ogniu)
- Scoorviel (stracił nogę)
- Lame (stracił rękę)
- Gaylord (stracił obie nogi)
- Stachowiak, Nikodem, Hubert (przygniecieni koszem)
- Po odnowieniu, szkoła została nazwana Piotr Stojanowski Catholic Sports College, dla uczczenia pamięci walecznego żołnierza, który oddał życie za swoją szkołę na samym jej szczycie.
- Dimorambell nigdy nie wrócił do wymiaru 0.5. Spokojnie „dowiózł” Czarną i Strażnika do wymiaru 0.3, ale wracając, wykonał teleportację za szybko i pozostał w nicości pomiędzy wymiarami. Nikt nigdy się o tym nie dowiedział.
- Zimorambellowi postawiono ponad 50 pomników w Polsce
- O Assassinie została zrobiona gra komputerowa
- Pavlos z Wiklosem przeprowadził się na Karaiby
- Witorambell wyjechał do Los Angeles
- Father Spider wrócił jednak do Polski
- Burton było znowu wolnym miastem
- Dyrorambell wrócił z żoną do Irlandii Północnej
- Dilorambell wyjechał do Afryki i spełnił swoje marzenie, zostając Tarzanem
- Pavlos Namber Tu (wymiar 0.5) wysłał do szkoły wideo, w którym opala się na Teneryfie i serdecznie pozdrawia Rambellów
- Żółwiowy Gw*******l również wysłał wideo z Alaski, w którym mówił, że są tam wielkie lasy, w których ma pole do popisu i żeby go nikt nie szukał, bo i tak go nie znajdą.
- Po dwóch miesiącach, ciało Zimorambella zniknęło z grobu. Policja nie zdołała dotąd ustalić, co się z nim stało.
- W grudniu na Atlantyku znaleziono ciało „dobrego” Pavlosa Namber Tu.
- Motorambell tak naprawdę był Jordanem w masce. Szpiegował co robi Zimowa Stópka.
- Bitok Adamczikos został tak naprawdę w nocy z 14 na 15 lipca najpierw wyniesiony z namiotu Zimowej Stópki, a później zamordowany kilka kilometrów od tego miejsca. Stał za tym Motorambell (czytaj: Jordan). Żaden członek Zimowej Stópki nigdy nie poznał prawdy.